środa, 21 marca 2018

Spinam tyłek i biorę się do roboty!

Wybaczcie tę przeciągającą się ciszę...
Chyba dopadło mnie przesilenie wiosenne, bo nie nadążam, nie ogarniam po prostu.
Katar, kaszel, marudzenie z cyklu 'może to zęby'...
Zazdrość,  badanie granic, których w życiu całkiem sporo (zwane przez niektórych "buntem dwulatka", ale ja osobiście nie cierpię tego określenia, może dlatego, że aktualnie reprezentuję sobą bunt 31-latki, a wcześniej 30-latki, a jeszcze wcześniej... itd. ), zasiedzenie w domu...
Przeciążenia stawów (jednak nosić blisko 20-kilową 2,5-latkę i 8,5 kg księciunia to sporo), zbyt mało snu (choć dzieci już nie sypiają źle to to uczucie będzie mi towarzyszyć chyba już zawsze ;P), zbyt dużo wagi :P ?
Bałagan, porządki, znów te nieszczęsne schody, drobne remonty i poprawki, pierwsze poremontowe awarie...
Mróz, śnieg, deszcz, błoto po kolana...
Sama nie wiem co tak naprawdę najbardziej dało czy daje mi w kość, ale połączenie wszystkich tych okoliczności przyrody poskutkowało u mnie "zawieszeniem systemu". 
Trochę jak robot wstaję, jem, gotuję, sprzątam, piorę, ciągle piorę, jeszcze więcej piorę, a gdzieś pomiędzy czytam, tańczę, śpiewam, recytuję. 
No, ale powoli biorę się w garść! Wiosna idzie, słońce świeci, to nic, że dziś u nas -2. To nic, że w miejsce błota, na które nie dało się wyjechać z wózkiem zamówiliśmy gruz, po którym jazda naszą karetą to coś więcej niż 'off road'. To nic, że choć nosidło wygodne i ergonomiczne, to bolą mnie kolana i plecy, a do spania to najchętniej stanęłabym na głowie. To nic, że za oknem ćwierkają tłukące się o słoninę ptaszory, a nie jakieś tam zwiastuny wiosny. To nic, że zawór się zepsuł, zalewa nam łazienkę i nie mogę prać, bo trzeba było zakręcić wodę na górze.
To wszystko nic, proszę Państwa!
Dziś pierwszy dzień wiosny, a my tę wiosnę witamy radośnie :)
Tym bardziej, że od poniedziałku już wiemy, że nasza Pyzka została zakwalifikowana w przedszkolnej rekrutacji i od września rusza w świat rówieśników! Mogę już puścić trzymane od miesiąca kciuki, bo tyle czasu właśnie trwało składanie wniosków i ich rozpatrywanie w naszej gminie, i wrócić do wszystkich zarzuconych aktywności. Pewnie nie zabrzmi to wiarygodnie, ale ćwiczyć nie mogłam, stąd kilogramy stale na tym samym poziomie :P Tak, tak, jeśli chodzi o wymówki mam poziom "master" :D
Wracam też do blogowania! 
Troszkę bawiłam się ostatnio papierami, tak na poprawę humoru i wkrótce pokażę Wam co z tego wyszło :)

Tymczasem miłego pierwszego dnia wiosny Wam życzę!
Zmykam poopalać się przez okno, bo tu w domu, po słonecznej stronie jest całkiem przyjemnie ;]

PS. Miałam dziś taki plan, żeby zabrać dzieci na spacer na most i pokazać im jak przedszkolaki, czy kogo tam dorwiemy, topią Marzannę. Dobrze, że skonsultowałam pomysł z koleżanką, która oświeciła mnie, że jest to surowo zabronione i już się bałdy ze słomy nie topi! Podpalać jej także nie można. Każdy z tych pomysłów jest oczywiście absolutnie nieekologiczny i nie można dzieci uczyć TAKICH rzeczy. To się zadziwiłam! Wygląda na to, że nie tylko rodzice, którzy wysyłali nas do szkoły na samodzielny spacer to "patologia" i "kryminał"...
Zostało nam tylko spacerowanie po mrozie i śniegu, odśnieżanie tarasu oraz podziwianie sikorek przy słonince zawieszonej na haku od huśtawki, a tak chętnie byśmy się pobujali... Wiosno,  nie wstyd Ci choć trochę?