...skoro to jednak jutro lub we wtorek to mamy jeszcze czas :P
Czyli dziś ciąg dalszy o przygotowaniach do wyjazdu...
O
tym, że jedziemy do Polski na święta wiedzieliśmy z ponad miesięcznym wyprzedzeniem, gdy
zakupiliśmy bilety.
Dawniej, zanim pojawiła się Pyzka, z pewnością
byłabym gotowa do drogi na dwa tygodnie przed odlotem. Teraz jednak
liczą się inne rzeczy, zmieniły się priorytety, a także możliwości :)
Wolę
pójść na spacer lub do żłobka, potarzać się po podłodze czy 7 raz
przeczytać "Rzepkę", bo świetnie się przy tym bawimy!
A pakowanie... nie
zając :)
Poza tym, w kwestii możliwości... jak mogę się spakować wcześniej, jeśli wszystko jest mi stale potrzebne?! :) Przecież na pewno będzie podobnie jak z praniem: gdy tylko spakuję rzeczy na wyjazd coś z tych niespakowanych się wybrudzi, coś zaplami, coś zamoczy i zaraz musiałabym się rozpakowywać, przepakowywać... Ehh...głupiego robota :P
Pan Mąż trochę był
strapiony widząc moje "wyluzowanie"...przywykł już do tego, że zawsze
wszystko jest na czas.
A tym razem - niespodzianka!
Oznajmiłam, że
spakujemy się w przeddzień odlotu!
Z
każdą kolejną wyprawą idzie mi szybciej i łatwiej... Dla siebie
opanowałam już zestaw odzieży turystycznej :) i 3 ostatnie razy
zabierałam w podróż dokładnie to samo (nawet zestaw 'na drogę' jest ten
sam :) ). Dla Pyzki jest jeszcze łatwiej, bo pakuję wszystko co za małe,
by zostawić to w domu, a nowe, większe ciuszki, już czekają na nas w
Polsce (babcia świetnie nas zaopatruje!!). Co zaś się tyczy wszystkich
innych 'przydasiów' to na szczęście celem naszej podróży nie jest
bezludna wyspa a (w miarę) cywilizowany kraj :) - nie mam więc ze sobą
pieluch, tony medykamentów i specjalnie nie przejmuję się tego typu
zapomnianymi rzeczami. Najlepszy na to dowód, to fakt, że cały ostatni pobyt w
Polsce jęczałam z powodu zapomnianej obrączki i zegarka (ku uciesze Pana
Męża, który co i raz błyskał mi złośliwie prosto w oczy swoim
pierścieniem!), których w czasie porannego desantu nie zdążyłam założyć. Tak to już jest gdy ludzie nie mają poważnych problemów :P
Także tym razem postanowiłam pakowanie zostawić na później :)
A kiedy już to później nadeszło, okazało się, że Pyzka to świetny pomagier...
I tak pakowanie zamiast małej godzinki zajęło mi pół dnia!
Żałowałam, że nie przystałam na prośby Pana Męża by pomyśleć o tym wcześniej...albo wtedy gdy Pyzka śpi.
Z drugiej strony jednak ubawiłam się setnie!
Mała śmieszka jest teraz taka pocieszna, trochę jeszcze nieporadna w tym swoim przemieszczaniu się :) a do tego potwornie cierpliwa i wytrwała...
Ja ją na matę, a ona z powrotem między moje nogi...
Ja ją do zabawek, a ona - ciach! - znów między walizkami...
Ja wystawiam wagę, by sprawdzić walizki, a ona ją zabiera (licho wie po co?!)...
Ja układam sweterki w walizce, a ona wyjmuje...
Chociaż dzielnie sabotowała wszelkie moje działania ostatecznie udało mi się pozapinać oba bagaże!
Byliśmy gotowi do drogi!
Ale czy droga była gotowa na nas?
O tym w następnym poście...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz