piątek, 29 stycznia 2016

Małe tęsknoty

Podczas gdy Wy mogliście podziwiać moje wykony przedświąteczne, my dochodziliśmy do siebie po dłuuuuugiej nieobecności w domu... 
Przewidziałam, że trochę czasu zajmie nam ogarnięcie sytuacji na nowo. Pomyliłam się jednak w obliczeniach o jakiś tydzień :P I tym sposobem ostatnie kilka dni Brykusiowo milczało. Teraz jednak postaram się uzupełniać na bieżąco nasz "avignoński pamiętnik".

Tymczasem o powrocie...
Nie spodziewałam się, że może to nastąpić, ale naprawdę tęskniłam za Avignon.

Dziwna ta tęsknota, bo w Polsce jej nie odczuwałam...
Jednak teraz, gdy znów jesteśmy tutaj, widzę wyraźnie czego było mi brak.
To takie moje małe tęsknoty...

Brakowało mi głównie spokoju i normalności :) Nie w tym sensie, że pobyt w kraju był nienormalny :P ale w tym, że teraz jesteśmy u siebie, nie w gościach, nie w jednym pokoju na kupie, nie w walizce ze wszystkimi rzeczami... Na pewno rozumiecie, o co mi chodzi... Po prostu U SIEBIE. 
Brak mi było też tej codziennej 'nudy', na którą tak zawsze narzekałam. Teraz, z każdym dniem, nudzę się coraz mniej, bo Pyzka mi na to nie pozwala, ale to zupełnie inny rodzaj zajęcia niż załatwianie miliona spraw w Polsce i gonitwa jak przysłowiowy 'kot z pęcherzem', by zdążyć ze wszystkim na czas... Choć bycie mamą półrocznego brzdąca nie pozostawia wiele czasu na własne rozrywki i spokojne wypicie herbaty, to porównując aktualny stan do tego sprzed miesiąca czuję spokój.
(Pomijając oczywiście wieczne zamartwianie się :P tak typowe dla rodziców, szczególnie przy pierwszej latorośli. To właśnie odkryłam przy ostatniej lekturze, gdy jeden z bohaterów mówi, że się martwi, a siostra pyta go o co, ten odpowiada, że martwi się po prostu, bo tak już mają rodzice... A ja, mimo wrodzonego optymizmu jestem doskonałym na to przykładem :P Od "jednej nóżki bardziej" zaczynając na "czy jedno ucho odstaje bardziej?" kończąc :P)

Spotkania z rodziną i przyjaciółmi są wspaniałe! Jednak gdy jest się 'na miejscu' wszystko bardziej rozkłada się w czasie. My byliśmy w kraju niespełna miesiąc i zaliczyliśmy spotkania przewidziane w normalnym trybie na jakieś pół roku. Jeśli dodać do tego, że staraliśmy się małej zapewnić jako taki rytm dnia w tym całym wariactwie to robi się naprawdę szaleństwo. Wszystko jednak przetrwaliśmy dzielnie :) 

Wiemy też na pewno, że choć wszyscy nasi bliscy za nami tęsknią i bardzo nas kochają (tak przynajmniej twierdzą :P) również odetchnęli z ulgą, gdy opuściliśmy ich skromne progi... Nasza wizyta nie tylko nasze życie stawia na głowie i zdajemy sobie z tego sprawę... Pozwalamy więc znów za sobą zatęsknić i wyczekiwać naszego kolejnego przyjazdu na wiosnę :)

piątek, 22 stycznia 2016

"Jak długo zechcesz z nami pozostań"

Jak ostatnio pisałam, okres Bożego Narodzenia trwa w kościele katolickim do 2 lutego, kiedy to obchodzi się Święto Ofiarowania Pańskiego. Czy to znaczy, że po tym dniu wszelkie ślady minionych świąt znikają z domu?

Jeśli chodzi o mnie...
(i znów mogę to powiedzieć :D )...
Gdy byłam małą dziewczynką, jak każde dziecko chciałam zatrzymać choinkę na cały rok i za każdym razem, gdy nadchodził czas rozstania, błagałyśmy z siostrami o jeszcze jeden dzień łaski dla drzewka. Inna sprawa, że jej rozbieranie, podobnie jak i przystrajanie, które należało do nas, nie było już tak świetną zabawą... 
Z tego co pamiętam terminem granicznym był u nas koniec karnawału, o ile oczywiście wcześniej drzewko nie rozsypało się, bo wówczas bombki spadały same i trzeba było ogarnąć ten bałagan wcześniej. Zdarzało się też, że choinka "czekała" na księdza z kolędą i zaraz po jego wizycie żegnała się z naszym domostwem. Dziś gości w domu już krócej, bo nie ma już dzieciarni, która ją obroni, a jedynie pies, który przyspiesza jej smutny koniec...
 
Na karteczkach, które wyprodukowałam choineczki pozostaną jednak dużo dłużej (tak długo, jak pozwoli im na to klej :) 

Dziś, w ostatniej porcji kartek świątecznych prezentuje Wam wykony z zastosowaniem korka, ekologicznego papieru, sznurka i cekinów. Dodatkowo, na jednej z kartek zagościł element dekoracyjny w postaci papierowych gwiazdek...
Gwiazdek, których nie może zabraknąć w naszym domu na świątecznej choince...
Gwiazdek, bez których święta się nie odbędą...
Nie ma roku, bym nie zrobiła choć jednej...
Może nie być śniegu, może nie być mrozu, może nie być karpia, ani nawet Mikołaja, ale gwiazdki muszą być! 

Gdy byłam małą dziewczynką...nauczył mnie robić je mój Tata. Pamiętam, jak z podziwem patrzyłam na jego zmęczone pracą lecz zwinne palce, które zaginały paski papieru w tą i z powrotem czyniąc te małe cudeńka! Wydawało mi się to wtedy arcytrudną sztuką! Tato cierpliwie wycinał z nami paski i poprawiał każdy nasz  zdezelowany wykon. Z czasem nauczyłam się jednak mniej więcej (co roku, gdy je robię mam te same rozterki na tym samym etapie i tak już pewnie pozostanie...) je składać i uzbierałam w domu już całkiem pokaźne pudełko choinkowych zawieszek z gwiazdkami w różnych kolorach. Teraz co roku pielęgnuję tą tradycję gwiazdkową, by za kilka lat nauczyć Pyzkę tej ciekawej, papierowej układanki...

Mam nadzieję, że widok ostatnich tegorocznych (a właściwie już zeszłorocznych), świątecznych kartek wywoła uśmiech na Waszych twarzach choć w połowie tak promienny jak ten, ujrzany przeze mnie na twarzy Taty, gdy zobaczył kartkę z gwiazdkami ("Nie zapomniałaś?" - "NIE"  !!!   ...I mam nadzieję nigdy nie zapomnieć <3 ).


 

środa, 20 stycznia 2016

Choinko zostań wśród nas :)

Jako, że okres bożonarodzeniowy trwa aż do 2 lutego (przy czym, sprawdzając tą informację nie dowiedziałam się ostatecznie czy jest to ostatni dzień śpiewania kolęd czy też pierwszy po świętach już bez nich...) w Brykusiowie nadal świąteczna atmosfera :)

A jak święta to choinka...
Dla dzieciarni choinka to zawsze mega atrakcja!
Pamiętam jak co roku nie mogłyśmy doczekać się jej ubierania :)
A rodzice wykorzystywali tą naszą niecierpliwość i zawsze powtarzali, że choinkę zaprasza się do domu dopiero, gdy jest już gotowy na święta, czyli wysprzątany i wychuchany...
Poprawiałyśmy więc w nieskończoność nasze porządki w pokojach, by w końcu, w Wigilię rano móc powitać JĄ! Zielonego gościa :)
Koniecznie żywego!
Pachnącego lasem, świętami...
Sprytnie to całkiem wymyślili Ci nasi rodzice... w miarę możliwości mobilizowało nas to do sprzątania i pomocy, a z drugiej strony, w Wigilię, gdy cała energia skupiała się w kuchni, między garnkami, rybami i pierogami, trzy małe rozrabiary były zajęte na kilka ładnych godzin ubieraniem choinki :)  Standardowo, co kilka minut potrzebowałyśmy rozjemcy, w której to roli świetnie odnajdywał się Tato, bo każda chciała wieszać najładniejsze, "swoje" bombki, w najlepszym miejscu... Standardowo także po całym tym przedsięwzięciu domowy zapas choinkowych ozdób nieco się uszczuplał :P Zabawa jednak była przednia!
Teraz, gdy jesteśmy już dorosłe, rodzice co rok odgrażają się, że choinki nie będzie... bo miejsca mało..., bo pies..., bo się sypie..., bo nie ma komu ubierać... Ostatecznie jednak, co roku, w ostatniej chwili Tato przywozi cudne drzewko (doprawdy nie wiem jak on to robi! Zawsze jest najzgrabniejsze ze wszystkich!!). W tym roku przeszedł samego siebie i dowiózł je na samą prawie kolację! Mimo to udał się ją przystroić na czas... 
Niestety, nie mogłam ubierać jej razem z siostrami, jak za dawnych, dziecinnych lat... Siostra zostawiła jednak dla każdej z nas po jednej, ulubionej przed laty bombce, które powiesiłyśmy razem podczas kolacji (nie obyło się oczywiście bez sprzeczki o miejsce na choince...pewne rzeczy się nie zmieniają!).
I to by było na tyle wspomnień...

Poniżej kolejna porcja karteczek z moimi wariacjami na temat choinki :)
(nieustające "SORRY" za jakość zdjęć!!)


 


poniedziałek, 18 stycznia 2016

Choinko piękna jak las...

I znów cytuję moją ulubioną, świąteczną piosenkę :)
Rok temu z kawałkiem również było o tej kultowej dla naszej rodzinki pieśni :P
Dlaczego kultowej możecie doczytać tu :)

W Brykusiowie tymczasem, choć już po świętach, nadal panuje choinkowa atmosfera...
Kolejna porcja świątecznych kartek przed Wami!
Tym razem trochę eko, a trochę elegancko...są sznurki, koronki, cekiny... na bogato!
Tą serię kartek szczególnie sobie ukochałam i na pewno do nich powrócę!


(jak prawie zawsze przepraszam za zdjęcia...kartki wyszły zbyt niebieskie ;/ i nie umiem nic na to poradzić :( )



czwartek, 14 stycznia 2016

Nadal świątecznie...

...bo nadal karteczkowo...
Jeszcze nie pochwaliłam się wszystkimi wykonami i teraz będę je Wam powoli przedstawiać...

Dziś kilka kartek wykonanych zgodnie z życzeniem mojej siostry, na której to straganie zagościły...
Życzenie było takie, by były jak najbardziej "surowe", w stylu EKO, z ekologicznego papieru, ozdobione w minimalistycznym stylu.
Choć zmodyfikowałam nieco jej pomysły i dodałam kilka dekoracji "na bogato", jak cekiny i guziki, to zdaje mi się, że założony cel został osiągnięty... a siostra była nimi zachwycona i z dumą rozstawiła je na swym stoliku :)
Przyznam szczerze, że nie sądziłam, że wyjdą aż tak pięknie, choć może moje daaaaaaaaaalekie od doskonałości zdjęcia nie oddają ich uroku.


wtorek, 12 stycznia 2016

Spacery niezwyczajne

Wróciliśmy już ze świąteczno-noworocznej wizyty w Polsce...
Tym razem był to prawie miesiąc (bez 2 dni!) i choć wydawało się, że to szmat czasu, to minął jak jeden dzień!
Naładowani pozytywną energią ze spotkań z rodziną i przyjaciółmi powróciliśmy do "domu"...do naszego kąta na świecie przez ten najbliższy rok. 

Od dziś wiedziemy znów nasze leniwe życie w słonecznym Avignon. 
Powróciliśmy do naszych codziennych aktywności, na wydeptane, znajome ścieżki... Pan Mąż bladym świtem pomaszerował do pracy, ja zaś wiodę znów spokojny żywot 'gospodyni domowej' :)
Całkiem sprawnie poszło mi ogarnięcie naszego gniazdka i rozpakowanie bagaży, a teraz już gdy pranie się suszy mogę napisać Wam o naszych z Pyzką spacerach codziennych.

Jak wiecie spaceruję po Avignon od samego początku dużo i wszędzie! Jeszcze gdy byłam w dwupaku pokonałam chyba wszelkie jego uliczki (za wyjątkiem tej prowadzącej do szpitala! pewnie nigdy nie dowiem się gdzie on jest! Może to i lepiej - obym nie musiała się dowiedzieć! :P ). Teraz, gdy mam Pyzulę również nie odpuszczam... nawet gdy łapie mnie leń staram się zmobilizować i ruszyć choć na godzinkę, by ją dotlenić i przespać (nigdzie nie śpi jej się tak dobrze jak na świeżym powietrzu! czyli standard, jak większość takich brzdąców...). 
Z moich wcześniejszych postów (z zamierzchłych już prawie czasów, gdy poszukiwaliśmy mieszkania) wiecie, że naszym najbliższym sąsiadem jest cmentarz. 
I to o nim dziś chciałam Wam napisać!
I o tym, jak wspaniałe to sąsiedztwo...
Na początku nie byłam zachwycona tą okolicą... i pewnie nikogo to nie zdziwi... Szybko się jednak oswoiłam, tym bardziej, że cmentarz, z którym sąsiadujemy inny jest od tych, znanych mi z rodzimego podwórka. Przede wszystkim dlatego, że nie ma tu zniczy, a więc i ich charakterystycznego zapachu... Nie ma może klimatu, jaki dają one po zmroku, no ale umówmy się, nie dla klimatu się je pali i nie dla oglądania świateł się na cmentarz chodzi. Nie mam pojęcia szczerze mówiąc, czemu tu nie ma świateł (może dlatego, że mistral mógłby spowodować poważne szkody...), jednak, jak to mówią, "w to mi graj"!
Kolejnym punktem odróżniającym tą nekropolię od tych znanych mi z Polski jest wygląd grobów. Oczywiście standardowych nagrobków jest mnóstwo, jednak wzdłuż głównych alejek usytuowane są okazałe, monumentalne pomniki, a niekiedy i niewielkie mauzolea! 
Również dekoracje pomników bardzo mi się podobają. Każdy nagrobek ozdobiony jest pamiątkowymi tablicami (mam wrażenie, że stale dostawianymi przy okazji kolejnych rocznic czy świąt przez najbliższych zmarłego)  oraz ceramicznymi kwiatami, z którymi spotkałam się tu po raz pierwszy, prezentujących się w południowym słońcu naprawdę pięknie. Szczerze przyznam, że te ceramiczne kwiaty bardzo przypadły mi do gustu...może nie wszystkie "modele" mi się podobają, ale są naprawdę urocze, a przy tym trwałe!!!, niewiędnące, oryginalne, niemarznące na ewentualnym mrozie (co akurat tego rejony nie dotyczy, ale rozważając np. przeniesienie tej "tradycji" do Polski) i nieprzewracalne przez wiatr. Jedyną ich wadą jest cena, bo np. kompozycja kwiatów wielkości zeszytu A4 kosztuje ok. 200 EUR! Może w ogólnym rozrachunku nie wychodzi to drogo, bo przecież żywe kwiaty stale się wymienia, ale słysząc o ciągłych kradzieżach co elegantszych zniczy (o szopkach czy choinkach w okresie bożonarodzeniowym nie wspomnę!!! aż brak na to słów!!!!) nieco obawiałabym się pozostawić taką dekorację na polskim cmentarzu...
Nasze najbliższe sąsiedztwo to więc nieśmierdzące, eleganckie miejsce, a jeśli dodać do tego mega szerokie, wyasfaltowane i w miarę równe (tam, gdzie nie są porozsadzane przez korzenie drzew) alejki osłonięte cieniem rozłożystych drzew otrzymujemy wprost doskonały teren do codziennych spacerów!
Żeby tego było mało jest to również nasz najlepszy skrót do lekarza (wówczas od naszej bramy północnej kierujemy się na południe), a także w stronę "miasta" - czyli (i wówczas idziemy na zachód).
Tym sposobem nie ma innego częściej odwiedzanego przez nas miejsca!
Znają nas tu wszyscy wartownicy przy każdej bramie :)
A ja szybko przekonałam się, że to najlepszy możliwy sąsiad!
Gdy było totalnie upalnie i nie było kompletnie czym oddychać wśród cieni drzew odnajdywałam nieco wytchnienia...
Gdy mam wizytę u lekarza i znów za długo zagadałam się z sąsiadem wiem, że w 3 minuty dolecę na miejsce :) bez wyprzedzania innych pieszych i czekania na zielone światło (czasem jeszcze zdarza mi się czekać na zielone :P)...
Gdy wybieram się do miasta (mam tu na myśli wejście "w mury") wybieram przyjście przez cmentarz zamiast wąskiego, krzywego chodnika, upstrzonego psimi minami, wiodącego wzdłuż ruchliwej ulicy, obok stacji benzynowej i pod wiaduktem! - chyba mój wybór nikogo nie dziwi! :)
Gdy wieje mistral i z zimna aż trzeszczą kości wewnątrz cmentarnych murów, pośród pomników i drzew mogę spokojnie powozić moją karetą, osłonięta nieco od przeszywających podmuchów wiatru...
A gdy kompletnie nie mam ochoty na spacer, a jednak powinnam się ruszyć, by wywietrzyć brzdąca, nie muszę drałować pół godziny do parku, czy krążyć bez celu wokół murów, ścigając się z miejskimi autobusami, bo piękny "park" mam tuż pod nosem...
Bywają dni, że jestem pierwszym odwiedzającym, bo na 9 idę do lekarza, a jednocześnie ostatnim, bo kończę popołudniowy spacer wraz z syreną uruchamianą przy wyjściu na 10 minut przed zamknięciem naszej bramy...
Cisza, spokój, zero spalin, śpiew ptaków, a w lecie granie cykad (mi już nieco obrzydło, ale Pyzula była w siódmym niebie!), przyjemny chłód w cieniu drzew, idealne wprost miejsce do wszelkich przemyśleń, a do tego bliskie sąsiedztwo domu tak "w razie W"... czegóż chcieć więcej?!

A Wam jak się podoba nasz "park"?
 










czwartek, 7 stycznia 2016

Hu hu ha!

Ależ mroźna zima...
Już zapomniałam jak to jest, gdy temperatury spadają poniżej zera!
Cudnie, że przynajmniej śniegiem przyprószyło!

Gdy pakowaliśmy się na święta miałam pomysł, by przyjechać w przeciwdeszczowej kurteczce, bo w Avignon było dość cieplutko :) a w Polsce jakąś tam kurtkę zimową zostawiłam. Pan Mąż doradził mi jednak, bym się nie wygłupiała i ubrała "jak człowiek". Ostatecznie, na drodze kompromisu, przyjechałam w prawdziwej zimówce (która w Avignon przydatna jest jak sandały w zimę!) i adidasach... I powiem tak: jakież to szczęście mieć mądrego męża :) Buty prawdziwie zimowe w Polsce mam, jestem więc od mrozu prawie uratowana!
Dlaczego prawie? 
Ano dlatego, że po roku spędzonym w Avignon mimo zimowej kurtki i kozaków, gdy wychodzę z domu czuję się jakbym była NAGA! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się przyzwyczaić do tego polskiego, arktycznego klimatu... W końcu planujemy za rok tu wrócić!

Gdy wyklejałam kartki świąteczne na marecki jarmark bożonarodzeniowy nic nie zapowiadało, że będzie takie mrozowisko! Jeszcze dwa tygodnie temu żartowaliśmy, że pogodę z Avignon zabraliśmy ze sobą...
Chyba jednak gdzieś pod skórą przeczuwałam, że nim powrócimy do "ciepłego kraju" zima porządnie zaszczypie nas w...nos oczywiście
Możliwe, że z tych właśnie przeczuć zrodziła się seria karteczek "mroźnych", w kolorach bieli, szarości i błękitów, ozdobiona płatkami śniegu...

Przed Wami zimowe kartki "mróz i śnieg" :D
(przepraszam serdecznie za jakość zdjęć! ale tempo było takie, że ledwo zdążyłam je pstryknąć, nim się sprzedały :)

środa, 6 stycznia 2016

Szopka

Zawsze chciałam tak zacząć post : kiedy byłam małą dziewczynką...
W końcu nadarza się po temu okazja :D

Kiedy byłam małą dziewczynką rodzice zabrali nas na wycieczkę. Wycieczkę nie byle jaką :) 
Było to Święto Trzech Króli, a celem naszej eskapady były warszawskie kościoły, a raczej szopki w nich rozstawione. Ach, cóż to był za wspaniały dzień!
Zawsze, ilekroć widzę szopkę, wspominam tamten mroźny (tak, tak...wtedy jeszcze w święta było zimno, a nawet śnieżno!!), słoneczny dzień, gdy z utęsknieniem wypatrywałyśmy na staromiejskim szlaku kolejnego kościoła.
Dzieciaki uwielbiają wprost szopki!
A ja, teraz już dorosła, zawsze, gdy przed takową staję czuję się znów małą dziewczynką :)
Niestety, nie wypada mi już jednak buszować między figurami, przestawiać owieczek itp., w sumie śmiać też się nie wypada, ale wprost nie sposób, gdy obserwuje się takie właśnie sceny w wykonaniu brzdąców krążących wokół szopki i ścigających ich rodziców... Na szczęście mam Pyzkę, która ani się obejrzę będzie dziarsko dreptała między trzema królami, a wtedy znów będę mogła za jej sprawą stać się częścią bożonarodzeniowej szopki :)
Tymczasem jednak pozostaje mi się gapić...

W Avignon widziałam jedną szopkę...
Ale za to jaką!
Jest ona typowo prowansalska... i avignońska...
Można zwiedzać ją w kościele usytuowanym na moim ulubionym placu Corps Saint. Sam kościół jest baaardzo piękny, choć bardzo stary i całkowicie nieużywany... No może nie całkowicie, bo przecież stoi w nim szopka :)
Zrobiła ona na mnie ogromne wrażenie!
Tak wiele figurek, pola lawendy, miniaturowe merostwo, a nawet Pałac Papieski!!!
Coś pięknego!
Jest tak duża i ma tak wiele szczegółów, że dłuższą chwilę zajęło mi odnalezienie stajenki!
Niestety, warunki do robienie zdjęć nie były najlepsze, ale wierzę, że Wy również, mimo niedoskonałości moich fotografii dojrzycie jej urok :)







Widać, że szopki bożonarodzeniowe cieszą się wśród Francuzów dużym zainteresowaniem i lubią oni mieć ten symbol świąt również w swoich domach. Stąd też, część jarmarku rozstawiona w sąsiedztwie owej prowansalskiej szopki poświęcona jest akcesoriom do własnej aranżacji szopki. Kupić można dosłownie wszystko!
Posążki ludzi i zwierząt, stajenki, domki, a także mostki i dużo dużo innych ciekawych figur.
Trzeba przyznać jednak, że wyposażenie własnej szopki to nie lada wydatek! Większość figurek wykonywana jest ręcznie, a rękodzieło ma swoją cenę! Z pewnością jednak coroczne doposażanie własnego, małego przybytku może się zamienić w piękną rodzinną tradycję :)
Wówczas dzieciarnia ma masę frajdy we własnych czterech ścianach i być może nie demoluje kościelnych dekoracji :)





niedziela, 3 stycznia 2016

Noworocznie

Kolejny rok za nami...

Rok wyjątkowy!
...pod tak wieloma względami... 

Rok wyjątkowo trudny...
Rok wyjątkowo intensywny...
Rok wyjątkowo szczęśliwy i radosny...
Niestety także rok wyjątkowo smutny...
Rok wielu zmian, ciężkich decyzji i niemałych zawirowań...

Choć życie niczego nam nie ułatwia i mimo wielu szczęśliwych zbiegów okoliczności wystawia nas na ciągłe próby, a także rzuca nam niemałe kłody pod nogi, staramy się ze wszystkich tych opresji wychodzić silniejsi, mądrzejsi i lepsi.

Sylwestrowa noc dla wielu z nas jest momentem podsumowań i obietnic na przyszłość...
Ja nie zwykłam robić postanowień noworocznych. Nie dlatego, że nie chcę się zmieniać, poprawiać tego, co robię źle, że nie stawiam sobie celów, czy nie chcę osiągnąć czegośkolwiek. Nie robię tego, bo planowanie czegoś "od Nowego Roku", "od poniedziałku" czy "od jutra" kompletnie nie ma sensu... przynajmniej dla mnie! Już kiedyś wspominałam tu złotą myśl, którą przekazała mi Ciocia-Babcia "zrób dziś co jutro zrobić masz...". Może nie zawsze tak jest łatwiej, szczególnie, gdy ktoś, jak ja, jest "w gorącej wodzie kąpany", bo wówczas próbuje zrobić też dziś to, co zaplanowano na pojutrze czy za tydzień. Warto jednak spróbować, a może okazać się, że mobilizując się do działania osiągniemy to, co wydawało się niemożliwe :)
Ja zaczęłam już przed północą, a nawet przed Sylwestrem i dzięki temu wchodzę w Nowy Rok z pozytywnym nastawieniem, pełna wiary i nadziei, że uda się nam zrealizować wszystkie plany, a ich rezultaty przerosną nasze najśmielsze oczekiwania.

Szczęśliwego Nowego Roku!

PS. A tak było u nas Sylwestrowo :D (za cudne zdjęcie dziękujemy Cioci Agnieszce!)