środa, 5 sierpnia 2015

Ile słoni zmieści się w maluchu?

Znacie ten kawał? :

- Ile słoni zmieści się w maluchu?
- Cztery.
- A ile żyraf zmieści się w maluchu?
- Zero. Słonie już tam siedzą...

Może 'średnio śmieszne' zaraz jednak Wam wyjaśnię czemu śmieszy mnie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej...

Prawdopodobnie wystarczy jedno zdanie:
Przyjechali moi rodzice :D 

I w tym miejscu chciałam oficjalnie ogłosić, z dumą!, że jesteśmy słoikami!!! 
I to jakimi!
Słoiki zwożone do Warszawy z połowy Polski to 'pikuś' w porównaniu z maminymi przetworami wiezionymi przez pół Europy! 
No i z pewnością te krajowe - międzymiastowe nie są tak doceniane jak te międzynarodowe ... 
Dżem malinowy mojej mamy po przejechaniu 2000 km jest tak wytrawny jak 50-letnia whisky!!!

Jeżdżą ludzie na wakacje, w różne strony świata...
Samolotami, autokarami, prywatnymi autami... 
Przed wyjazdem zaś szykują się staranie na plażing, smażing i relaxing...
Panie używają SPA, kosmetyczek i manicure... 
Koniecznie hartują skórę na solarium...
Panowie robią na siłowni 'zestaw plażowy'...

Moi rodzice natomiast do swojego urlopu, "wakacji życia" :P, na (prawie) Lazurowym Wybrzeżu szykowali się nieco inaczej...
...zakupy, gotowanie, zakupy, gotowanie, konsultacja skype (czyt. przekazanie listy zakupów), zakupy, gotowanie, pieczenie, gotowanie, zakupy, gotowanie itd. itd. ...

Od noszenia zakupów mięśnie mogą wyrobić się jak na siłowni, a przy garnkach i gotowaniu dżemamerów i produkcji innych słoików z pewnością można się upocić jak w saunie czy solarium, tyle, że bez opalenizny... no i zorać sobie nieźle paznokcie, więc nie ma już z czym iść na manicure... Czyli jak napisałam - przygotowania wakacyjne przebiegały dla moich rodziców "nieco inaczej" :-P
I chwała im za to!!!
Kochani są!!!

Zaczęli chyba zaraz po naszym wyjeździe z kraju...
Tak sądzę!
Bo taka ilość słoików nie zrobi się w jeden dzień...
Dżemy, konfitury, ogórki, pomidorki, smalczyk "dla zięciunia"...
Cała masa pyszności...
W prawdzie trochę martwiliśmy się z Panem Mężem co poczniemy z całym tym majdanem (Mama wcześniej na bieżąco informowała nas o postępach w przygotowaniach ich 'bagażu') i gdzie ulokujemy wszystkie te dobrodziejstwa, jednak znając listę podarków nie studziliśmy ich zapału :)
Postanowiliśmy wszystko, co nie zmieści się w spiżarce ułożyć pod naszym małżeńskim łożem... a do szafek nocnych przenieść sztućce i talerzyki i Voila! śniadanie do łóżka podano :)
 
Oczywiście nie byłaby to moja kochana rodzinka, gdyby tak po prostu wsiadła do auta, zamknęła drzwi i elegancko dojechała do wyznaczonego celu w zamierzonym czasie... 
O nie!
Nam się to po prostu nie zdarza!
Taki już urok tej familii...
Okazuje się z resztą, że przeniosłam tego farta i na naszą Brykusiową rodzinkę!
Widać dziedziczne w linii żeńskiej... (UWAGA!!! Kawalerowie moich sióstr! Żeby nie było, żeście nie wiedzieli!...)
Jak to mówią "na złe to i kura pierdnie" czy jakoś tak... 

Pewnie jesteście ciekawi, co też im się przydarzyło?

Trasa wyliczona była tak, że od rana we wtorek, po całodniowej podróży i popołudniowym postoju u wujka w okolicy Strasburga, rodzice mieli dotrzeć do nas w nocy, ewentualnie rano, w środę. Tymczasem przyjazd do nas zajął im 3 dni i ostatecznie dojechali do nas o 2 w nocy...czyli był już piątek!
Trochę się zeszło...
A wszystko za sprawą awarii części, która ponoć nie psuje się nigdy!
(Może i są takie części...ale nie dla kobiet w naszej rodzinie :P )
Nie pytajcie o szczegóły, dla mnie auta dzielą się na osobowe i ciężarowe :) Dość powiedzieć, że skoro ta część nie psuje się nigdy, to nigdzie nie można jej dostać... Szczęście w nieszczęściu, że cała ta przygoda przydarzyła im się blisko wujka, więc mogli powrócić "do bazy" i coś razem wyrzeźbić...
Niestety poszukiwania elementu zamiennego pochłonęły sporo, jak na nieprzewidziany wydatek, środków finansowych, a jeszcze więcej czasu i nerwów. Tu ciekawostka : uratował ich szrot, na którym najpierw płaci się za wejście, a potem dopiero szuka się części... czyli w sumie zakup kota w worku! Aaaa... no i jeszcze jedno: części są do samodzielnego wymontowania! To się nazywa pomysł na biznes!
Ostatecznie jednak cała ta przejazdowa przygoda zakończyła się szczęśliwie dla wszystkich!
Wszelakie podarki i niezbędne nam z Polski zakupy już rozładowane i względnie poupychane! (mieszkanie pęka w szwach!)
I tu wracamy do kawału "ile słoni zmieści się w maluchu?".
Choć samochód moich rodziców to nie maluch i nie widziałam na własne oczy jak był zapakowany, gdyż rozładunek przebiegał w godzinach środkowonocnych, to po ilości rzeczy wniesionych do naszego mieszkanka wyobrażam sobie, że auto wyglądało mniej więcej tak:
fot. pewex.pl
...plus oczywiście załadowana cała tylna kanapa...
Taaaak...Troszkę mieliśmy tych "najpilniejszych potrzeb" jak również sporą listę rarytasów, których nie można (lub nie umiemy) nabyć drogą zakupu w bagietkowym kraju  - na tej liście m.in. drobna kasza do krupniku i kisiel żurawinowy :P
No, sami widzicie: nie da się żyć bez tego typu artykułów!!
Tak samo jak nie da się żyć bez mamusinego smalczyku czy ciasta, choć niestety...po drożdżaku już nawet zapach nie został... :( (ale mama obiecała, że upiecze mi tu drugie! a ja przy okazji dowiedziałam się gdzie mogę kupić drożdże :D)

Jeśli natomiast ktoś zastanawia się "Ile słoni i ile żyraf zmieści się w maluchu?" odpowiedź brzmi: Wszystkie!
A nawet jeszcze więcej!
Oczywiście kiedy pakuje mój Tato!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz