czwartek, 29 września 2016

Pont du Gard - piękny za dnia, zachwycający w nocy!

To miejsce to absolutny numer jeden na liście najczęściej odwiedzanych przez nas atrakcji turystycznych okolicy :)
Według naszych najnowszych kalkulacji Pan Mąż odwiedził je 8 razy, a ja "tylko" 7...
Muszę jednak powiedzieć, że mogłabym tam jeździć jeszcze częściej :P
Uwielbiam na niego patrzeć.
Od pierwszego razu, który zrelacjonowałam Wam tutaj, byłam nim oczarowana! Teraz jednak, gdy "poznaliśmy się" bliżej, zauroczenie przerodziło się w poważne uczucie :P
Pont du Gard to zachowany fragment systemu wodociągów dostarczających wodę do Nimes w czasach rzymskich. Ponoć całą, 50-cio kilometrową konstrukcję, wraz z niezbędnymi tunelami i mostami budowano jedynie 15 lat. Oczywiście całość wykonana jest z ogromnych kamiennych bloków, a przy budowie nie zastosowano żadnej zaprawy!. Jakby tego było mało prace wymagały niezwykle dokładnych wyliczeń, gdyż różnica poziomów między źródłem a końcem akweduktu wynosiła zaledwie 12 metrów (choć wg niektórych źródeł - 17 m).  Zastanawiacie się czy to dużo czy mało? Zatem zadanie matematyczne z gwiazdką "dla chętnych": Przeliczcie te 17 m (czy 12, jak kto woli :) ) na 1 m długości wodociągu i wówczas wszystko będzie jasne. Oczywiście nikt nie budował go pochylając każdy metr budowli o wartość jaka Wam wyjdzie, ale daje to jakiś tam ogląd sytuacji :)
Sam Pont du Gard mierzy 49 metrów wysokości, 27 szerokości oraz ok. 270 metrów długości (z 360 m jego pierwotnej długości) i jest naprawdę imponująco ogromny. Akwedukt składa się z trzech kondygnacji o różnej ilości łuków. Dolna, stanowiąca most nad rzeką Gard, opiera się na 6 łukach, środkowa ma ich 11, a górna, zawierająca kanał do transportu wody aż 35.  Od 1985 roku Pont du Gard jest wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Cóż, zupełnie obiektywnie: należy mu się :)  Jego urodę doceniają także turyści - to podobno najczęściej odwiedzana starożytna budowla we Francji! Szczerze mówiąc: to ciekawe... Nie, nie to, że się podoba :P Tyle tylko, że stale tam bywamy, a jakoś tłumów nie widać. Owszem, jest trochę ludzi, ale "bez przesady". Może to zależy od pory dnia...
My zawsze bywamy tam w czasie zachodu słońca.
Gdy przybywamy na miejsce akwedukt jest jeszcze pięknie oświetlony ostatnimi promieniami i zachwyca wówczas wspaniałą pomarańczowo-żółtą barwą, zmieniając odcienie aż do pełnego skrycia się słońca za okoliczne wzgórza.
Ehhh... te zachody na Pont du Gard są magiczne...
Na wzgórzach wokół mostu znajduje się kilka tarasów widokowych skąd podziwiać go można w całej krasie. 
A kiedy już słońce zajdzie i przychodzi wieczór, most zaczyna rozświetlać się najróżniejszymi barwami następującymi po sobie. Światła iluminacji zmieniają się, wędrując po przęsłach akweduktu, jakby kolory ganiały się i uciekały przed sobą. Mogłabym wpatrywać się w to godzinami. Każda kolejna barwa jest moją ulubioną! Gdy widzę most podświetlony na niebiesko i fioletowo zdaje mi się, że takim podoba mi się najbardziej (prócz wersji dziennej rzecz jasna). Po chwili jednak cały akwedukt płonie czerwienią tak soczystą, że aż ma się wrażenie, że to najprawdziwszy ogień. 

 

My tymczasem, rozciągnięci na kocykach, sączymy wino i podziwiamy ten niebywały pokaz...


To jednak nie koniec niespodzianek, jakie Pont du Gard ma do zaoferowania... 
Przez blisko miesiąc (niestety, tylko miesiąc!), w samym środku wakacji, na akwedukcie już po zmroku wyświetlany był spektakl "Światło i Dźwięk". 
 
To półgodzinny pokaz animacji z wplecioną w nie m.in. historią Francji, mostu i grą żywiołów, okraszony świetną muzyką. W tym roku pokazy odbywały się od 15 lipca do 21 sierpnia i mieliśmy to szczęście, że w tym czasie odwiedziliśmy akwedukt aż trzykrotnie! Mam nadzieję, że dzięki temu wspomnień starczy mi na całe życie i będę mogła opowiadać o tym moim wnukom :D Jeśli jednak ząb czasu postanowi nadgryźć właśnie moją pamięć zawsze będę mogła zajrzeć na bloga...
Niestety, nie da się tego opisać słowami...
 
Niestety, żadna fotografia tego nie odda...
 
Niestety, fotek mam tylko kilka, a tych dobrych jeszcze mniej ;(
  

Może kiedyś, ktoś wspaniałomyślny wrzuci do sieci nagranie tego spektaklu, które dane nam było oglądać. Nagrywających było wielu za każdym razem gdy go podziwialiśmy...
Tymczasem, dla oddania atmosfery tego niesamowitego pokazu, wrzucę tu film znaleziony w sieci z roku ubiegłego (tylko muzyka jest ta sama :) ).

 

Pont du Gard...
Kiedy przygoda z Francją się skończy będzie to jedno z tych miejsc, za którymi tęsknić będę najbardziej!  

wtorek, 27 września 2016

Wakacyjnie, gościnnie, turystycznie :)

Miałam nadzieję zachować ciągłość w pisaniu bloga, ale jak zwykle życie pokrzyżowało mi plany. Powrót do domu po wakacjach był trudniejszy niż myślałam, a ogarnięcie wszystkich spraw i przywrócenie porządku dnia codziennego zajęło mi więcej czasu niż planowałam. Ot, problemy organizacyjne... Teraz jednak zabieram się za nadrobienie zaległości! Szczególnie, że stale przybywa mi pomysłów, a lista zaplanowanych tytułów na blogu zbliża się niebezpiecznie do nieskończoności ;P
Od jakiegoś czasu raczę Was wspominkami z naszych turystycznych wypadów.Trochę już tego było, a jeszcze wiele przed Wami :P
Nie napisałam Wam jednak skąd nagle u nas taki zapał do zwiedzania...

Oczywiście, pobyt tutaj wystarczająco mobilizuje nas, by odwiedzać nowe miejsca - takiej okazji aż grzech nie wykorzystać! Czasem mam wrażenie, że mieszkanie tu to jak najdłuższe wakacje w naszym życiu.  teraz jednak, gdy i nasi bliscy z Polski mają wakacje połączyliśmy siły i ruszyliśmy razem na podbój Prowansji i okolic :D

Sezon wakacyjny 2016 w drugiej połowie maja otworzyli moi Rodzice. Przejechaliśmy razem setki kilometrów. Odwiedziliśmy w tym czasie w sumie 10 miasteczek, w tym po raz pierwszy Saint Tropez, Port Grimaud, Niceę, Monako(!!!) czy Cannes, spędzając tam razem mini-wakacje na Lazurowym Wybrzeżu. Nie było końca piosenkom, wierszykom tańcom i innym wygłupom z ich ukochaną wnuczką... Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i po blisko dwóch radosnych tygodniach razem, pożegnaliśmy się, by przygotować się na kolejne turnusy :D

Kolejną grupą odwiedzających nas gości z Polski była rodzinka od strony Pana Męża. Tempo zwiedzania było szalone, a kanikuła nie odpuszczała ani na chwilę. Na Brykusiowym liczniku zanotowałam 14 lokalizacji, nie licząc miejsc, gdzie nasi turyści udali się bez nas (Pyzka musiała czasem odpocząć od natłoku wrażeń, a ja podładować akumulatorki świeżymi kabanosikami - mniam!), ale mogłam pomylić się w obliczeniach... To od nich dowiedzieliśmy się o istnieniu przepięknego opactwa Abbaye de Senanque, to z nimi odwiedziliśmy Aigues Mortes. W końcu, to przy okazji ich pobytu u nas, ruszyliśmy w najdłuższą dotąd trasę turystyczną, by zobaczyć osławione Carcassonne. Było naprawdę intensywnie...

Wyjeżdżając na początku lipca, rodzinka Pana Męża zwolniła miejsce mojej siostrze i cioci, które zawitały do nas w kolejnym tygodniu. Nadal doskwierał nam okropny upał, ale żądza zwiedzania napędzana urodą miejsca była silniejsza :) Mnie napędzały zaś, poza krajobrazami i obietnicami przewodników turystycznych, świeże porcje prawdziwie polskich kalorii :D Dziewczyny przywiozły nawet pączki!!! <3 Choć Pyza jest niecukrowa i niesłodyczowa nie mogłam nie dać jej spróbować takich frykasów ;P Z dziewczynami pierwszy raz obejrzeliśmy zapierający dech w piersiach pokaz "Światło i dźwięk" wyświetlany na moście Pont du Gard (o którym będzie kolejny post ;) ). Ta blisko dwutygodniowa wizyta zakończyła się z dyszką odwiedzonych miejsc na liczniku (np. piękne Gordes), wspomnieniem cudnych wakacji w La Ciotat oraz jakimiś 3 kg na plus dla mnie :( Pysznie!

Ostatni turnus w czasie kanikuły złapała moja serdeczna przyjaciółka Pe. Choć gościła u nas tylko tydzień udało nam się z grubsza nadrobić zaległości w pogawędkach przy winie :) A także, a jakże, poleniuchować na trawie, pozwiedzać co nieco, podsmażyć tyłki na plaży i oczywiście obejrzeć obowiązkowy hit sezonu, czyli spektakl na Pont du Gard! Z Pe odwiedziliśmy dwa, a w zasadzie trzy, dotąd nie opisane przeze mnie na blogu miejsca, a więc jest na co czekać :) O Nimes, Saint Remy de Provence i starożytnym mieście Glanum tuż przy Saint Remy... opowiem Wam już wkrótce.

Zaledwie kilka dni po zakończeniu morderczej kanikuły, tydzień od rozstania z naszym ostatnim gościem ruszyliśmy w ślad za nim, na lotnisko w Marsylii, by udać się na nasz zasłużony wypoczynek...
Spełnienie marzeń?
Nieee... Nic z tych rzeczy :P
Choć, może po części,  bo jak się zapewne domyślacie ruszyliśmy do Polski, do domu!
Z wakacjami nie miało to jednak wiele wspólnego, a o tym cośmy robili jak nas tu, w Avignon nie było opowiem Wam może kiedy indziej.
Grunt, że nasze plany się powiodły i choć było blisko obyło się bez ofiar w ludziach!

W Polsce spędziliśmy 5 tygodni, a z tego osobliwego wypoczynku wróciliśmy do Francji w powiększonym składzie :D 
Nie, nie kupiliśmy pieska, ani też chomika...
Dorobiliśmy się w prawdzie trzech nowych, uroczych dziewczynek (Ola, Magda i Tania dołączyły do lalkowej kolekcji Pyzki), ale tu nie o nich mowa :)
Do Avignon przyjechali z nami kolejni nasi goście!


A co Wyście pomyśleli?! :P

Urocza para Nowożeńców ze strony Pana Męża zabawiła u nas tydzień. Choć pogoda niezbyt dopisała, bo przez pierwsze trzy dni było raczej deszczowo, a przez kolejne trzy cholernie wietrznie (to chyba jakieś pogodowe fatum przywiezione przez zacnych gości) udało nam się zobaczyć razem z nimi kawałek naszej okolicy i oczywiście zanurzyć stopy w morzu :D Również po tej wizycie zostało nam kilka wspomnień w postaci nowo zwiedzonych miejsc, jak również nowych odkryć w tych już wcześniej zobaczonych. I tak, na blogu pobyt naszych ostatnich gości wspominać będę turystycznie z Le Baux de Provence i La Ciotat w kolejnej (!) odsłonie, w domu zaś, oczywiście, kulinarnie, zajadając się pasztetem i nieśmiertelnymi, zawsze tak samo dobrymi kabanosami :D!

Tyle odwiedzonych miejsc, wspaniałych wspomnień, przegadanych wieczorów, gorących dni wypełnionych aktywnościami do ostatniej minuty...
To był intensywny, świetny czas!
Dziękujemy wszystkim, którzy zechcieli nas odwiedzić!
Za towarzystwo, za smakołyki, za którymi tak tęsknimy, za razem spędzony czas!
Wygląda na to, że to już koniec turnusów wakacyjnych...
Na pewno jednak nie jest to koniec naszego zwiedzania :)

Już za chwileczkę, już za momencik sami ruszymy na kolejne turystyczne wypady :)
Pyzka już szykuje kolejne trasy (w dłoni najprawdziwszy przewodnik :P )
 
Zapraszam zatem na kolejne relacje!

wtorek, 13 września 2016

Znamy francuski, czyli o co chodzi z tym kotem?!

Mieszkamy tu już ponad półtora roku i coraz lepiej się dogadujemy. Mam tu na myśli, że otoczenie przyzwyczaiło się już, że Pan Mąż poza "bonjour" nie wypowiada się w żabojadzkim języku. Co się zaś tyczy mnie, ja, proszę drogich Państwa, doskonalę mój troglodycki frangielski i bez żenady stosuję go wszem i wobec...  To jednak, że Pan Mąż nie wypowiada się po francusku nie znaczy wcale, że nic nie rozumie. Czasem potrafi mnie absolutnie zaskoczyć...
I o tym właśnie jest ten wpis :P

Jakiś czas temu na drzwiach naszej klatki schodowej zawisło ogłoszenie:
 

Jak wszystkie karteluszki, którymi obklejają nam drzwi, przeczytałam wszystko dokładnie. Nawet zrozumiałam, a przynajmniej na tyle, by wiedzieć, że póki co, nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia. 
W razie gdy pojawiają się tego typu wiadomości dla lokatorów zwykle to ja komunikuję Panu Mężowi ich treść :) Jakież więc było moje zdziwienie, gdy już od progu Pan Mąż powitał mnie "newsem dnia":

- Widziałaś kartkę? Ale numer! Powiem Ci, w szoku jestem! Na parkingu tygrys zjadł kota!
- Jak to na parkingu?!
- No normalnie chyba, na bramie kartka wisi...
- Weź nie żartuj... Tygrys na parkingu...?
- No przecież napisane jest "tigre"... teraz pewnie z tą kartką tygrysa szukają.
- A widziałeś tu kiedyś na ulicy tygrysa? 
- No nieeeee... nie widziałem. Masz rację, to bez sensu! Nie zrozumiałem do końca. Teraz już kumam!
- Tak?
- No tak, skoro kartka wisi na bramie... widziałaś co jest napisane? 
- No taaaaaak...
- No właśnie! Ktoś tigrą przejechał kota!

Biedny "przejechany" kot!

Mam nadzieję, że przeczytał to ogłoszenie ktoś jeszcze, poza Panem Mężem i mną i Nina wróciła do właścicielki nietknięta przez żadnego 'tigrę'...

(Zagubiona Nina, mały kot w ciemno i jasnoszare paski z białym brzuchem. Jeśli go znajdziesz, proszę o kontakt... Dziękuję)

środa, 7 września 2016

La Ciotat, czyli pełne zaskoczenie

Trudno uwierzyć, że to to samo miasto, w którym plażowaliśmy rok temu!

La Ciotat do tej pory kojarzyło mi się jedynie z portem i dźwigami z niego wyrastającymi oraz oczywiście z wodą, plażą, palmami  i restauracjami wzdłuż nadmorskiego bulwaru. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że to całkiem ładna miejscowość wypoczynkowa :) Okazuje się, że podczas wcześniejszego tu pobytu nawet nie zbliżyliśmy się do centrum miasteczka...

Owszem, nadal najbardziej w oczy rzucają mi się portowe dźwigi i wystające z morza nieopodal miasta nagie, ogromne strome skały, jednak teraz mam w pamięci także kolorowe, portowe kamienice, wąskie ulice i kolorowe rolety zamkniętych sklepowych witryn.

 
 





W La Ciotat spędziliśmy jeden letni weekend. Jest to idealny czas na poznanie miasta, przyjemny "plażing", odwiedzenie niedzielnego targu, a jeśli wstaje się bardzo wcześnie - leniwy, poranny spacer pustymi ulicami miasta. 







Zdążyliśmy obejrzeć zachód słońca i oświetlone nim żaglówki zacumowane w pobliżu plaży, wypić małą kawę o poranku w portowej knajpce, przysmażyć boczki i pomoczyć tyłki w krystalicznie czystej wodzie... 
Wakacje!
 





Choć miłością bezgraniczną pałam do Cassis i marne szanse, że się to zmieni, to sąsiedniemu La Ciotat trzeba oddać, że zyskuje przy bliższym poznaniu. Dodatkowe punkty, dla nas bezcenne, to o niebo większa i przyjaźniejsza dzieciom plaża. Może nie jest tak kameralnie i spokojnie, ale za to kamyczki na plaży są mniejsze, co nie grozi uduszeniem... dobrze jest jednak dużo popijać :P

poniedziałek, 5 września 2016

A co nowego w Marsylii?

Kiedy pisałam o drugim pobycie w Marsylii miałam nadzieję, że przy okazji kolejnych wizyt gości z Polski, planowanych na lipiec, uda mi się znowu odwiedzić to piękne miasto i zrealizować dotąd niedokończone plany turystyczne. Myślałam tu głównie o rejsie na wyspę If i zwiedzaniu tamtejszego zamku.  

Niestety, do trzech razy sztuka w tym przypadku nie zadziałało i wygląda na to, że może nie udać nam się odwiedzić wyspy i zamku, ale kto wie?
Nasza przygoda we Francji jeszcze się nie skończyła :P  Udało nam się natomiast, pomimo, że było to już nasze trzecie spotkanie z tym kosmopolitycznym miastem, odkryć w nim coś, czego wcześniej nie widzieliśmy :)




Najlepsze jednak dopiero przed Wami...
Hit wypadu :D
To, że zobaczyliśmy coś tak pięknego i nowego na naszej trasie zwiedzania Marsylii to tym razem zasługa Pana Męża, który uważnie śledził EURO 2016 :)
Wyobraźcie sobie, że na którymś z filmików zamieszczonych w internecie o tym, jak to nasza reprezentacja podróżuje po Francji, kwateruje się w hotelach i inny takich tam newsach "z zaplecza", wypatrzył on przepiękną fontannę. Nie znał oczywiście jej nazwy ani lokalizacji, a w swym opisie porównał ją do słynnej, barokowej fontanny Di Trevi w Rzymie.Oczywiście po tym opisie wszystko było prawie jasne... Nie miałam pojęcia cóż to za obiekt i gdzież on może być :P
I nie byłby to wcale problem, bo nie raz już znalazłam w "internetach" rzeczy, o których się filozofom nie śniło, gdyby nie fakt, że całą tą historię Pan Mąż wyłuszczył mi już na przedmieściach Marsylii. Nie miałam więc szansy zapytać internetu ani mojego ulubionego ostatnio Lazurowego Przewodnika, który według mojej najlepszej wiedzy wie wszystko :P  (tak to przynajmniej wygląda, bo wszystko czego szukam ma na swoim blogu), gdzie też szukać rzeczonej fontanny. Jak to jednak mówią "koniec języka za przewodnika"... Tutaj różnie z tym bywa, bo mówimy w różnych językach, ale ostatnio mój frangielski przeżywa prawdziwy rozkwit, a im bliżej mi do końca posługiwania się nim, tym mniejszy obciach czuję kalecząc oba języki składowe na raz! Na pewno przyczyniły się do tego "tłumy" turystów z Polski (przyjęliśmy trzy turnusy znakomitych gości :) ), przy których nie mogłam doskonalić moich umiejętności lingwistycznych, a mój mózg przestawił się na polszczyznę.  Postanowiłam jednak poszukać tej, ponoć pięknej, fontanny... O pomoc poprosiłam obsługę sklepiku z pamiątkami tuż przy Bazylice Notre Dame de La Garde. Pomysł całkiem niegłupi, bo poza medalikami i innymi dewocjonaliami kiosk pełny był map i prospektów turystycznych w kilkunastu językach. Szkoda tylko, że nie miałam pojęcia czego szukam. Razem z siostrami zakonnymi opiekującymi się przybytkiem obejrzałam kilka książeczek z obrazkami i w końcu trafiłam na coś, co odpowiadałoby opisowi Pana Męża...
Pałac Longchamp - to właśnie tego szukaliśmy!
I baaardzo się cieszymy, że te poszukiwania zakończyły się sukcesem... Pałac jak z bajki!!
Tylko spójrzcie:

Cudne fontanny położone na froncie pałacu to tylko część tutejszych atrakcji. W budynku mieszczą się dwa muzea: Muzeum Sztuk Pięknych oraz Muzeum Historii naturalnej. Tym razem jednak zwiedzanie ograniczyliśmy do podziwiania piękna fontann, wytryskujących i spływających z pałacowego wzgórza. A było na co patrzeć...
 
 
 
 
 
 
 

Mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła napisać tu, że byliśmy w Marsylii ponownie i znów uraczę Was jakimiś nowościami z tego wspaniałego miasta!

Może w przypadku wyspy If zadziała "do czterech razy sztuka" ? :)