czwartek, 20 września 2018

Psinek czy świnek? czyli 'krawcowom' być...

Nieśmiało tu zaglądam, bo połowa września za nami, a ja nadal w chaosie i jeszcze nie wygospodarowałam sobie w nowej - przedszkolnej - rzeczywistości czasu na bloga. Jak nie drzemka to rower, jak nie rower to wyprawka, no i oczywiście pediatra, bo kaszel, katar, szczepienie... A to zupa, a to pranie rozwiesić, a dzień taki piękny, że spacer sam się prosi, ale i na grzyby idealna pora! I tak właśnie mijają mi wrześniowe dni... Mam jednak tyle wakacyjnych wspomnień i przemyśleń rozlicznych do spisania, że zaczynam się organizować! A skoro "zrób dziś co jutro zrobić masz" (pod warunkiem, że nie chodzi tu o prasowanie, bo to odkładam zawsze na pojutrze :P) to siadam tu i teraz i piszę! Akcja "blog - reaktywacja"! 
 - - -
Przygotowania do debiutu Pyzki w przedszkolnych murach trwały pełną parą od kilku miesięcy. O tym czy i jak udało nam się przysposobić ją do tego milowego kroku opowiem wkrótce. Dziś przedstawię Wam zaś jednego z naszych 'wspomagaczy'. 
Jestem maniaczką książkową i w związku z przedszkolem nasza biblioteczka została doposażona w pozycje o tej tematyce. Jedną z nich jest książeczka o Dusi i jej nietypowym przyjacielu... Otóż, mama Dusi, a dokładniej Magdaleny Felicji, uszyła jej pluszaka, by udzielił jej niezbędnego wsparcia podczas początków przedszkolnego  życia. Miał być pies, wyszedł psiak ze świńskim ryjkiem, ale mniejsza o to. Grunt, że Dusia z Psinkiem-Świnkiem, jak go nazwała, postanowiła dać szansę przedszkolu :) Szalenie spodobał mi się ten pomysł 'przedszkolnego pluszaka', szczególnie, że ukochany miś Pyzki jest biały... yyy... znaczy się był, a opcja zabierania go do przedszkola niezbyt mi się widziała. Postanowiłam więc stworzyć miśkowi godne zastępstwo. Mój genialny plan zakładał wręczenie Pyzce książki, a gdy pokocha Dusię, ofiarowanie jej przytulaka, którego jak bohaterka książki zabierze ze sobą do przedszkola.

Co Wam powiem, to Wam powiem, ale mama Magdaleny Felicji to szalenie zdolna bestia, bo uszycie takiej przytulanki podobnej choć do jednego zwierzaka jest, delikatnie mówiąc, baaaaardzo trudne. Chociaż efekty mnie nie powalały popychana bezbrzeżnym uczuciem do mojego pyzatego dziecka niestrudzenie dziergałam ręcznie przez kilka wieczorów to różowe przytuladło. Aż stała się rzecz zupełnie przeze mnie nieprzewidziana - Pyzka odkryła "cudaka" (świnio-psiaka?) w mojej 'pracowni' jeszcze przed otrzymaniem książeczki i... zakochała się absolutnie! 
Ledwo udało mi się go dokończyć, bo wyrywała mi go z rąk, a i zrobić mu zdjęcie nie było łatwo, bo stale trzymała go w ręku :D
Z twarzy podobny jest zupełnie do nikogo.... no dobra, może trochę do Frankensteina ;P ale na szczęście Pyzka nie wie kto to taki, za to podobieństwo do książkowego bohatera odnajduje uderzające.
Że nie ma gaci w kwiaty?
Noooo niestety, ale galoty ma z mamusinej skarpety, a moja garderoba pod tym względem nie wykazuje zbyt dużego zróżnicowania kolorów. I tak sukces, że takie zielono-żółte cudo udało mi się znaleźć :D
To kolejny z moich projektów dosyć dobitnie pokazujący jak kończą się prace DIY i konfrontacje "oczekiwania vs. rzeczywistość".
 Niemniej Pyzka go akceptuje takim, jaki jest, a to najważniejsze :)

<3




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz