piątek, 31 lipca 2015

Powrót z 'długiej podróży'...

Witajcie Kochani!

Brykusiowo pozostawało uśpione przez długie trzy tygodnie...
Wygląda jednak na to, że przerwa skończona, a ja mogę powrócić do moich normalnych aktywności :-)

A co się działo, gdy Brykusiowo "spało"?
Ano baaardzo wiele :)

Przetrwałam, a nie było to łatwe, najdłuższą od wielu lat 'kanikułę'...
W Avignon skończył się teatralny festiwal...
A do nas zawitali moi najukochańsi, jedyni, fantastyczni i niepowtarzalni, najlepsi na świecie, wręcz fenomenalni RODZICE!
Ponadto wypróbowałam na własnej skórze francuską służbę zdrowia, zarówno państwową jak i prywatną... (nie martwcie się nic!!!, wszystko u nas w jak najlepszym porządku! Czasem tak bywa, że się człowiek hospitalizuje :-P)
Ale przede wszystkim w Brykusiowej krainie pojawił się nowy "lokator", dzięki któremu "nasz świat" zyskał zupełnie nowy wymiar :-)

Wszystkie wyżej wymienione wydarzenia będę Wam w najbliższym czasie przybliżać w formie retrospekcji :-) Jednak zaznaczam, że upały część mózgu stopiły mi chyba bezpowrotnie! więc mogę mieć pewne trudności! :P

Ostatni post pojawił się 10 lipca...
Po tym dniu moja miarka upału się totalnie przebrała!
Nie byłam w stanie zrobić już kompletnie nic!

* Pisanie na komputerze = zalanie się potem...

* Uzupełnianie płynów = natychmiastowa ich utrata całą powierzchnią ciała (w życiu czegoś takiego nie doświadczyłam - podnoszę szklankę do ust i jestem już cała zlana potem!)

* Próby schłodzenia się pod prysznicem = "czy ja już się wytarłam?! czy już się spociłam...?"

* Drzemka pośniadaniowa, przedobiednia i poobiednia (upał sprawiał, że ciągle byłam senna) = ulga - na 5-10 minut, bo zbliżało mnie to do wieczora gdy było trochę "chłodniej" (35 a nie 38 st.C) - oraz udręka, bo budziłam się jeszcze bardziej mokra (czy to w ogóle jest możliwe?!)

* Nocny 'wypoczynek' = spanie przy otwartym na oścież oknie, z całym hałasem świata zewnętrznego i modlitwą na ustach o choć jeden podmuch wiatru! (była nawet próba moczenia nakrycia zimną wodą by chłodziło w nocy...okazało się jednak, że u nas nie ma zimnej wody! Tak, tak! Jest niby niebieski kurek, jednak nawet po spuszczeniu wody przez 10 minut z kranu nadal leje się zupa o temperaturze pokojowej! O studenckim chłodzeniu napojów w zlewie nie może być więc mowy... A do moczenia nóg dla ochłody, cóż: woda z lodem...zamiast lód do drinka - lód do nóg :P )

* Posiłki = nic konkretnego! Praktycznie 3 x dziennie śniadanie, bo o jedzeniu na ciepło nie mogło być mowy! A jeśli już nawet to jedynie "gotowce" typu pizza, a więc podgrzewanie atmosfery w domu piekarnikiem... Konsumpcja zaś przed wiatrakiem, bo spożywanie czegokolwiek stanowiło dla organizmu nieludzki wysiłek okupiony kałużą potu wokół konsumującego!

I tak to wyglądały moje dni podczas kanikuły...
Zwykle trwa jakieś 2 tygodnie - tak przynajmniej mówili "tubylcy'...
W tym roku jednak lato nie oszczędzało nikogo, a cała Europa objęta była falą upałów, to czemu Avignon miałoby to ominąć?! Tym sposobem moje niekończące się wakacje prawie na Lazurowym Wybrzeżu, za to na pewno w słonecznej Prowansji zamieniły się w koszmarny upalny koszmar! :P
Leżałam jak kłoda, przeklikując strony z serialami online i przeklinając tę wspaniałą Francję, Prowansję i zakichane, upalne Avignon! 
Ten gorąc naprawdę mieszał w głowie i odbierał zmysły!

Jak jednak widzicie, nie rozpuściłam się... no może poza kilkoma szarymi komórkami :P i przetrwałam najgorsze...
Chcecie wiedzieć jak to możliwe? i co mnie uratowało? 
Jak skończyła się kanikuła w Avignon dla Brykusiów? :-)

Zapraszam niebawem na kolejne wspomnienia z ostatnich tygodni !!!
 

piątek, 10 lipca 2015

Papierom mówimy "pa, pa..."

Na zakończenie tygodnia ostatni wykon spod mojej ręki :(

I jest to pudełeczko szufladkowe, które tak ostatnio sobie ulubiłam...

Na tymczasem to koniec mojej zabawy w rękodzieło, ale mam nadzieję, że długo to nie potrwa!
Bo przecież jak coś sprawia frajdę to robi się wszystko by móc to robić! 

Nieprawdaż?!

Wszystkim ciekawskim co słychać w Brykusiowej krainie, gdy nie bawi się papierem spieszę wyjaśnić, że może nie tak często jak dotychczas, jednak będę starała się przybliżać Wam nasze codzienne Franco-zmagania :P 

A teraz...

Tadam!

Ostatni boxik szufladkowy...



czwartek, 9 lipca 2015

Festiwalowo mi :)


Gdy dobijam do "centrum" (piszę to w cudzysłowie, gdyż ponieważ to miasteczko jest tak małe, że w moim mniemaniu my mieszkamy w centrum ! No, ale powiedzmy...chodzi tu o środek starówki), spacerując wieczorową porą, wiele atrakcji związanych z festiwalem jest już dla mnie niedostępnych z powodu późnej pory, zbyt dużego tłumu itp.
Są jednak i takie, które nie przyszły do miasta razem z festiwalem i turystami, i z których korzystać mogę nie tylko w ten radosny czas :)

O tych, które przyszły z festiwalem już wiecie, z pierwszego posta z tej serii :)
A dziś...?

Dziś będą lody!
No bo skoro już włóczymy się po mieście, jest gorąco, atmosfera wakacyjna i radosna, to lody pasują idealnie, nieprawdaż?!

Lody zawsze i wszędzie pasują!!!

A już szczególnie takie :D
 
Lody Amorino, najlepsze na świecie!!!!!!!!!!!!

No i jakaż to wspaniała jest atrakcja dla takiego dużego dziecka jak JA :)  

Można je znaleźć nie tylko w Avignon...
Można je zjeść w stu smakach na raz :) (no może 100 to przesada, ale nawet mała porcja może zawierać mix 5-6 smaków :) ) 
I można zakochać się w nich od pierwszego hmmm...polizania :D
Poniżej filmik ze stronki lodziarni Amorino  pokazujący "jak oni to robią".


Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym !!! wrażeniem !!!
Zarówno techniki nakładania :) której z powodu wiecznego niezdecydowania co do wyboru smaku jestem absolutną fanką!!! (nie zdarzyło mi się oblizywać rąk aż po łokcie...nie ciekną :D )
Jak i kompozycji smakowych, o których więcej możecie przeczytać na stronie, więc nie będę tu wymieniać całego wachlarza możliwości! Dość powiedzieć, że to lodziarnia, gdzie, na szczęście!!!, nie znajdziemy lodów o smaku wszelkich możliwych batoników, gumy balonowej i innych dziwactw, a prawdziwe smaki owocowe, waniliowe, czekoladowe itp. 

Moim naj naj naj najukochańszym smakiem jest... jak się okazuje smak sezonu : "Lima-Basilico" czyli 'limonka-bazylia'!!!

Cóż to jest za połączenie!!! 
Kwaskowe i z wyraźnym bazyliowym posmaczkiem! 
Przedziwne...
Przecudne...
Przepyszne!!!
Po prostu totalnie pojechane!
I pomyśleć, że spróbowałam ich przez przypadek...w związku z moim beznadziejnym francuskim !!! i tym, że nie umiem czytać :P
Od tamtej pory nie ma w moim wyborze żadnego przypadku :)
Choć próbuję stale nowych smaków (papaja, mango i wanilia z Madagaskaru też niczego sobie :-)) ten jeden nie zmienia się nigdy :) I do tego pilnuję, by był on zawsze na środku, jako trzon mojego "kwiatka", bo tego smaku jest zawsze najwięcej :P 

A kiedy już zjem moje lody...

To jak typowe dziecko...udaję się na karuzelę!!!

Pan Mąż to ma ze mną niezły trening "przedtacierzyński"... Nie zdarzyło mi się w prawdzie paść w żadnym miejscu na kolana z płaczem pt. "ja chcę tą sukienkę..." lub coś w tym guście... Nie zmienia to jednak faktu, że nie ma on ze mną lekko :P
Jednakowoż co do karuzeli nie miał obiekcji...widział w końcu jak wzdycham do niej od pół roku!

Aż w końcu przyszedł czas festiwalu i miasto zalała fala przebierańców, cudaków i innych "świrów" (w pozytywnym znaczeniu tego słowa). I jak do tej pory tylko marzyłam o przejażdżce jak z amerykańskiego filmu na tym cudnym koniku, tak teraz, w tym tłumie pomyślałam sobie, że nikt nie zauważy starej baby między dzieciakami kręcącej się na białym dorodnym rumaku :P
Raczej się pomyliłam...wszyscy się na mnie gapili, ale miałam to w...właśnie tam... :)
No bo, czy zna mnie tu ktoś?!
A z resztą, nawet jeśli, to co?!
Najważniejsze, że mi się podobało!
o!
Się ubawiłam!!!
A przede wszystkim spełniłam kolejne z moich małych pragnień o przejażdżce piękną karuzelą w ciepłą, letnią noc, gdy jest tak pięknie oświetlona i gra urocze melodie :)
Jak wiadomo karuzela się kręci, stąd foto jest mocno niewyraźne... Jak ktoś nie dopatrzy się w człowieczku na koniu po lewej stronie zdjęcia mojej skromnej osóbki musi wierzyć na słowo :) 
 
PS. Z cyklu "Czy wiesz, że...?" 
Dacie wiarę, że na suficie tej cudnej karuzeli są "obrazy" (no bo nie fotografie, obrazy, w sensie malunki) przedstawiające nagie kobiety o rubensowskich kształtach w rozlicznych pozach ukazujących ich wdzięki!!! Nie są to może ujęcia rodem z Kamasutry... panie występują pojedynczo... niemniej jednak byłam zadziwiona, biorąc pod uwagę, że jest to jednak atrakcja skierowana bardziej do dzieci...
Takie to ciekawostki :)

środa, 8 lipca 2015

Festiwalowo = afiszowo

Dziś post obfity w zdjęcia jak nigdy!
Ale wprost nie mogłam się powstrzymać!

No bo tak:

Wiedziałam, że będzie festiwal...
Wiedziałam, że tłumy ludzi...
Wiedziałam, że takie imprezy nie odbędą się bez reklamy!
Ale to co zobaczyłam na wieczornym spacerze w sobotę, zaraz po oficjalnej inauguracji festiwalu zwaliło mnie z nóg...
I to niestety nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa...

Całe miasto tonie w afiszach!!!
Po prostu tragedia...
Nie ostał się nawet 1 cm wolnej przestrzeni!
Afisz na afiszu, plakat na plakacie!
W życiu się nie spodziewałam, że można tak oszpecić to miasto!
Po prostu masakra!

Szkoda wielka, że nie posiadam zdjęć miejsc, które sfotografowałam zanim dopadł je festiwalowy szał! Co ciekawe mimo, że nie ma już ani skrawka wolnej przestrzeni, spacerując po mieście mijaliśmy kolejne ekipy zaopatrzone w drabiny i wózki marketowe wypełnione tekturami z przyklejonymi do nich plakatami poszukujące ściany czy słupa, do których można by jeszcze coś przyczepić!

Nikomu nie przeszkadza, że te plakaty i powstałe z nich wielkoformatowe konstrukcje blokują przejście chodnikiem, gdyż zawieszają go niczym kurtyna!

Oczywiście, jak to w przypadku takiej reklamy bywa, niektóre z posterów spadają zanim zostaną na dobre przyczepione... Dodatkowo, kolejne grupy odpowiedzialne za reklamę swoich teatrów dowieszają się "jedni na drugich"... obciążone kurtyny posterów odpadają więc miejscami w całości!
Szczęście w nieszczęściu, że wszelkie te wątpliwej urody dekoracje przyczepiane są na sznurkach a nie klejone np. brązową taśmą pakową... Marna to jednak pociecha, gdyż całe miasto dosłownie tonie w... śmieciach?!
Tak, taki efekt daje ta cała oprawa!

Trudno z tak przeprowadzonej reklamy dowiedzieć się  czegokolwiek! 
Wszystko się miesza i kołtuni, panuje chaos, nieład i kompletny bajzel!
Nic mi się w ten sposób nie rzuciło w oczy!
Prócz oczywiście okrutnego bałaganu!

Dodajmy do tego ulotki wręczane ludziom do ręki, a więc małe karteluszki-śmieciuszki wyrzucane przez 90% z nich od razu sobie pod nogi, które również dołączają do "śmieciowego dywanu" pokrywającego starówkę Avignon i...
Voila!
Pełny obraz festiwalowego miasta gotowy!

Zgodnie z Panem Mężem stwierdziliśmy, że jest to potworne, obleśne, straszne i kompletnie szpeci to piękne miasto! I tak to sobie przez godzinę dyskutowaliśmy spacerując po kostki w śmieciach...

Jako, że Pan Mąż obcuje na co dzień z mieszkańcami Avignon poprosiłam by podzielił się z nimi naszym zdaniem, wywołując tym samym dyskusję na ten temat i przyniósł mi ich opinię co do tego osobliwego zjawiska...

Okazuje się, że ONI, tubylcy, są zachwyceni!
Nikomu nie przeszkadza ten bajzel!
Podobno jest to sukcesywnie uprzątane, gdy się "zużywa" (no niestety, ja jakoś nie zauważyłam, a to raptem 3 dni festiwalu za nami tymczasem śmieci walają się wszędzie...).
I wcale nie stanowi dla Francuzów problemu ani nie rzutuje ich zdaniem na urodę miasta, wręcz przeciwnie!
Pan Mąż usłyszał, że tworzy to cały ten festiwalowy klimat!
Osobliwe, doprawdy!
No, ale co kto lubi!
Ja uważam, że gruba to przesada...
Są miejsca gdzie faktycznie, można by się pokusić o stwierdzenie "klimatycznego nastroju" dzięki obecności tychże afiszy, jednakowoż w znakomitej większości jest raczej to raczej "bajzel na kółkach"...

Poniżej dokumentacja fotograficzna :P
I ciekawa jestem bardzo : Jak Wam się podoba??!!
jaki to ma dla was klimat..bo może tylko ja jestem jakaś "dziwna" :P



















wtorek, 7 lipca 2015

Festiwal teatralny czas zacząć!

Coroczny festiwal teatralny w Avignon rozpoczął się na dobre!
Inauguracja miała miejsce 3 lipca  i towarzyszyła jej parada... ponoć urocza :)
Były platformy, wszelkie możliwe stwory i dziwolągi ,przebierańce, tańce i zabawa!

Niestety, z powodu temperatury przekraczającej wszelkie normy mojego organizmu nie mogłam zobaczyć tego na własne oczy :(

Póki co, festiwal teatralny obserwuję jedynie wieczorami...
Spaceruję po mieście i podglądam co też ma on do zaoferowania, poza oczywistymi jakże spektaklami, których codziennie w mieście odbywa się zapewne kilkaset!

Tak, tak!!!
Nie pomyliłam się!


Blisko 130 placówek (teatrów, galerii, kaplic itp.) bierze czynny udział w tym wydarzeniu!!!
Każdy z teatrów wystawia po kilka tytułów. Niekoniecznie wieloaktowych, dwu- czy trzygodzinnych przedstawień... Stąd robi się tego naprawdę pokaźna liczba!

Miasto tętni życiem jak nigdy przedtem!
Na ulicach kłębią się tłumy turystów. Nawet późnym wieczorem ciężko jest spacerować w tym tłumie! Teraz doceniam przeprowadzkę na "przedmieścia". Bałam się, że będzie tu jak na końcu świata, bo przecież Avignon to małe miasto, więc wydawało mi się, że odległość 700 m do murów starówki to jak Modlin pod Warszawą. Teraz jednak przechodząc, a raczej przeciskając się, między turystami pod oknami mieszkania, którego nie wybraliśmy dziękuję Bogu, Panu Mężowi i opatrzności, że wyszło jak wyszło :)

Całe stare miasto zamknięte jest dla ruchu samochodowego, nie licząc oczywiście jego stałych mieszkańców, którzy mają przechlapane ! Bo wszyscy płyną, suną, wleką się ulicami... A że na każdym kroku czyhają rozmaite atrakcje nie sposób nie zatrzymać się i nie zagapić...
A okazji po temu jest wiele: grupy kabaretowe i teatralne (część z nich występuje na ulicach w ramach promocji swoich teatrów i spektakli, wystawiają więc krótkie scenki bądź fragmenty sztuki na ulicy i zachęcają do przyjścia "po więcej"), różnego rodzaju występy muzyczne, od śpiewających solistów, przez zespoły muzyczne, muzyczno-taneczne, po takie, to fenomen!, które nic w zasadzie nie robią, ot, puszczają muzykę i wyciągają ludzi z tłumu...i to oni właśnie gromadzą przed sobą największą widownię! :)
Naprawdę jest w czym wybierać!

Choć nie byłam na żadnej sztuce wystawianej w ramach festiwalu, a moje spacery to krótka przebieżka wokół starówki, te krótkie chwile spędzone razem z innymi uczestnikami festiwalu  na "zagapianiu się" sprawiają, że czuję się w jakiś sposób jego częścią :)

Fantastyczna atmosfera towarzyszy tym obchodom! Jest tak wesoło i radośnie, ludzie uśmiechają się, bawią, czynnie uczestniczą w spontanicznych "kursach tańca", nie uciekają wybrani z tłumu do "pomocy przy spektaklu".

Nasi znajomi z Meksyku, mieszkający w centrum całego tego aktualnego "bałaganu" uważają, z resztą zapewne słusznie, że bycie tam teraz, mieszkanie w samym centrum i doświadczanie co dnia tej atmosfery to wspaniała przygoda. Zgadzam się z tym w 50% :) 
Wspaniale jest być częścią tego wesołego, kolorowego tłumu!
Drugie 50% to jednak spore wyzwanie...
Bo takie rozwiązanie ma pewne minusy, jak na mój gust takie same jak i festiwalowe plusy: gwar, tłum i nieustająca impreza...
   
Poniżej fotki z naszego wieczornego spaceru, czyli na co zagapia się Brykusiowo :)

Wystawa przed sklepem z orientalną odzieżą :) Przyznam, że długo polowałam na to zdjęcie, bo sklep jest otwarty niezwykle rzadko. Teraz na szczęście z okazji natłoku turystów częściej można spotkać na ulicy te rozbawione manekiny :D

Kolejka na koncert w jednaj z kaplic... Tłum ludzi, choć godzina już późna...

Australijski grajek :) UWIELBIAM!!! Gra naprawdę pięknie! I śpiewa też niczego sobie :) Mam nadzieję, że jeszcze go spotkamy przy okazji kolejnego spaceru! Są na to duże szanse...już 2 razy był w tym samym miejscu :) Gromadzi całkiem sporą publikę, co skutecznie blokuje przejazd na La Republice :P
Zdjęcie nieostre, rozmazane, nieudane... wiem, wiem! Ale cały w tym jego urok! Taki jak i festiwalowy... Bo tak właśnie wieczorem naszymi oczami wygląda Avignon! Tłumy ludzi, światła i gwar...  A jeśli dodać do tego, że to widok na ulicę, na której sprzedają najlepsze lody na świecie, to już wiadomo, czemu to zdjęcie jest piękne!
Plac Pie i Pani malująca piaskiem... Całkiem sprytnie pomyślany kramik, przed którym także spora widownia. Ma to w sobie jakąś taką magię... Do tego z odtwarzacza jest lektor, a ona maluje całą historię! Obrazy tak piękne, że wcale nie przeszkadza mi, że nie rozumiem po francusku :P

poniedziałek, 6 lipca 2015

Szufladki, szufladeczki...

Ostatnie podrygi w Brykusiowej pracowni...

Upał jest zbyt duży by robić cokolwiek!
Papier prawie topi się w ręku :( a pot z czoła kapie wprost na moje dzieło...

Tak nie da się nic wyprodukować!

Ba! Nie da się nawet o tym napisać, bo pisanie, jak się okazuje również wymaga pewnego wysiłku... Mianowicie: rusza się palcami po klawiaturze, a to z kolei generuje u mnie siódme poty!!!

W życiu czegoś takiego nie doświadczyłam!

Jak tu można żyć i funkcjonować?!

Jak radzi sobie mój Pan Mąż, który musi dzień w dzień opuścić zacienione nasze mieszkanko (choć wcale nie chłodne, no, ale mamy wiatrak...) i iść do pracy??!! Chodzić po tym skwarze??!! A w  pracy to nawet czasem popracować...??!! 
Doprawdy nie mam pojęcia!
Ja siedzę w domu i...
...no właśnie!
Tyle, aż tyle!!!

Siedzę i się topię!
 
Wyszedł jednak spod mojej ręki jeszcze jeden box z szufladami.
Nie jest to ostatni wykon, ale "jeden z", niestety!!!

Potem pozostanie mi już tylko opowiadać co tam u nas francuskiego słychać....przynajmniej przez pewien upalny czas!
Mam nadzieję, że wrócę do rękodzielnictwa w miarę szybko...

Póki co trzeba się jednak cieszyć tym co się ma!

Dziś więc moje oko cieszy takie oto pudełeczko:
:D 




czwartek, 2 lipca 2015

Ramki na zdjęcia No.2

A dziś druga porcja ramek na fotki...
Zanim jednak wykony krótka historia jak zorganizować w Avignon zdjęcia do tychże ramek...

Otóż: nie da się! 
No po prostu!
W całym mieście, gdzie centrów handlowych itp. itd. jest chyba więcej niż mieszkańców nie ma punktu gdzie można jak człowiek wywołać sobie ze 3 fotki!!!

Skandal!

Wybrałam się na "spacer" w tymże celu....nogi mi się skończyły, a zdjęć nie wydrukowałam...

W centrum handlowym, gdzie butików i punktów usługowych było z milion akurat drukowanie zdjęć zlikwidowali... 
Zapytałam uprzejmie, gdzie w takim razie mogę tego dokonać? Podano mi nazwę ulicy, jednak nikt nie umiał powiedzieć (z mapą w ręku!!!) gdzie ona się znajduje... nawet "w przybliżeniu", czy to południe, czy zachód miasta... 
Nic! Zero!!! Masakra!!! 
Tragedia jakaś, przecież tu jest pięć ulic na krzyż!! Jak można się nie orientować, szczególnie że to jedna z tych ulic "główniejszych", łącząca mury z obwodnicą! A takich jest tu właśnie 5, no w porywach do 8!!!
Na szczęście nieco chyba jestem bystrzejsza niż tubylcy...
Ulicę zlokalizowałam i czym prędzej tam polazłam....
Całą ulicę przemierzyłam i punktu foto nie znalazłam!
Aaaaa!!!
 
Przypomniał mi się jeden "empikopodobny" sklep w centrum...to była moja ostatnia nadzieja!
Owszem, można tam druknąć zdjęcia, jednak na specjalną kartę, która jest na 20 sztuk fotek...a ja chcę 3!!! Uprzejma Pani odesłała mnie do automatu do wywoływania zdjęć. Dobre i to, podobno można na sztuki!
Czyli: czyżby światełko w tunelu?
I tak i nie...
Automat jest, na sztuki - fakt...
Nawet można mu było wybrać polską wersję językową. 
Jedyny problem: nie działa wejście USB!!!
Jedyna opcja: wydruk foto z telefonu z zastosowaniem przesyłania bluetooth... 
Tiaaa...
Kocham to miasto!

Zrezygnowana ciągnęłam za sobą nogi do domu, gdy mijając Pana "złota rączka", czyli dorabianie kluczy, naprawa butów itp. postanowiłam skorzystać z jego znajomości angielskiego i być może nawet miasta i poradzić się w tej patowej jakże sytuacji gdzie mogłabym zrealizować moje pragnienie... 
Dostałam kolejny namiar :-)
Dobiłam na miejsce i okazało się, że wydruk owszem, z kompa na zwykłej drukarce!
No ludzie kochani!!!
Ja chcę zdjęcie!!! 
Czy to tak wiele?!
Ale...
Pan doradził mi kolejny punkt...

Kolejne "blisko, przejdź tylko przez ulicę i 5-10 minut prosto"...
Takich odcinków pokonałam już srylion! A mój spacer trwał w sumie 3 i pół godziny!!! (aż się Pan Mąż zniecierpliwił i zmartwił, że tak długo nie daję znaku życia :P).
No, ale skoro blisko, "5-10 minut", to idę tam!
Zadreptałam na miejsce, które ani blisko, ani łatwe do znalezienia...nie ważne! 
Ważne że wywołują zdjęcia...
A nie, sory, pomyłka!
Drukują!
Może nie na zwykłej kartce, ale do FOTOGRAFII  to temu daaaaaaaaaaaaaleko!!!!!!!!!!
Żeby tego było mało koszt 1 szt. "foto" to 1,50 EUR!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
(20 zdjęć na karcie w "empikopodobnym" - 6 EUR, 1 szt. foto z zepsutej maszyny - 0,50 EUR)
Wszystkiego tego miałam już po prostu "po kokardy"!!!
Tyle przeszłam i skończy się bez zdjęć?!
No nie!!!
Trudno, "drukujemy" w tej lichwiarskiej cenie, prawie zdjęcie, na prawie fotograficznym papierze...
A raczej nie drukujemy...
Czemu?!
Bo nie da się!
Znaczy da...
Da się zostawić teraz pliki, ale odebrać to sobie mogę po południu (albo w poniedziałek, bo to piątek był), bo właśnie za 5 minut zaczyna się pora lunchu! A to rzecz święta! Godzina lunchu jest nieprzesuwalna, nawet o 3 minutki, nawet gdy mam do ogarnięcia tylko 3 cholerne zdjęcia!!!
Tego było już dla mnie za wiele!!!
Tym bardziej, że ten cudowny punkt był oddalony od mojego domu o jakieś 3 km!!!
Ja tymczasem ledwo stałam na nogach, więc popołudniowy spacer w to miejsce nie wchodził w grę!!!
Dowlokłam się do domu ostatkiem sił...
Bez zdjęć!
Nie mam siły!

(Podobno, powiedzieli nam znajomi meksykanie, jest jeszcze jeden automat w którymś markecie, ale póki co jestem obrażona... Nie mam siły ani ochoty w najbliższym czasie pokonywać podobnej trasy raz jeszcze! Wstawię do ramek zdjęcia najpiękniejszych plaż Francji z ostatniej gazetki i tyle!) 

Tymczasem, ramki czekające na swoje wypełnienie prezentują się jak poniżej przedstawiono :P
Jedna bardziej na wesoło, druga w klimacie "Francji-elegancji"...

I myślałam, że na tym "ramkowo" zakończę, ale Pan Mąż zamówił dziś dużą ramkę do salonu, na jeden jedyny tu umieszczony gwoździk... biorę się więc za robotę :-P




środa, 1 lipca 2015

Pudło Brykusiowe

Powoli sposobię się niestety do zamknięcia brykusiowej krainy papierowej...

Trochę się przed tym bronię, ciągle wymyślam co jeszcze mogłabym wydziubać z tych lichych resztek, ale koniec tej zabawy na francuskim gruncie, przynajmniej na jakiś, bliżej nieokreślony czas, jest już raczej nieunikniony. 

Postanowiłam więc zorganizować jakieś piękne mieszkanko dla moich dziurkaczy, nożyczek i tego wszystkiego co mi do zabawy było niezbędnie potrzebne, a szczęśliwie nie należy do zasobów zużywalnych...

Piękny niebieski papier, który wykorzystałam do wykonania tego pudła na moje skarby, dostałam od przemiłego Pana Francuza klejącego w centrum Avignon notesy i zeszyty :-)
To ten sam Pan, który w swej dobroci sprzedaje mi od czasu do czasu kilka kropelek kleju !!!

Papier jest przecudny, a najfajniejsze jest to, że malowany ręcznie, więc jedyny i niepowtarzalny! Tylko jeden taki egzemplarz, bo przecież każdy arkusz jest inny :P

Mam nadzieję, że miło będzie się tu mieszkało moim zabawkom, no i nie będzie już na szafie straszydła w postaci pudła po papierze xero, które to przyjechało z nami z PL, a więc sporo już w życiu przeszło i było dość zdezelowane...
 Dostało teraz "nowe życie, które wygląda tak: