czwartek, 28 lipca 2016

Tropem Żandarma - ponownie w Saint Tropez

Było wspaniale choć bardzo inaczej...

Po pierwsze : dzikie tłumy ludzi!
Wraz z ostatnim dzwonkiem w szkołach wszyscy ruszyli na wakacje... A my, niespełna dwa tygodnie po ich oficjalnym rozpoczęciu, ruszyliśmy w najbardziej oblegane wakacyjnie rejony południowej Francji. Nie mogło być więc inaczej jak "dzikie tłumy". Łączy się z tym niestety konieczność odstania w korku jakichś 4 km, bo do miasta prowadzi tylko jedna droga dojazdowa :( Nam w udziale przypadło spędzenie w blaszanej puszce na słońcu 40 minut, co nie jest ponoć złym wynikiem. Dodam tylko jeszcze, że po tak owocnej podróży trafiliśmy przed szlaban parkingu, by na wyświetlaczu obejrzeć napis "complet". Za nami zaś ustawiły się już kolejne samochody, a więc nie było odwrotu! Na szczęście jednak jest tam bardzo duża rotacja i po kilku minutach automat "wypluł" upragniony bilet :)

Po drugie : okropny skwar!
Ja wiedziałam, że tak będzie... Wszyscy wiedzieli; wszyscy znają kalendarz i mają świadomość kanikuły, która przyjść musi; wszyscy też cieszyli się, że w tym roku pogoda jest wyjątkowo łaskawa (bo ubiegłe lato było ponoć najgorszym od lat, z resztą, nie tylko tutaj...); wszyscy jednak męczyli się i narzekali razem z nami, gdy już fala upałów nadeszła. Cóż, jest lato i musi być gorąco, jednak podróże w takiej aurze nie należą do najprzyjemniejszych :(

Po trzecie : absolutnie inny plan!
Za pierwszym razem mieliśmy jedynie plany spacerowe. Druga wizyta w Saint Tropez natomiast obejmowała przede wszystkim zwiedzanie "Muzeum Żandarma". Cała reszta nie miała znaczenia! To był punkt nr 1 planu, który szczęśliwie, ku uciesze Pana Męża, został zrealizowany w 100%. Żandarm... to dla Pana Męża postać absolutnie kultowa, więc kiedy dowiedział się, że na początku tegorocznych wakacji w Saint Tropez otwarte zostanie muzeum - decyzja zapadła... Jedziemy tam! Przy pierwszej wizycie zapytaliśmy o termin otwarcia obiektu i śledziliśmy w internecie rozwój wypadków :) Gdy odwiedziła nas rodzinka z Polski wyrażająca chęć odwiedzenia Saint Tropez nie było więc nad czym się zastanawiać! Spakowaliśmy manatki i w pierwszych dniach lipca zawitaliśmy ponownie do "miasta Żandarma".

Śladów Żandarma w mieście jest wiele...


 

Jednak to gmach muzeum jest tym "naj"...
"Muzeum Żandarmerii i Kina" mieści się w budynku znanym z filmu jako posterunek żandarmerii. Byliśmy tam 5 lipca, a więc 10-ego dnia od oficjalnego otwarcia obiektu. Jak można się domyślić jest on teraz najbardziej obleganą atrakcją miasta. I nie ma się co dziwić! To gratka nie tylko dla fanów Żandarma czy Louisa de Funes, ale także wielbicieli m.in."Bardotki" i starego dobrego kina.  Nie sposób tam nie trafić! Muzeum mieści się przy placu, który mija się wjeżdżając do miasta. W sezonie jest nawet sporo czasu na podziwianie fasady budynku z powodu permanentnych korków.

Plac, przy którym mieści się muzeum
Zdjęcie ze strony Muzeum na facebook
Foto z  26 maja 2016; budynek Żandarmerii i ostatnie prace remontowe przed otwarciem muzeum 
Już po przekroczeniu progu obiekt zdradza nieco swój charakter. Słynny wóz Żandarma z wyświetlonym na nim filmem zachęca do dalszych odwiedzin...

Muzeum zajmuje trzy piętra budynku, a pierwsze z nich zajmuje wystawa fotografii.
Warto tu dodać, że muzeum jest przyjazne niepełnosprawnym i dzieciom, a na każde piętro można dostać się windą :)
 


Wjeżdżając wyżej wkraczamy do świata kultowego filmu. Można tu strzelić sobie pamiątkową fotkę z figurą Żandarma, wysłuchać wywiadów z aktorami i ich wspomnień czy zabawnych anegdotek z planów, obejrzeć zbiory afiszy kinowych z różnych stron świata...



Ale na tym nie koniec!
W mini-sali kinowej odtwarzany jest krótki film, opowiadający pokrótce historię komedii o sierżancie Cruchot.

Kolejne sale tego piętra muzeum utwierdzają mnie jeszcze bardziej w przekonaniu, że obiekt ten będzie na mapie turystycznej okolicy bardzo jasnym punktem przez długi czas...
Wymalowany na ścianie żandarm wskazuje kierunek zwiedzania, a po przekroczeniu progu naszym oczom ukazuje się najprawdziwszy posterunek! Są przeróżne mundury, szafy, biurka, a nawet otwierane szuflady z zawartością :) Znaleźć tu można także multimedialne zagadki ukryte w blatach biurek, gablotę z miniaturkami aut znanymi z filmu, czy w końcu ruchomą makietę posterunku! Cała sala niespodzianek... 






Ostatnie piętro budynku udostępnione zwiedzającym to gwiazdorska garderoba oraz przeróżne plany filmowe i kadry "żywcem" wycięte z kultowych obrazów francuskiego kina epoki Żandarma...
Niestety, z tego piętra nie wyszło przyzwoicie żadne zdjęcie, musicie więc uwierzyć mi na słowo, że były tam m.in. kabriolety i modelki na leżakach :P To zaś, co nadaje się do pokazania (a pozostawia nadal wiele do życzenia :( ) wklejam poniżej. 
Na tym piętrze także jest wiele eksponatów, które można dotknąć, poczuć czy przesłuchać. Są ekrany z słuchawkami, a także samochody, w których, siadając za kierownicą, na szybie, jak na ekranie, można oglądać kadry z filmów. 




Na szczególną uwagę zasługuje tu również fakt, że obiekt przystosowany jest dla osób słabowidzących. Nie umiem określić jak wiele osoby z tego typu niepełnosprawnością mogą "zobaczyć" w muzeum, niemniej jednak jest to możliwe.
Choć temat podjęty w obiekcie, moim skromnym zdaniem łatwy nie jest, to myślę, że realizatorzy pomysłu podołali wyzwaniu. Skoro ja - absolutna anty-fanka Żandarma... (przyznaję się bez bicia!), która odwiedziła muzeum ze względu na Pana Męża, raczej w roli fotografa, pchacza wózka, pseudoblogerki etc. - po zwiedzaniu stwierdziłam, że chcę jeszcze raz spróbować obejrzeć Żandarma z Saint Tropez, to dla mnie znaczy to tylko tyle, że jego twórcy odwalili kawał naprawdę dobrej roboty!!! A jeśli ktoś z Was zastanawia się, jak bajońskie kwoty trzeba przeznaczyć, by zobaczyć to wszystko na własne oczy to spieszę wyjaśnić, iż ta przyjemność kosztuje 4 EUR i w moim osobistym odczuciu warta jest każdego centa!

wtorek, 26 lipca 2016

Brykusiowo w Saint Tropez

W ciągu miesiąca zawitaliśmy do tego klimatycznego miasteczka dwa razy :)

Pierwsza wizyta odbyła się w ramach krótkiego wypadu wakacyjnego na przełomie czerwca i lipca. Jak już wspominałam w poprzednich postach z serii "Mini-wakacje" kawał dobrej roboty za nas zrobił Lazurowy Przewodnik, gdzie znaleźliśmy praktyczne informacje jak zwiedzać, co zobaczyć, gdzie parkować itd. 
Po miesiącu przybyliśmy tam ponownie - by jeszcze raz przespacerować się wąskimi uliczkami starego miasta, podziwiać zatoczki, gdzie kamieniczki urokliwie "kończą się" w morzu, a przede wszystkim odwiedzić muzeum żandarmerii, ale po kolei...

Położone na Lazurowym Wybrzeżu, na wschód od Marsylii, mniej więcej w połowie drogi do Nicei Saint Tropez to niewielka miejscowość zalewana przez rzesze turystów. Podobnie, jak w przypadku Cannes, wielu z nich kojarzy się ona z drogimi jachtami, portowymi knajpkami, położoną nieopodal najdłuższą na Lazurowym Wybrzeżu plażą (Pampelonne) i oczywiście słynnym Żandarmem z Saint Tropez. Z nami nie było inaczej :) Choć muszę przyznać, że Saint Tropez miło mnie zaskoczyło. Miasteczko spodobało mi się o wiele bardziej aniżeli Cannes. 
Stwierdzam, że w miejscach takie jak to, wolę oglądać kamieniczki "w morzu" i szwendać się w ich cieniu wąskimi uliczkami niż przez kilka kilometrów oglądać piach i wodę, a po przeciwnej stronie - hotele i aleję palm, czyli widoki znane mi z Cannes i Nicei. Mnie osobiście bardziej urzeka krajobraz Saint Tropez, choć może przy dłuższym wakacjowaniu się w tym miejscu zmieniłabym zdanie i wolałabym mieć łachę piachu pod nosem :P 
Reasumując, dla mnie, Saint Tropez ma swój niepowtarzalny urok i czar, szczególnie widoczny jeszcze przed sezonem wakacyjnym i cieszę się, że było mi dane odwiedzić je właśnie w takim okresie. 
Przy pierwszej wizycie w mieście czasu starczyło nam jedynie na spacer. By zdążyć na czas odebrać klucze od naszego wakacyjnego lokum w Cannes musieliśmy wspinaczkę na wzgórze z cytadelą, skąd rozpościerają się wspaniałe widoki na całe miasto, pozostawić sobie na inny termin. Nie byliśmy jednak mocno rozżaleni, bo wiedzieliśmy, że następne odwiedziny w Saint Tropez już wkrótce. 

Na blogu tymczasem fotorelacja z "pierwszego Saint Tropez" i solenna obietnica części drugiej o tym miasteczku już niebawem.

W całym mieście mnóstwo jest kwiatów...
Malowniczo - portowo
Łódeczki w porcie :)
Tam byłam!
I jeszcze więcej portu ...
Targ rybny
Wyjście na plażę tu, gdzie kamieniczki kończą się w morzu :)
Kamienice, kolorowe okiennice...
...i jeszcze...
I kolejna urocza zatoczka, w której obrazek dla oka był wprost bajeczny, bo po jej drugiej stronie pewien młody Polak produkował wielkie bańki mydlane <3
...i z drugiej strony, bo wszędzie tak pięknie!
ukwiecony domy...

galerie, galeryjki

dawno zdjęcia portu nie było :P
Portowe żelki :D

czwartek, 21 lipca 2016

Z cyklu: moje genialne pomysły...

Po raz kolejny musiałam wspiąć się na wyżyny kreatywności i stąd ten post.
Może gdzieś komuś kiedyś będzie potrzebne tego rodzaju "koło ratunkowe", a może za jakiś czas znajdę odsyłacz do mojego zdjęcia na stronie kolekcjonującej idiotyczne patenty...
Wszystko mi jedno :) 
Najważniejsze, że mój cel został osiągnięty!
Póki co, poza rodziną i przyjaciółmi, którzy znają mnie nie od dziś, za nieszkodliwego wariata uważają mnie zapewne także sąsiedzi, którzy co i raz mogą podziwiać wynalazki mojego autorstwa... Teraz już czas podzielić się tym ze światem :P

Ciepło, cieplej, gorąco... Zatem jest to idealny moment na kolejną porcję mojej radosnej kombinatoryki na polu walki z upałem. 
Żar leje się z nieba nieprzerwanie od ponad miesiąca. W nadziei na choćby najmniejszy ruch powietrza chętnie otworzyłabym balkon :)
Co stoi na przeszkodzie?
Próg!  
Jest to póki co przeszkoda nie do zdobycia dla mojej Pyzki. Staje przy nim, chwiejąc się na tych swoich długaśnych, chudziutkich nóżynkach, a moje serce przy takim manewrze każdorazowo drży o stan jej uzębienia. Balkon mamy betonowy... Choć znane są przypadki, nawet w naszej rodzinie, braków w uzębieniu mlecznym z tytułu wypadków wszelakich nie chciałabym, by to moja Pyzka osiągnęła w dyscyplinie wybijania mleczaków rekord "najkrótszego używania jedynek". Ma je dopiero od połowy lutego, więc nówki sztuki, można by rzec, szkoda by się zmarnowały :P Jest to jednak szalenie prawdopodobne, gdyby wywinęła orła przez rzeczony balkonowy próg wprost na betonową wylewkę. 
Jak zatem skutecznie się wywietrzyć i jednocześnie oszczędzić mleczaki?
Czas promocji na bramki w marketach właśnie się skończył, a poza tym, jeśli policzyć czas, jaki został nam tutaj do przemieszkania to zakup bramki zaowocowałby kolejnym klamotem do... no właśnie, nie wiadomo do czego... Czy to zabierać do Polski? Czy sprzedawać? A może oddawać? A jeśli tak, to komu? No i w takim razie, skoro tyle niewiadomych, to po co na to pieniądze wydawać?! Stanęło więc na tym, że bramki na balkon nie kupujemy...
A jednak bramkę mamy :)
Jak do tego doszło?

Oto kurs "zrób to sam" :
Potrzebujemy suszarkę na pranie oraz co najmniej 6 sznurków. W wersji "bida z nędzą" za sznurki może posłużyć cokolwiek, jak np. pocięta podkoszulka czy lamówka od starego ręcznika (na pewno nada się i guma z gaci...). U mnie są to paski siatki, będące resztką z docinania "na wymiar" moskitiery (najtańszej z najtańszych!!!) do okna kuchennego. Materiał mocujący doskonały, gdyż siatka rozciąga się jak wyżej wspomniana guma, co pozwala na w miarę stabilny montaż "bramki". Po każdej stronie suszarki przywiązałam dwa paski siatki i zamocowałam je do balustrady balkonu. Pozostałe dwa paski przywiązały boczne skrzydła suszarki do ramy głównej by nie latały w tą i z powrotem, wyprostowane nogi od suszarki stanowią zaś wypór na części równoległej do progu balustrady. Tym sposobem wykonane przeze mnie prowizoryczne zabezpieczenie stoi dość stabilnie.

Voila!
Bramka gotowa :D
W praktyce wygląda to tak:
 

Może moja brameczka nie wygląda jak sklepowa, ale spełnia wszystkie wymagania :D
Jest bezpiecznie, jest ruch powietrza, jest miejsce na mokre galoty (jak widać na załączonym obrazku... treningi nocnikowe w toku), w wersji 2.0 (mobilny parasol :P) jest też cień, by się łysa główka Pyzkowa nie ugotowała, w końcu jest też widok na "ogródek" (zielona kępka w rogu balkonu to bazylia...).
Czegóż chcieć więcej?

Balkon uważam za bezpieczny a co za tym idzie otwarty!!!
Mistralu - czekamy! :D

środa, 20 lipca 2016

To już rok!!!

Ostatni rok minął jak jedno mrugnięcie...

19.07.15  19:07
Opaska VIP :P
Urodziłam Pyzkę 20 lipca o 2:35 w nocy... Jak to się więc mówi w urodziny: "jest już na świecie" :P

W ubiegłym roku o tej porze tuliłam w ramionach trzy i pół kilowego kluska ledwo widzącego kontur maminej twarzy granatowymi ślepkami. Wtedy nasze wspólne chwile odmierzałam jeszcze w godzinach.
20.07.15 18:01
Patrząc na zdjęcia i na naszą córkę nie mogę wprost uwierzyć, że jeszcze tak niedawno była taka malutka... Tymczasem z godzin zrobiły się dni, potem tygodnie, a następnie miesiące. Pyzka zaś, jak w jej ulubionej książeczce "Konik polny i boża krówka", (...)Rosła, rosła i pęczniała, wkrótce miała metr bez mała (...). Niepostrzeżenie, z  nieporadnego noworodka wyrosła na małą dziewczynkę. Niewiarygodne, jak bardzo się zmieniła, jak wiele nauczyła, a w zasadzie nauczyliśmy się od siebie nawzajem! 
Jem sama :)
Dziś otwieramy kolejny etap... 
Od dziś naszą miłość, radość i szczęście mierzyć będziemy w latach!
Obserwowanie jak Pyzka rozwija się i poznawanie z nią świata to najlepsze, najciekawsze i najbardziej zaskakujące doświadczenie jakie spotkało mnie w życiu. Na coś takiego nie można się przygotować! Choćbym nie wiem ile poradników przeczytała, szkół i kursów skończyła, znalazła odpowiedź na każde pytanie, nawet na końcu internetu, Ona co dnia zachwyca i zaskakuje mnie na nowo... A ja, dotąd sceptycznie nastawiona do macierzyństwa "ochów i achów", poddaję się bez walki. W poślinionej (z dnia na dzień coraz mniejsze, ale nadal jeszcze "fuuuuuuuuj!" :P) od buziaków bluzce padam na łopatki porażona tym urokiem, wybaczając każdą niesubordynację tej małej-wielkiej osóbki.

Modlę się, by czas już nie przyspieszał!
Nie zdążyłam nacieszyć się nieporadnością tych małych rączek i nóżek...
Nie zdążyłam wycałować tej małej łysej główki, nim pokrył ją jasny meszek włosków...
Nie zdążyłam wyprzytulać tego różowego, kruchego ciałka, nim zaczęło wymykać mi się z rąk, by spieszyć na spotkanie przygodzie (czyt. przewrócić kosz na śmieci/wrzucić buty do wanny/zerwać firankę)...
Nie, nie to, że nie próbowałam, ale ciągle i ciągle mi mało! 
I tęsknię do tego co było... do "zapachu dzidziusia"...
I boję się tego, czego jeszcze nie zdążę! 
Choć z drugiej strony się cieszę, bo wiem, że to nadal dopiero początek tej fantastycznej przygody, jaką jest bycie rodzicem! Niestety wiem też, że w tym przypadku moje modlitwy nie zostaną wysłuchane. Bo teraz, zaraz, za dzień, tydzień lub dwa, gdy Pyza "puści się" od kanapy i na własnych nogach, bez niczyjej pomocy, "pójdzie w świat" czas, a z nim Pyzka, popędzi jeszcze szybciej. Gdy więc wszyscy w napięciu oczekują czy Pyzce uda się "podeptać roczek", ja cieszę się w duchu, że te "przełomowe momenty" nie zbiegły się w czasie. Cieszę się, bo nie zdążyłam nacieszyć się pełnymi wdzięku, niezdarnymi kroczkami drobionymi tuż przy mojej nodze :)

Chodzik-pchacz - wersja francuska... yyyy...to znaczy Brykusiowa, czyli kolejny z moich genialnych pomysłów! :P
Tego co najważniejsze, czyli zdrowia...
Nieustającej radości, utrwalającej ten zniewalający, szeroki uśmiech na buzi,
wytrwałości, cierpliwości i odwagi w zdobywaniu kolejnych umiejętności
i samych szczęśliwych, wypełnionych beztroską zabawą dni
- tego właśnie chcę dziś życzyć naszej Pyzce.
Rośnij duża na pociechę całej Rodzinki! 
Sto lat!!!


poniedziałek, 18 lipca 2016

Port Grimaud - wakacyjnie i turystycznie :D

Jak już wiecie, pod koniec maja wybraliśmy się na krótki wypoczynek na Lazurowe Wybrzeże. 
Z pomocą Lazurowego Przewodnika wybraliśmy najciekawsze miejsca do odwiedzenia, tak by miło pozwiedzać, nie natłuc kilometrów w samochodzie, a coś ładnego zobaczyć :)
Szczególnie istotny był tu aspekt samochodowy, a to z dwóch powodów. Po pierwsze: Pyzka nie jest i nigdy nie była fanką fotelika samochodowego. Nie ma się co temu dziwić, każdy kto przesiada się z 'brzydkiej Multipli'...
( - Pan Mąż pomaga pisać bloga :D 
Pytanie: "Jaki znasz samochód, w którym jest bardzo dużo miejsca?". Odpowiedź: "brzydka Multipla" - )
...do 'malucha' nie byłby zachwycony. U nas różnica jest tylko taka, że odpowiednik rzeczonej Multipli jest ładny. Po drugie: czas naszej wyprawy przypadł w okresie kryzysu paliwowego we Francji wywołanego strajkiem. Z tego też powodu odwołaliśmy wcześniej planowane wycieczki, by zaoszczędzić to co zostało w baku i mieć pewność, że przynajmniej na wybrzeże uda nam się dotrzeć. 
I udało się :D

Dziś słów kilka o Porcie Grimaud - malowniczym zakątku położonym w bliskim sąsiedztwie Saint Tropez. W przeciwieństwie do słynnego sąsiada, Port Grimaud nie jest tak szeroko rozreklamowany i opisywany w przewodnikach. A szkoda! Bo wart jest odwiedzenia :) Choć z drugiej strony - może i lepiej... Można tam przyjemnie pospacerować bez ciągłego przeciskania się przez tłumy turystów.

Port Grimaud to miasto zbudowane na wodzie. Sztuczny twór wysepek i półwyspów połączonych ze sobą mostkami, który w całości daje czarujący obrazek. Nie liczyłam, ale ponoć to 14 mostów i 12 wysp... Prawie jak Wenecja :P W Wenecji nie byłam, ale z pewnością to "prawie" robi dużą różnicę :) Tak czy siak bardzo mi się ta zwana Wenecją Lazurowego wybrzeża mieścinka podobała.
Niestety, nie mieliśmy zbyt wiele czasu, by się tam poszwendać, gdyż był to jeden z punktów "po trasie" do głównego celu... Odwiedziliśmy wschodnią część portu, gdzie znajduje się pięknie położona plaża, a następnie swoje kroki skierowaliśmy ku głównemu placowi miasta, na którym znajduje się kościół. Wieżę widokową sobie podarowaliśmy, bo Pyzkowa fura marnie mieściłaby się na schodach... Nie starczyło nam czasu, by przepłynąć się po porcie łódką, co zapewne jest nie lada atrakcją. Pozostaje zatem lekki niedosyt, który być może popchnie nas jeszcze kiedyś w te strony :)

Chwile, które tam spędziliśmy pozwoliły nam jednak poczuć klimat tego miejsca, zachwycić się wszechobecnymi jachcikami, przejść kilkoma mostkami i zjeść lody, a to przecież najważniejsze na wakacjach! :D
No i oczywiście nie zapominajmy o zdjęciach...
Zdążyłam pstryknąć kilka fotek, by podzielić się nimi z Wami!
Miłego "zwiedzania" :)