piątek, 8 kwietnia 2016

Wszystko na ostatnią chwilę

...czyli o przygotowaniach do wyjazdu po brykusiowemu :)

Kiedyś byłam bardziej "akuratna" :P
Wszystko zaplanowane, zorganizowane, przemyślane...
Teraz z tej akuratności zostało tylko kupowanie biletów z wyprzedzeniem.
Samolotowych rzecz jasna...
Bo z całą resztą...
Jak w tytule, wszystko na ostatnią chwilę!

Rok temu, zaraz przed Świętami Wielkanocnymi zmienialiśmy mieszkanie. 
Teraz natomiast, tuż przed wyjazdem przyszło nam zmierzyć się z kolejną porcją papierkologii w związku z "przedłużeniem" pobytu. Tak, przedłużeniem, bo kontrakty zawierane były na 1 rok. 
Tym sposobem w przygotowania do podróży musieliśmy wpleść także spotkanie z właścicielami naszego mieszkanka celem podpisania nowej umowy oraz wizytę w punkcie obsługi firmy od naszego internetu, gdzie także mieliśmy kontrakt na rok. 
Pani właścicielka mieszkania odwiedziła nas na 4 dni przed wyjazdem... W domu panował już kontrolowany bałagan sposobiący nas do wyjazdu. Szczęśliwie nowy dokument zawierał dosłownie 3 linijki tekstu i nie miałam problemu ze zrozumieniem go. Obyło się więc bez poszukiwania pomocy w tłumaczeniu i zagwozdek w stylu "Czy możemy to podpisać? Czy nie podnoszą ceny? Kaucji?" etc.
O ile z właścicielami lokum sprawa była prosta, to spotkanie w "internetowni" już nie. 
Chciałam być "akuratna", chciałam załatwić to po mojemu! Wybrałam się do nich miesiąc wcześniej. Z wielkim trudem, po "francusku" (czyli mojemu francusku), roztłumaczyłam po drobno z czym przychodzę i dowiedziałam się, że mam się zgłosić w połowie marca. 
Cudnie! 
Ostatni roboczy dzień przed wyjazdem właśnie tak planowałam spędzić - w kolejce do punktu obsługi klienta! Owszem, mogłam też zadzwonić, wtedy obyłoby się bez wychodzenia z domu, ale niektóre słowa umiem "wymówić" tylko rękami :P więc pozostają mi tylko spotkania twarzą w twarz. Czekałam więc cierpliwie i udałam się we wskazanym dniu do punktu. 
I szlag mnie trafił na miejscu! 
Wyłuszczyłam Pani ekspedientce problem najładniej jak umiałam, a ona po wysłuchaniu mnie stwierdziła, że nie potrzebuję nowej umowy, bo kontrakt jest automatycznie przedłużony. Wspaniale!!! 
Motyla noga! 
Nie mogłam się tego dowiedzieć miesiąc temu, tylko lecieć z wywieszonym językiem przez całe miasto na ostatnią chwilę?! 
Aaaaaaaa!!!

Przy okazji podpisywania kolejnej umowy na mieszkanie wyszła na jaw jeszcze jedna sprawa. Okazało się, że moja znajomość, a raczej nieznajomość, francuskiego po raz kolejny nieco mnie zawiodła... Mianowicie, na początku stycznia dostałam drogą mailową (a później także papierową) jakieś tam dokumenty z opieki społecznej (która to w swej dobroci dokłada nam małe "co nieco" do mieszkanka - jak pewnie całej reszcie naszych tu sąsiadów :) ). "Przeczytwszy" je stwierdziłam, że po prostu zmieniają nam kwoty i tyle. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy na 4 dni przed wyjazdem okazało się, że nasze mieszkanie jest już drugi miesiąc 'niedopłacone'.
Zdaje się, że przesłane dokumenty traktowały o czym innym :(
Niech to...!
Czekała mnie więc jeszcze wyprawa do opieki społecznej!
Ehhh...
...zawsze wiatr w oczy!!!
Pozbierałam się, skompletowałam wszystkie te śmietki, skserowałam na wszelki wypadek wszystko co miałam i jeszcze więcej i ruszyłam ponownie na spacer przez całe miasto...
...by u celu dowiedzieć się, że właśnie od dziś!!!, aż do czerwca, w ten dzień tygodnia placówka będzie zamknięta! 
Serio?!
Myślałam, że wybuchnę!!
Omal nie zwinęłam za sobą asfaltu pędząc na miejsce, by zdążyć przed przerwą na lunch, jak również wyrobić się w przerwie między jednym a drugim posiłkiem Pyzki, a oni od dziś mają zamknięte?!?!?!
Ale jutro będzie otwarte... 
Hahaha... Bardzo śmieszne!
Spoko...przecież mam czas! 
Akurat jutro wybiorę się i do opieki, i do 'internetowni'... 
I żeby nie było, że nie mam rozrywek, nudzę się i nie wiem co ze sobą zrobić, to na dokładkę tego też dnia miałam z Pyzką wizytę u lekarza z okazji bilansu...
Trzeba więc było się wstrzelić w godzinę wizyty u doktora, pory karmienia, a także godziny otwarcia obu przybytków, gdzie miałam się pojawić. 
Ostatecznie, jakimś cudem udało się wszystko pomyślnie załatwić!
O 'internetowni' już pisałam...
Bilans udał się świetnie, a Pyzka, jak zwykle, zebrała same 'ochy' i 'achy' (i jak zwykle "jaka ona wielka" :P - jest długaśna! po rodzicach :) ) i co najważniejsze dostałyśmy 'zielone światło' na wycieczkę do Polski.
Natomiast w opiece społecznej... Hmmm...
Po spacerze od okienka do okienka i z powrotem, powtórzeniu 57489283746 razy, że nie rozumiem czego ode mnie chcą i próbie wciśnięcia trzem kolejnym osobom pliku dokumentów w nadziei, że rozwiążą one mój problem okazało się, że list, który otrzymałam został wygenerowany automatycznie przez system w wyniku błędu technicznego i z tego też powodu wstrzymano wypłaty podpięte pod moje nazwisko...
Masakra!

Tak mi właśnie minął ostatni "normalny" (nieweekendowy) dzień przed wyjazdem! 
Szczęśliwie nie planowałam na ten dzień żłobka, bo pewnie padłabym na twarz.
A tak - niewiele brakowało...
Musiałam się jednak zebrać w sobie, bo jako specjalistka od zadań niemożliwych na tenże dzień zaprosiłam na wieczór gości :) 
To tak w ramach wypoczynku po pełnym wrażeń dniu :P


Tym sposobem pozostało już tylko się spakować...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz