środa, 29 marca 2017

Metryczka, czyli radosne oczekiwanie...

Czekamy i czekamy, jak ten biedny Franklin z książeczki, co to nie mógł doczekać się wiosny i dzidziusia :)
Koniec ciąży z Asią także dłużył mi się niemiłosiernie. Pamiętam, że był okrutny upał, a ja nie mogłam usiedzieć na tyłku... No, ale wyjść na dwór też nie bardzo się dało. Walczyłam więc to ze sobą to z pogodą. Bywały dni, że nie można było opuścić naszej avignońskiej sypialni, bo jeszcze tam było najchłodniej ze wszystkich dostępnych mi miejsc. Okupowałam łoże z komputerem na kolanach uzupełniając braki we wszystkich możliwych serialach :D i z utęsknieniem wyglądałam powrotu Pana Męża coby zabrał mnie choć na krótki spacer, bo w tych niemożebnych upałach czasem bałam się pójść sama "w świat".  
Światełkiem rozjaśniającym mi te trudny oczekiwania były dwie wizyty gości już przy końcu ciąży... Miałam towarzystwo i zajęcie <3 Jednak tak poza tym zdana byłam na siebie i moją kreatywność w organizowaniu sobie czasu i zajęć tak, by te ostatnie miesiące nie trwały w nieskończoność ;P

Teraz, czekając na drugiego brzdąca, sprawy mają się "nieco" inaczej...
Na nudę nie mogę narzekać, bo Pyzka skutecznie mnie absorbuje. Na upały też nie i chyba nawet zaczynam czasem za nimi tęsknić :P Na szczęście, jak to mówi żółwik Franklin "wiosna czeka tuż za rogiem" :D ...a ja bardzo chcę w to wierzyć! I tu zaczynają się schody... W co się bawi mama, gdy nie może pójść na spacer, a jej latorośl ucina sobie drzemeczkę albo smacznie chrapie bo już dawno po "dobranocce"? :) Oczywiście mogę sprzątać, gotować, prasować... Zwykle jednak wybieram "odpoczywać". Odpoczynek może być aktywny nawet bez spacerów ;]
Z nicnierobienia, które zwykle kończy się pojadaniem, niezmiennie wybawiają mnie papiery :) Wyszukuję stale nowych pomysłów do działania, by zająć czymś ręce, mieć trochę frajdy i pospieszyć zegar, bo nad papierami czas płynie mi zdecydowanie szybciej!

Narobiłam już kwiatków - tulipanków, cały zastęp ramek... Literki dla bobasa mam gotowe jeszcze z Francji, bo Pyzka była "niespodzianką" i gotowa byłam na każdą ewentualność :D Musiałam poszukać, czego jeszcze mi "potrzeba" :) Między innymi z takich pobudek zabrałam się za tworzenie metryczki dla naszego drugiego dziecka. Przyznam szczerze, że zaczęłam jeszcze we Francji, ale pakowanie, pożegnania i cała masa innych spraw skutecznie przed zakończeniem tego dzieła mnie powstrzymały. Teraz jednak udało mi się dokończyć rozgrzebaną ramkę i przygotować wszystko do wypełnienia, gdy już poznamy lokatora mojego brzucha :D 

Nie wiem czy pamiętacie pyzkową metryczkę (można podejrzeć ją tutaj)...
Do kompletu do niej powstał obrazek z guzików - owieczka - którą ostatnio tu pokazywałam. Potem powstał guzikowy słoń, a więc łatwo wydedukować, że metryczka nr 2 ma także motyw słonika :) Generalnie, dla drugiej pociechy zaplanowałam słoniki... (Pyzka miała też owieczkową karuzelkę, poduchę owcę i ukochaną pieluszkę, z którą z resztą śpi do dziś, także z tym motywem :) ).

Jak to u mnie - "z braku laku"... A zatem wszystko wycięte jest od początku do końca ręcznie, bez żadnych szablonów, dziurkaczy i innych pomocy, które są zbyt kosztowne, bym mogła z nich korzystać ;P Tym większa satysfakcja z otrzymanego efektu, gdy zrobi się wszystko samemu. Polecam :D

A gotowa metryczka wygląda tak:

I jak Wam się podoba?
 

czwartek, 23 marca 2017

...Jeszcze więcej ramek...

Pokój dzieciaków już prawie gotowy!
Wczoraj w końcu wstawiliśmy stolik z krzesełkami ,więc dziś szał rysowania :) 
Pyzka się cieszy, a ja razem z nią, bo wchodzenie na kredki na pstrokatym dywanie (do wymiany jeszcze w tym miesiącu, nim wybiję zęby!!) nie należy do moich ulubionych zajęć...

Teraz czekamy tylko na łóżeczko...
Tylko i aż :)
Uroki remontu i urządzania, ustalania terminów i ich dotrzymywania. Post o remoncie i wszelkich jego powikłaniach na pewno powstanie, ale oczekiwanie na pyzkowe łóżko to coś, co ostatnio najbardziej spędza mi sen z powiek, więc muszę to z siebie wyrzucić. 
Oczywiście jest poślizg. 
Oczywiście nic nie możemy z tym zrobić! 
Czekamy i czekamy, minęły 3 miesiące i... dostałam wczoraj rysunek, więc jest szansa, że jeszcze w tym życiu Pyzka wyjdzie ze swego turystycznego kojca...
Moje pokłady cierpliwości już dawno się wyczerpały, bo i nigdy nie były zbyt głębokie :P Dodatkowo, jak u każdej "ciężarówki" na tym etapie stanu błogosławionego, syndrom wicia gniazda jest już poważnie rozwinięty, a do tego potęgowany początkami paniki, że taka jestem niegotowa... Tak, tak :)
Myślałam, że przy drugim dziecku wszystko będę miała opanowane, bo już wszystko wiem. No i prawie tak jest... 
Prawie, które robi dużą różnicę! 
Całą swoją energię skupiłam na urządzaniu się, bo przecież ze wszystkim zdążę... Pamiętam jak z Pyzką wszystko było gotowe wcześniej i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Teraz niektórych rzeczy nie mogę naszykować i przez to zaczynam trochę fiksować ;) Tak jest właśnie z nieszczęsnym łóżeczkiem. 
Nasz nowy członek rodziny będzie sypiał jak jego siostra w dokładnie takim samym łóżeczku niemowlęcym. Jednak, by je rozstawić musimy na to wydarzenie starszą siostrę przygotować. Mam tu na myśli jej przesiedlenie i oswojenie z nowym, dużym łóżkiem, "specjalistycznym sprzętem" dla Starszej Siostry :D Boję się, że jeśli nie uczynię tego wcześniej Pyzka zechce urzędować w meblu niemowlęcym i wtedy będziemy mieli mały kłopot... Oczywiście to najmądrzejsza i najdzielniejsza mała istotka jaką widział świat, a z pewnością oczy jej matki, ale nie chcę przysparzać jej niepotrzebnych nerwów. Narodziny dziecka to i tak prawdziwa rewolucja w życiu tak małego człowieka... Z resztą, takich "rewolucji" w jej niespełna dwuletnim życiu nie brakowało, staram się więc dawkować silne emocje kiedy to tylko możliwe. Zatem, czekamy sobie, już teraz niecierpliwie, na łóżko, a żeby nie oszaleć z tej niecierpliwości, poza nękaniem Pana stolarza mailami i telefonami (mam nadzieję, że jak już to łóżko do nas przyjedzie, to z wrażenia spadną nam kapcie, a szczęki gruchną o podłogę...), zajmujemy się rzeczami przyjemnymi, tak dla odwrócenia uwagi  :)

Do moich małych przyjemności, poza pączkami i czekoladą (które wykraczają już z ram "małych"), należy niewątpliwie zabawa z papierami. Chociaż czasu na to mam coraz mniej, bo Pyzka regularnie skraca sobie czas drzemek (szkoda życia na spanie!), nadal udaje mi się czasem coś podłubać i pobrudzić się klejem. Szukam sobie też zadań papierowych krótkoterminowych. Wczoraj na przykład przerobiłam w czasie jej drzemki pudełko na drewniane klocki... Otwierało się i zamykało tak parszywie, że odechciewało się zabawy, a już na pewno sprzątania... Ze zwykłego pudełka, jak na talię kart (chodzi mi o model ;) ) wycięłam co się da, dorobiłam spód i powstało pudełko z pokrywką. Teraz możemy się bawić ile dusza zapragnie, a potem uczyć się sprzątania zabawek na miejsce <3

Ramki na zdjęcia, które trenuję od kilku dni również były projektem krótkim i szybkim. Wystarcza drzemki, by pobawić się papierami, zjeść, czasem popisać bloga, przejrzeć pocztę i podszykować obiad :)

Tym razem niczego nie przerabiałam, a zaczęłam od podstaw. Czyli rameczki całkowicie nowe, w całości ręcznie robione, a wszystko to jeszcze z francuskich papierów, z dodatkiem opakowań po plafonach (remontowe klimaty).
Komplet ramek ozdobi półeczkę nad łóżkiem nowego członka rodziny, gdy już pojawi się wśród nas.

Starsza siostra zachwycona, a Wam jak się podobają?

wtorek, 21 marca 2017

Motyle na wiosnę :)

Już dawno nie popełniłam czegoś tak ładnego :)
100 % skromności, wiem!
:P
 
Miałam ogromną frajdę z tego wykonu i włożyłam w niego całe serducho!
Przy tym, był mocno sentymentalny...
Kartko-książeczkę na pamiątkę narodzin zrobiłam dla małej Weroniki, córeczki naszych przyjaciół, tych samych, do których kilka lat temu poleciało pierwsze moje pudełeczko exploding box z okazji narodzin ich syna - Pawełka ! :D  
Szczęśliwie weszłam w posiadanie cuudnych papierów (dzięki Elo-Makrelo :) za uroczy prezencik!), które jak ulał pasowały na taki wykon :) Pastele, wzory skomponowane w tej samej tonacji kolorystycznej i wszystkie takie urocze... Kropeczki - moja miłość oraz motylki aż prosiły się, by coś z nich wykleić.
Kartko-książka w konstrukcji bez zmian, za to wnętrze całkiem odmienione!
Do tej pory były wierszyki, obrazki czy zdjęcia. Tym razem postawiłam na delikatne jak piórko motylki. Niestety, niezbyt chętnie chciały pozostać na swoim miejscu... Jak to motyle... Jeden nawet trochę odleciał w trakcie podróży :P Mimo tych mankamencików wierzę jednak, że będzie to miła pamiątka dla całej rodzinki i małej Weroniki :*

Efekt mojej pracy już dotarł do nowej właścicielki, więc mogę pochwalić się Wam tym wiosennym 'dziełem' :P




czwartek, 16 marca 2017

Poprawiona lalka

Pamiętacie lalkę, którą wygrałam w facebookowym konkursie?  O tym, jak Tusia trafiła do nas za sprawą wielkanocnego konkursu na blogu mamawdomu.pl możecie przeczytać tutaj.
 
Lala przeleżała w szafie swoje...
Jak wcześniej pisałam, jej kolekcjonerski charakter nie pozwalał kompletnie na to, by bawiła się nią niespełna roczna dziewczynka. Postanowiłam jednak wrócić ją do żywych, bo zabawka zdobiąca regał to nie zabawka.

Z pomocą pyzkowej mamy chrzestnej zabrałyśmy się za renowację całkiem nowej lalki, by powstało... CUDO!

Z dawnej Tusi pozostało jedynie ciałko i podkoszulek :)

Najniebezpieczniejszym elementem lalki były włosy: sztuczne, ale jakby prawdziwe, wypadające, jak to prawdziwe, przy każdym ruchu lalką ;( Pozbyłyśmy się więc czapki wraz z włosami, by przyozdobić tusiową łepetynkę blond loczkami z włóczki, które splotłyśmy w eleganckie i schludne warkocze, by je ujarzmić ;) Włóczkowych zabawek Pyzka ma wiele dzięki ukochanej cioci i wiem, że tego typu materiały są dla dzieciarni zupełnie niegroźne.
Biały golfik i rajstopki wydziergałam dla naszej nowej koleżanki ze starej harcerskiej rozkompletowanej getry (nie uwierzycie ile cudów i dziwów mieszczą mamine szuflady!). Granatowe buciki i czapka to przeróbka zbyt ciasnego golfu przy siostrzanym sweterku, a czerwona spódniczka to oczywiście dzieło dziergającej cioci Eli :D 

Tusia w nowej odsłonie dołączyła do Adrianki, Zosi, Helenki, Oli i Jacka...
Nie jest może najukochańszą z lal, a wszystko to za sprawą Mikołaja, który to wywołał dość dużą konkurencję o atencję Pyzki (w krótkim czasie dołączyły do naszego domowego przedszkola Iwonka, Krysia z katarem, Dominika oraz "dzidziuś"), ale na pewno jest bezpieczna! 

Tusia po naszych "poprawkach" wygląda tak:

 

I jeszcze Tusia przed remontem:


Voila! :D

wtorek, 14 marca 2017

Guzikowe obrazki nareszcie w ramce :)

Pamiętacie moje guziczkowe zwierzaczki popełnione w ramach kolejnych dekoracji do dziecięcego pokoju?
Mój rękodzielniczy szał trwa w najlepsze ;)
Nie mogłam więc zapomnieć o odpowiednich ramkach dla owieczki i słonika.

Na szczęście nasze urządzanie się w nowym miejscu przekłada się na zwiększanie zasobów moich "przydasiów". Nie miałam zatem problemu ze skompletowaniem materiałów niezbędnych na ramki. Kartony, kartoniki i pudełeczka to coś czego w najbliższym czasie nam nie zabraknie. Nie narzekam także na brak tektury falistej, a skoro miałam to wszystko to "byliśmy w domu" :)
Bazę wykonałam z opakowań po plafonach do łazienki. 
W związku z tym, że mam w swojej kolekcji chyba wszystkie kolory papieru poza szarym, niestety, do wykonania wierzchniej warstwy ramek użyłam okładek od bloków z papierami. Ten oryginalny pomysł się opłacił. Choć trochę bałam się, że wyjdzie "surowo" i niezbyt wyjściowo, okazało się, że niepotrzebnie się martwiłam.
Ramki wyszły idealnie!
Najpierw myślałam, że umieszczę je na ścianie razem z kwadryptykiem - wierszykiem, który popełniłam na początku francuskiego życia. Stąd też ich kształt i wielkość - są wymierzone dokładnie na tamten rozmiar. Niestety, choć pokój jest duży, nie mam takich ścian, by powiesić tyle kwadratów koło siebie tak, by ładnie się prezentowały. 
Generalnie mam wrażenie, że mam mało ścian :P  
Tak czy siak owieczka i słonik mają wreszcie swoje miejsce... nie tylko w ramce, ale i na ścianie :)

środa, 8 marca 2017

Tulipanowo

Czyż to nie dziś?
Najbardziej tulipanowy dzień w roku??

Taaak :)
Czy Wy też macie takie wspomnienie?:
8 marca...
Dziewczynki siedzą grzecznie w ławkach, gdy do sali, z Panią na czele (ew. czyjąś mamą), wkraczają przedstawiciele płci brzydkiej, dzierżąc w dłoniach kwiaty, a raczej to co z nich zostało. Maszerują tak rzędem między ławkami i jeden po drugim, z miną skazańca, obdarowują nas na wpół żywymi tulipanami. Wręczenie odbywa się oczywiście przy spuszczonym wzroku obydwu osób z każdej pary nieszczęśników, którym przyszło odgrywać tę tragikomiczą scenę. Łeb spuszczony ma także rzeczony tulipan, przekazywany koniecznie głową w dół. Nie, nie dlatego, że się zawstydził równie mocno co chłopiec z dziewczynką, ale dlatego, że główka złamała się jeszcze przed salą, podczas walk "samców" na najdzielniejszego kwiata. Po tym zajściu panowie wracali do niczym nieskrępowanej zabawy, podczas gdy dziewczęta do końca szkolnego dnia toczyły nierówną walkę z grawitacją, próbując za wszelką cenę ocalić "śliczny kwiatuszek" i donieść go choć do domu.   


Choć to nie jedyne kwiaty, które dostałam w moim życiu, to te kwiatki właśnie pamiętam najlepiej... Tych najbardziej żałowałam, w sensie biednych roślinek skazanych na okrutną śmierć przez złamanie karku. To chyba te nieszczęsne wczesnoszkolne tulipany sprawiły, że niespecjalnie przepadam za kwiatami jako podarunkami. 
Doniczkowce - ok! Tyle, że u mnie, jak już ostatnio wspominałam, nawet sztuczne kwiaty nie mają lekko... W kategorii prezentowej zdecydowanie preferuję rośliny "wysokoprzetworzone". Czekoladki zawsze się sprawdzają <3 :D

W tym roku zachciało mi się jednak tulipanków :)
Wydziergałam je sobie sama, a pierwsze efekty prezentowałam tutaj.

Skoro jednak pierwsze sztuki wyszły mi tak doskonale, postanowiłam pójść za ciosem i dziergać póki starczy mi tkanin. Tak powstał cały spory zagon tulipanków :) Nie powiem, niektóre z nich wyglądały dokładnie jak te, które przynosiłam z podstawówki i za nic w świecie nie byłam w stanie przytroczyć im łepetyny lepiej, by smętnie nie opadało. Znakomita większość jednak sprostała moim wymaganiom i w nagrodę dostąpiła zaszczytu ozdabiania okna w pokoju dziecięcym. Pomysł ten zachwycił mnie podwójnie, bo dzięki temu parapet jest udekorowany zgodnie z przyjętymi kanonami - kwiatami, ja natomiast nie mam przykrego obowiązku podlewania (o czym i tak nie pamiętam) i pielęgnowania donic...tak - donic, przecież, że nie kwiatów, bo te już dawno uschły :D
Trzeba tu dodać, że donice na parapecie, nawet niewielkie, to z jednej strony ciekawostka nie do ominięcia, a z drugiej - potworne zagrożenie, dla Pyzki (czy kolejnej latorośli) i jej małej główki. 
W moim projekcie doniczki zostały zastąpione tekturowymi kubeczkami, wykonanymi, a jakże, przeze mnie, z absolutnym poświęceniem... 
Dlaczego poświęceniem?
Ano dlatego, że bardzo spodobał mi się ten kształt - ni to owalny, ni prostokątny, a takie właśnie opakowanie mają... chipsy czekoladowe, od których przez ten "projekt" się, stety-niestety, uzależniłam. No, ale czego się nie robi... :P
Opędzlowałam kilka paczek tych czekoladek i tak powstały kubki na tulipany.

A oto mój wykon w całej krasie :D


Ten uroczy widok dedykuję dziś wszystkim nam, drogie Panie :)
Spełnienia marzeń ! ! !

I jeszcze tulipanki na oknie :)

poniedziałek, 6 marca 2017

Nowe-stare ramki

Od kilku tygodni jestem cały czas na etapie urządzania się...
Cały czas planuję, przestawiam, rozmyślam, kombinuję i eksperymentuję z naszym nowym gniazdkiem :)

Przez dwa tygodnie sen z powiek spędzały mi zasłony i firany :P
Póki nie było karniszy, nie było "bólu", ale kiedy już zawisły chciałam mieć wszystko gotowe "teraz". Z resztą, nie tylko z oknami tak było... Już taka jestem "w gorącej wodzie kąpana". 

Żeby zająć się czymś w oczekiwaniu na wszystkie poczynione zamówienia meblowe i nie tylko (a trochę się tego uzbierało), postanowiłam przygotować dekoracje, które komponowałyby się z moim wyobrażeniem pomieszczeń, gdy wszystkie graty staną już na swoich miejscach.

Na pierwszy ogień poszły ramki na zdjęcia :)
Kilka przywiozłam z francuskiego życia (np. te tutaj), kilka dorobiłam (o nich kiedy indziej), a kilka starych, prawdziwych, nie przeze mnie robionych przekształciłam tak, by pasowały do koncepcji ;)

Drewniane, jasne ramki z popularnego szwedzkiego sklepu, zakupione całe wieki temu leżały zapomniane w naszyprzednim mieszkaniu. Po dokładnym wyczyszczeniu z kurzu stwierdziłam, że są kompletnie nijakie... Wystarczyło jednak trochę białej farby, nałożonej na nie niezbyt dokładnie i kilka piankowych naklejek-guziczków, by dostały nowe życie!
Przerobienie ich zajęło mi może z godzinkę... Mała rzecz, a jak cieszy :D
Teraz czekam tylko na zdjęcia z labu, by móc je podziwiać w całej krasie :)