poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Bądź gotowy dziś do drogi...

...skoro to jednak jutro lub we wtorek to mamy jeszcze czas :P

Czyli dziś ciąg dalszy o przygotowaniach do wyjazdu...

O tym, że jedziemy do Polski na święta wiedzieliśmy z ponad miesięcznym wyprzedzeniem, gdy zakupiliśmy bilety. 
Dawniej, zanim pojawiła się Pyzka, z pewnością byłabym gotowa do drogi na dwa tygodnie przed odlotem. Teraz jednak liczą się inne rzeczy, zmieniły się priorytety, a także możliwości :)
Wolę pójść na spacer lub do żłobka, potarzać się po podłodze czy 7 raz przeczytać "Rzepkę", bo świetnie się przy tym bawimy! 
A pakowanie... nie zając :)
Poza tym, w kwestii możliwości... jak mogę się spakować wcześniej, jeśli wszystko jest mi stale potrzebne?! :) Przecież na pewno będzie podobnie jak z praniem: gdy tylko spakuję rzeczy na wyjazd coś z tych niespakowanych się wybrudzi, coś zaplami, coś zamoczy i zaraz musiałabym się rozpakowywać, przepakowywać... Ehh...głupiego robota :P
Pan Mąż trochę był strapiony widząc moje "wyluzowanie"...przywykł już do tego, że zawsze wszystko jest na czas. 
A tym razem - niespodzianka! 
Oznajmiłam, że spakujemy się w przeddzień odlotu! 
Z każdą kolejną wyprawą idzie mi szybciej i łatwiej... Dla siebie opanowałam już zestaw odzieży turystycznej :) i 3 ostatnie razy zabierałam w podróż dokładnie to samo (nawet zestaw 'na drogę' jest ten sam :) ). Dla Pyzki jest jeszcze łatwiej, bo pakuję wszystko co za małe, by zostawić to w domu, a nowe, większe ciuszki, już czekają na nas w Polsce (babcia świetnie nas zaopatruje!!). Co zaś się tyczy wszystkich innych 'przydasiów' to na szczęście celem naszej podróży nie jest bezludna wyspa a (w miarę) cywilizowany kraj :) - nie mam więc ze sobą pieluch, tony medykamentów i specjalnie nie przejmuję się tego typu zapomnianymi rzeczami. Najlepszy na to dowód, to fakt, że cały ostatni pobyt w Polsce jęczałam z powodu zapomnianej obrączki i zegarka (ku uciesze Pana Męża, który co i raz błyskał mi złośliwie prosto w oczy swoim pierścieniem!), których w czasie porannego desantu nie zdążyłam założyć. Tak to już jest gdy ludzie nie mają poważnych problemów :P

Także tym razem postanowiłam pakowanie zostawić na później :)
A kiedy już to później nadeszło, okazało się, że Pyzka to świetny pomagier...
I tak pakowanie zamiast małej godzinki zajęło mi pół dnia!


Żałowałam, że nie przystałam na prośby Pana Męża by pomyśleć o tym wcześniej...albo wtedy gdy Pyzka śpi.
Z drugiej strony jednak ubawiłam się setnie!
Mała śmieszka jest teraz taka pocieszna, trochę jeszcze nieporadna w tym swoim przemieszczaniu się :) a do tego potwornie cierpliwa i wytrwała...
Ja ją na matę, a ona z powrotem między moje nogi...
Ja ją do zabawek, a ona - ciach! - znów między walizkami...
Ja wystawiam wagę, by sprawdzić walizki, a ona ją zabiera (licho wie po co?!)...
Ja układam sweterki w walizce, a ona wyjmuje...

Chociaż dzielnie sabotowała wszelkie moje działania ostatecznie udało mi się pozapinać oba bagaże!

Byliśmy gotowi do drogi!
Ale czy droga była gotowa na nas?
O tym w następnym poście...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz