W Brykusiowej krainie w końcu miła odmiana...
Bardzo nie narzekam na mój los, bo bycie żoną kontraktową w tak pięknych okolicznościach przyrody nie jest takie złe, ale czasem przykrzy mi się nieziemsko! Tym bardziej, gdy pogoda nie sprzyja spacerom (wiatr, wiatr, wiatrrrrrrr.....) ani papierom (skwar, skwar, skwarrrrrrr.....), a wszyscy moi bliżsi i dalsi znajomi oraz rodzina pracują i nie mogą zabawiać mnie na portalach społecznościowych czy komunikatorach... Nie jest źle, ale zawsze mogłoby być lepiej!
Gdy więc dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli gości z Polski totalnie się ucieszyłam!
Towarzystwo przez cały tydzień!
Rozmowy o wszystkim i niczym, bez sensu, po polsku! z kimś innym niż mój kochany Pan Mąż, który już czasem nie ma po prostu siły do mnie mówić :P kiedy po całym dniu wraca wykończony z pracy, podczas gdy ja jestem spragniona pytlowania językiem o byle czym :P
Goście to także znakomita okazja do mobilizacji wycieczkowej. Bywały już takie dni, gdy stwierdzaliśmy, że nam się nie chce... kilka razy rozmawialiśmy już, że moglibyśmy się wybrać tu czy tam... I ciągle odkładaliśmy to na "potem". Ja Avignon przemierzyłam już na butach w każdą stronę i czasem ciężko mi się samej zmobilizować, szczególnie w te upalne dni (a teraz u nas 33-35 st. i bezchmurne niebo...) do wyjścia z domu. A wyłazić i spacerować chociażby trzeba... bo leń + czekolada = duży, tłusty tyłek, który jeszcze trudniej będzie ruszyć!
Nasi zacni goście dzielnie znieśli gadulstwo gospodyni :) i z entuzjazmem przystali na wszelkie propozycje atrakcji turystycznych.
Jako przewodnik przyznaję sobie 100 punktów! Choć, jak pisałam, miasto mam "w jednym paluszku", udało mi się zgubić, prowadząc ich do wodnej taksówki przewożącej turystów na rekreacyjną wyspę położoną na środku Rodanu. Na szczęście kolega po słońcu zorientował nas w terenie i dotarliśmy tam gdzie mieliśmy być :-)
Z tego co już "znacie" z Brykusiowego bloga wraz z naszymi Gośćmi odwiedziliśmy:
~ Cassis, gdzie plażowaliśmy cały poniedziałek :-)
Choć woda jeszcze dość zimna, to moim zdaniem jak dla nas, Polaków, w porównaniu z Bałtykiem totalnie wystarczająca :-) Poza tym plaża wyjątkowo przypadła do gustu najmłodszemu uczestnikowi wycieczki. Trzy i pół letni kawaler jest bowiem wielkim fanem kamieni, a lazurowe wybrzeże, do którego należy Cassis, obfituje w kamieniste plaże. Miał więc jegomość używanie :-) Trochę obawialiśmy się czy nie wrzuci całej plaży do morza, ale parę kamyczków zostawił. My zaś oddawaliśmy się z zapałem leniuchowaniu! Już się przyzwyczaiłam, co wcale nie było trudne!!!, do cotygodniowego plażingu :-)
~ Avignon, po którym, rzecz jasna, spacerowaliśmy codziennie.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy już we wtorek i akurat 2 dni przypadły na czas Mistralu. Mogłam więc zaprezentować miasto od jego najlepszej, zalanej fruwającymi śmieciami i liśćmi strony. Przy tej okazji dowiedziałam się, że mały koneser kamyków jest też miłośnikiem przyrody, którą to, siłą rzeczy, a raczej wiatru, znajdował na każdym kroku i obdarowywał "uradowaną" każdym tym podarkiem mamusię :) Dzieci są urocze!!! A po tym tygodniu dowiedziałam się, że zwiędłe, opadnięte z drzewa kwiatki też są piękne!!! :D
~Villeneuve lès Avignon, o którym pisałam Wam już tutaj.
Mimo silnego wiatru i dość intensywnego słońca dzielnie tam dodreptaliśmy (3,5 latek też!!!)i poszwendaliśmy nieco tu i tam...
Poza tym poleniuchowaliśmy też w całkiem przyjemnym parku Chico-Mendes, który stanowi piękny teren rekreacyjny, a jest oddalony od naszego domu o niespełna 30 minut spaceru. Można w nim pograć w ulubioną grę Francuzów, czyli pétanque (a nie jak dotąd myślałam "boule"; już niebawem dowiem się "o co chodzi" z tymi boulami i na pewno Wam napiszę!!!), potrenować na świeżym powietrzu na siłowni pod chmurką (raczej nie skorzystaliśmy :P), bawić się na licznych placach zabaw (się mały koleżka ucieszył !!! :-)) lub po prostu rozłożyć koc i rozkoszować ciszą i spokojem (i tą opcję wybraliśmy !).
Także na rekreacyjnej wysepce należącej do Avignon na jeden dzień rozbiliśmy nasze kocykowe obozowisko :) Bardzo przyjemnie było pobyczyć się cieniu drzew z widokiem na Pałac Papieski i połowę mostu... Przy tej okazji dowiedzieliśmy się, że gołębie "wyspowe" są bardziej wybredne niż te żerujące przy samym moście stanowiącym przeprawę przez Rodan. A to wszystko za sprawą bułek z szynką :P Okazuje się, że gołębie "mostowe" żrą wszystko, a te "wyspowe" gardzą wędlinką!!! W tyłkach się poprzewracało?! :P
W kolejnych postach opowiem Wam natomiast o dwóch uroczych
miejscach, które udało nam się w tym tygodniu odwiedzić, a o których na blogu jeszcze nie było!
Żeby jeszcze bardziej zachęcić Was do śledzenia bloga dodam, że relację zdjęciową z tych wycieczek zawdzięczamy tym razem naszym zacnym gościom, którzy naprawdę pięknie !!! fotografują !!!
O tak np. mi pięknie cyknęli!!! :
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz