środa, 6 kwietnia 2016

Polowanie

Ależ spóźniony post!
Miało być przed świętami...
Pojechaliśmy jednak do Polski, a blog został we Francji :P
Heh...
A tak serio to wysiadając na Okęciu wpadliśmy w jakąś cholerną dziurę czasoprzestrzenną!
I zanim się zorientowałam znów stałam przed bramką z biletem w dłoni.
O tym jednak później....

 
W jednym z ostatnich postów pisałam Wam o naszym powracającym problemie wody w salonie.

Dziś o drugim naszym "bumerangu".

MRÓWKI

Musimy być naprawdę wyjątkowi, że uparły się by mieszkać właśnie z nami.
Ostatni ich nawrót odnotowaliśmy na niespełna tydzień przed naszym wylotem do Polski na Wielkanoc. 
Tym bardziej mnie to wkurzyło!
Nie było czasu na walkę z mrówkami!
Niestety, trzeba go było wygospodarować, bo tym razem inwazja nastąpiła z zupełnie niespodziewanego kierunku.

A to było tak:
Co jakiś czas w miejscach dotychczas nieuczęszczanych przez te małe pracusie spotykałam jedną lub dwie sztuki. Zawsze jednak znajdowałam na to jakieś "sensowne" wytłumaczenie. Skoro do tej pory widywałam je w szparach przy podłodze, to skąd nagle wzięła się jedna z drugą na zlewie? Na pewno wyszła z kapusty, siatki z cebulą lub liści rzodkiewki. Po takim "roztłumaczeniu" dla samej siebie spokojnie wracałam do codziennych czynności.
Aż pewnego wczesnego ranka, zapalam światło w kuchni by przyrządzić Pyzce jej poranną flaszkę, a w moim zlewie i wokół niego harcuje całe stado czarnych insektów! 
Aaaaaaaaaaaaaaa............
Nie nadążałam ich wybijać!
Pod suszarką, na suszarce, na ściereczce, w zlewie i wokół kranu...
Były wszędzie!
Obrzydlistwo!
Wiem, że są bardziej obleśne robaki, ale dla mnie generalnie robak to robak i wszystkie są FUJ!
Wpadam w szał, histerię, panikę i sama nie wiem co jeszcze!
Przeprowadziłam śledztwo i to co odkryłam wprawiło mnie w osłupienie...
Na początku zdawało mi się, że znów wyłażą one gdzieś spod podłogi, zza szafki czy lodówki. Jednak w tych okolicach nie było po nich śladu!
Jakim cudem zatem dostały się do zlewu?!
Otóż, tym razem nasze "kochane" mróweczki zdecydowały się zamieszkać w zlewie, a dokładniej w przewodzie odpływowym...nie tym głównym, a tym zabezpieczającym prze przelaniem, połączonym z syfonem. Tym sposobem wychodziły to tu, to tam, raz z boku zlewu, raz z odpływu...
Masakra!
Bo inaczej tego nie nazwę!
Po ostatnich przygodach zaopatrzyłam się w specjalny "dezodorant" - RAID - ale przecież nie będę tego pryskać na gary i kuchnię!
Przeprowadziliśmy więc z Panem Mężem odmrówczanie zlewu wszystkimi możliwymi chemikaliami domowymi. 


Po skończonej akcji eksterminacji, tak na wszelki wypadek, zakleiliśmy wszelkie otwory zlewu taśmą, by sprawdzić czy nasze działania przyniosły zamierzony skutek. Wyglądało to tak:


Szczerze mówiąc, choć szczerze nie cierpię tych cholernych mrówek, a każda kolejna odnaleziona w domu doprowadza mnie do coraz większej furii, po cichu miałam nadzieję, że w wyniku tego osobliwego polowania na mrówki za pomocą taśmy klejącej będę mogła zakończyć ten post fotkami z udanych łowów, gdzie taśma byłaby ozdobiona czarnymi robaczkami.
Cieszę się jednak, że opróżnienie butelki z udrażniaczem do rur oraz żelem do toalet wprost do zlewowych otworów zakończyło nasz problem z lokatorami wewnątrz zlewu. 

Wróciliśmy szczęśliwie ze świątecznego pobytu w Polsce, a pułapka nadal pusta!

Jest radość, że znów się udało...
A z drugiej strony ciągłe wyczekiwanie: z której strony nadejdą następnym razem.
Bo do tego, że wracają już chyba przywykłam...
Mam nadzieję, że córka nie podłapie od rodziców naszych porannych, z lekka dziwnych zachowań, bo każdy dzień zaczyna się tak samo: spacerem po domu na czworaka od szpary do szpary i ewentualnym zliczaniem odnalezionych intruzów... 

Bilans na dziś:
0 gekonów
0 mrówek
0 gąsienic (to nazwa robocza...cholera wie co to jest! Nie będę zamieszczać fotki, bo są dość obleśne, brązowe i włochate... Na szczęście, wiemy już natomiast, że całkiem niegroźne... no i jak ktoś ma słaby wzrok to może ich nie dojrzeć, bo mają max. 5 mm)
0 wijów (to też nazwa robocza... nie wiem co to, żywego nie widziałam... wygląda na to, że przyłażą tu by zdechnąć :P)
1 biedronka (nazwa robocza wymyślona przez Pana Męża, a dlaczego akurat taka zapytać trzeba jego, bo stwór ten ma w porywach 5 mm, jest czarny w żółte kropki i jak dla mnie jest mini żuczkiem, czyli biedronka jak się patrzy!!! - nie wykluczone, że to-to wykluwa się z "gąsienic" - miałoby to nawet sens, bo kiedy przestaliśmy zliczać gąsienice zaczęły pojawiać się biedronki...)

Może nasz wykaz okazjonalnych lokatorów nie napawa zbytnim optymizmem, ale na pocieszenie zawsze rozmyślam sobie, że nigdy przenigdy nie odnotowałam tu karalucha, szczypawki, włochatych obleśnych pająków (bywają tylko te na cienkich długich nóżkach) czy innych robali z półki naj naj najokropniejszych okropieństw, więc nie jest źle!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz