W Brykusiowej krainie nieodmiennie króluje upał i aktualnie każdy ruch jest mu podporządkowany...
Tubylcy zwą to "kanikułą"...
A co to właściwie znaczy?!
Wiedziałam, że po rosyjsku znaczy to tyle co "wakacje".
Po doszkoleniu się wiem już, dlaczego nasi wschodni sąsiedzi wybrali akurat takie słówko na określenie wakacji :) Mianowicie, jest to zbieżne ze znaczeniem tego słowa jeszcze z czasów starożytnych Rzymian, gdzie oznaczało ono porę roku od 22 czerwca do 22 sierpnia (tyle właśnie trwają wakacje... już o te kilka dni sierpnia nie będziemy się targować :P)
A dlaczego tak? A no dlatego, że wówczas księżyc jest w gwiazdozbiorze Psa, której to konstelacji najjaśniejszą gwiazdą jest Syriusz, zwany w starożytnym Rzymie "Kanikuła".
I oto cała historia :-)
Dlaczego jednak teraz i tu mamy wg mieszkańców Francji 'kanikul'?
Tutaj tą nazwą określa się okres upałów letnich, kiedy temperatura przekracza wszelkie dopuszczalne normy, sklepy "żyją" ze sprzedaży wiatraków i gotowych dań, a ludzie...prawie nie żyją :P
A tak serio, nie mam pojęcia jak oni sobie z tym radzą?!
Ja sobie nie radzę!!!
Próbuję jak mogę przywyknąć, ale póki co jedyną taktyką na ten klimat jest 'nicnierobienie'...
Wstaję bladym świtem, by przez jedną godzinę móc funkcjonować normalnie, czyli bez ocierania kropli potu z twarzy zjeść śniadanie...
Potem cały dzień toczę nierówną walkę o przetrwanie w tych ekstremalnych warunkach, by wieczorem, i mam tu na myśli godzinę 21 i więcej, wrócić do życia... wyjść na spacer... myśleć!!! Wcześniej mój mózg się nie załącza :P
Dobrze, że w takich okolicznościach przyrody nie ma się apetytu, bo gotowanie nie wchodzi w grę!
Aktualnie potrawa nr 1 w mojej kuchni to kostki lodu!
Jedyne, co pociesza w tej trudnej sytuacji, to fakt, że 'kanikul' w znaczeniu francuskim nie trwa tyle co za czasów rzymiańskich... Raptem 2-3 tygodnie! Nikt nie wie jednak, od którego momentu miałabym to policzyć...
Prognozy w każdym razie są takie, że będzie jeszcze cieplej niż jest teraz, a kulminacja nastąpi za 7 dni...
Nie pozostaje mi nic innego jak zaopatrzyć się w duuuże zapasy wody, położyć się (na podłodze, bo tak chłodniej...) i czekać. Na nic innego nie pozostaje siły!
Na szczęście papiery nie wymagają ode mnie dużego nakładu sił. Siedzenie z nożyczkami w ręku nie generuje aż takiego wycieńczenia organizmu. A skoro już jestem uziemiona w domu (no bo przecież, nawet w kapeluszu myślę, że na zewnątrz mózg by mi się "ściął") to nadal papierowo kombinuję :P
Tym razem, z pudełka po ryżu :P powstały bliźniacze pudełeczka na przeróżne cudeńka.
Całkiem one sporawe, więc spokojnie znajdę dla nich sto zastosowań :-)
I takie to moje ostatnio rozrywki!
O!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz