Góra wiatrów!
Wiało i to nieźle :)
Ale zanim poczuliśmy wiatr we włosach trzeba było troszkę się przejechać.
Trasa z Avignon na szczyt Mont Ventoux zajęła nam około godzinki.
Szczyt ma wysokość prawie 2000 m.n.p.m. i jest widoczny znakomicie z równin rozciągających się wzdłuż Rodanu. Z ogrodów Pałacu Papieskiego w Avignon wygląda na całkowicie zaśnieżony!
Postanowiliśmy więc sprawdzić, czy faktycznie leży tam śnieg!
Już sama trasa dojazdowa do Mont Ventoux sprawiła nam wiele frajdy... A wszystko dzięki temu, że to samo serce malowniczej Prowansji! Tu każda wioska i miasteczko mają swój niepowtarzalny urok! Każda uliczka zachwyca :) Ciężko aż oderwać wzrok także od malowniczych krajobrazów dolin i pól! Minęliśmy po drodze tak wiele pięknych "obrazków", że gdyby chcieć upamiętnić je wszystkie na fotografiach nawet najpotężniejsze gigabajtowe karty nie dałyby rady! Swoją drogą: jak dobrze, że czasy "36 zdjęć" już minęły!!!
W końcu zaczęliśmy wspinaczkę "nad poziom morza" :P...
Inna nazwa góry to "Olbrzym Prowansji" i trzeba przyznać, że doskonale oddaje jej charakter!
Ta góra jest wielka...nasza meganeczka ledwo dała jej radę!
Tym bardziej szokuje, że te strome podjazdy i kręte serpentyny stanowią jeden z etapów sławnego wyścigu kolarskiego Tour de France! Trzeba mieć naprawdę moc w nogach by pokonać coś takiego!!! Z podziwem spoglądaliśmy z okien naszego autka na mijanych przez nas kolarzy trenujących zapewne do tego typu wyścigu, no bo innego powodu by się tak umordować pedałowaniem nie widzę :P !!!
Początkowo jechaliśmy przez las, którym porośnięte są niższe partie góry. Im wyżej się "wspinaliśmy", tym krajobraz zmieniał się na bardziej surowy. Górę tworzą głównie wapienie, a przez silne wiatry, w tym osławiony, zimny jak lód mistral, który w okolicach szczytu osiąga zawrotne prędkości, ciężko jakimkolwiek roślinkom na dłużej zagrzać tam miejsce... Stąd też widoki na szczycie przypominają jakiś kosmiczny krajobraz! Wszędzie kamienie! To dlatego z daleka może wydawać się, że leży tu śnieg... Wszystko jest w jednym, szarym kolorze...
Można powiedzieć, że nie zastaliśmy tam śniegu (jedna mała, naprawdę tycia kopka, pewnie z zeszłego roku, się nie liczy!) ... co trochę mnie osobiście zawiodło! Miałam plan ulepić bałwana! No, ale trudno! Na szczycie było jednak zdecydowanie chłodniej niż "na dole". Nareszcie trochę wytchnienia od morderczego upału!!! (czy już wspominałam, że ostatni tydzień to wiatr = 0 km/h i 35 st. C w cieniu?).
Spotkaliśmy za to grupę biegaczy! To chyba jeszcze bardziej szalone niż jazda pod górę na rowerze! Godne podziwu!!!
Choć nie zobaczyliśmy Alp z powodu czegoś w rodzaju mgły widzieliśmy kilka błyskawic i słyszeliśmy kilka potężnych grzmotów...
Po serii zdjęć do albumu pt. "na bloga" :) tudzież "zobaczone-odhaczone" :P i z nadzieją na ochłodzenie zapowiadane odgłosami nadchodzącej burzy ruszyliśmy w drogę powrotną.
By nie było nudy, stosując się do rad przewodnika użyliśmy do tego innej trasy - zwanej widokową - wiodącej wzdłuż kanionu rzeki. Znów przyszło nam jednak drżeć o nasze autko, bo po kilku zakrętach i zjazdach w dół czuć było zapach topionej gumy... Góra stroma, więc hamulce "poszły w ruch"! Na szczęście droga usiana była tarasami widokowymi, więc niczym japońscy turyści co 200-500 metrów wyskakiwaliśmy z auta pstryknąć kilka pamiątkowych fotek. Niestety, pora była już dość późna, a światło do zdjęć bardzo marne, więc większość z tych krajobrazów pozostała jedynie w naszych wspomnieniach :( Co jednak udało się cyknąć -tradycyjnie już "wrzucę" na koniec posta.
Trasa widokowa wzdłuż kanionu była dość interesująca, choć rzeki nie widzieliśmy, bo "drzewa nam zasłaniały". Wierzymy jednak na słowo, że tam była...
Mimo braku niektórych widoków nie było wcale nudno (choć ogólne "nudna była ta wycieczka" - to hasło tego wyjazdu, bo w związku ze zmianą ciśnienia ziewaliśmy jedno przez drugie! :) ). Gdy zaczęło się ściemniać zakręty na trasie były dość przerażające! A do tego, na jednym z tarasów słyszeliśmy prawdopodobnie "ducha kanionu", czyli pewnie jakąś turystkę (bo głos był damski), która np. spadła tu w przepaść, ostrzegającą turystów przed niebezpieczeństwem... Dziwi was ta teoria?! Otóż, głos, który słyszeliśmy (wszyscy troje, żeby nie było, że tylko ja, bo ktoś mógłby stwierdzić, że zwyczajnie oszalałam i już!) przeraźliwie wrzeszczał (naprawdę przeraźliwy to był krzyk) "get out of here" (czyli wynoś się stąd) !!
Prawda, że wymowne?!
Nie widzę innego na to wytłumaczenia niż duch turystki!!! - przecież jak już sto razy tu pisałam Francuzi nie mówią po angielsku!
Tak nam oto minęła z przygodami wycieczka na górę wiatrów :)
Być może jeszcze kiedyś, z którymś kolejnym "turystycznym turnusem" gości z Polski odwiedzimy tego Olbrzyma...
A to kilka zdjęć tej "kosmicznej" góry, które możecie podziwiać dzięki uprzejmości mojej przyjaciółki, etatowej w tym tygodniu "fotografki", Pe !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz