środa, 6 grudnia 2017

Mikołajki 2017

Hu, hu, ha
Hu, hu, ha...
...jeszcze ciepła relacja z naszego dzisiejszego poranka <3

Tak naprawdę to nasze pierwsze Mikołajki, bo rok temu Pyzka była jeszcze zbyt mała by cokolwiek poza prezentami, których nigdy nie za wiele, z tego świątecznego zamieszania zrozumieć.

W tym roku przygotowania rozpoczęliśmy na tyle wcześnie, by wszystko zmieściło się w małej głowie, a oczekiwanie było radosne i pełne emocji :)

Przede wszystkim pielęgnuję mocno świeżo w niej zakorzenioną wiarę w Świętego Mikołaja. Myślałam, że będzie trudniej... Bo jak niby wytłumaczyć takiemu malcowi (aktualnie 2 lata 4 m-ce), że jest gdzieś ktoś kogo nie widziała i nagle przyjdzie i coś jej da... Kto to taki i dlaczego? Z pomocą jak zwykle przyszły książeczki. Kiedy zaczęłam snuć opowiadania o Mikołaju ona już go znała... Z książki o Maszy! I połowa roboty z głowy, bo "zajawka" już była :)
U nas na Mikołajki czyści się obuwie i to "nim" wysyła się listy do Mikołaja. Przygotowałyśmy zatem piękne obrazki z "lalą" i "misiem", które na pewno zostaną dla potomności, bo to w sumie pierwsza tak "dokładna" praca Pyzki, gdzie wyróżnić można "części ciała" (kółko zwane brzuchem czy kropki, czyli oczy) - naprawdę się postarała - i włożyłyśmy je w kapciuchy przy łóżku przed snem.

W razie, gdyby Święty Mikołaj zgłodniał postawiłyśmy mu przy kominku kilka ciastek na przekąskę, samodzielnie wydzielonych przez Pzykę :) Były tylko jeden problem. "Dlaczego on wejdzie przez komin?". Wiadomo - żeby nikogo nie budzić ,bo drzwi będą zamknięte. Ale dlaczego drzwi będą zamknięte - dopytywała Pyza. "Żeby nikt nie wszedł w nocy".
Bez sensu nieprawdaż? :P więc seria pytań zaczynała się od początku.  Na szczęście wrócił z pracy Pan Mąż z pracy i dopomógł skołowanej matce, że przecież on tymi saniami na dachu wyląduje i tam poczekają renifery. Jak mogłam zapomnieć?! Teraz wszystko już było jasne. Pozostało iść tylko grzecznie spać i czekać do rana na rozwój wypadków...


Pyzka była w niemałym szoku, gdy rano zamiast listów znalazła stosik paczuszek i, tradycyjnie, czekoladowego Mikołaja, a jakże! Nie umiałam obstawić co spodoba jej się najbardziej i choć wszystkie paczki już otwarte i "przebawione" nadal nie wiem co sprawiło jej najwięcej frajdy :)
Koło nocnych pantofelków nasz skarbek znalazł poza słodkościami skarbonkę, książkę (nie mogło być inaczej... ) i grę. Cudnie było patrzeć, jak zaspane oczy przy każdym kolejnym rozerwaniu papieru stają się coraz większe i bardziej błyszczące :D


Skarbonkę od razu napełniliśmy solidarnie moniakami, żeby dobrze brzęczała, książeczkę oczywiście przeczytałyśmy od deski do deski ("Krecik Feliks i jego przygody" - polecam! 3 sensowne historyjki, śliczne, "mięciutkie" ilustracje), a gra... O niej mam do powiedzenia najwięcej, bo to moje wielkie odkrycie! Nie mogłam się doczekać kiedy dam ją Pyzce!! 
"Skrzaty" to 3 warianty gier w jednym niedużym pudełku, chociaż kreatywny rodzic wymyśli z pewnością więcej zabaw adekwatnych do zawartości :) W pudełku znajdziemy 48 skrzatów w kolorowych strojach z przeróżnymi atrybutami. Do tego 24 kartoniki z kolorem i deseniem oraz karty z zadaniami. Zarówno skrzaty jak i kafelki z kolorami wykonane są bardzo starannie, z grubego, porządnego kartonu i na pewno na długo nam posłużą, jedynie karty z zadaniami mają cieńszy papier, taki jak karty do gry. Nie zmienia to jednak faktu, że cała zabawka wykonana jest niezwykle dokładnie i prezentuje się pięknie! Całe pudło zabawy i radości. gdybym miała się do czegoś przyczepić, to może podzieliłabym jakoś pudełko, by elementy gry nie mieszały się ze sobą po jego zamknięciu (wiem, wiem, bez sensu porządna jestem), bo przy takiej ilości wszystkiego każdorazowo rozpoczynać trzeba od segregacji. Nie jest to jednak znacząca "wada", bo po pierwsze należą się duże brawa za małe pudełko (dla porównania Memory od Granny - 72 kartoniki ok. 5 x 5 cm - zmieściłoby się w pudełko od herbaty, a zajmuje więcej miejsca na regale niż Skrzaty), po drugie zapakowałyśmy kartoniki z kolorami i karty z zadaniami do dwóch osobnych woreczków strunowych i po problemie, a po trzecie za tą cenę gry jest naprawdę na 6 z plusem!!! Kto już kupował świąteczne prezenty ten wie, że ciekawa gra z ładną grafiką potrafi kosztować krocie, gdy tymczasem te słodkie krasnale można nabyć za ok. 30 zł!! Jednym słowem R E W E L A C J A :)
Sami zobaczcie:



Jeśli jeszcze nie skompletowaliście gwiazdkowych prezentów pędźcie po "Skrzaty" :)

Poza zabawkami, na stosie prezentów znalazło się coś jeszcze...
To osobisty film Mikołaja do naszych dzieciaków.
Tak, tak... zakupiłam popularne ostatnio i szeroko reklamowane spersonalizowane wideo z domu Mikołaja. Film przyszedł na mój adres mailowy, ale samo wypalenie go na CD to było dla mnie za mało! Żeby było bardziej "profesjonalnie" wydrukowaliśmy naklejkę na płytę oraz okładkę i włożyliśmy wszystko do pudełka. Wyszedł z tego 100% oryginalny film prosto od Mikołaja, nieprawdaż?

A jak zareagowała na to Pyzka?
Szczęka opadła jej do samiutkiej ziemi, cieszyła się, uśmiechała, odpowiadała na pytania i tak w kółko :) Hit jakich mało! 
Kupon na film złapałam jeszcze w czasie "czarnego piątku", więc jego cena nie była wysoka, ale po radości Pyzki widzę, że wart jest każdych pieniędzy :)
Do południa obejrzałyśmy go 5 razy! :P


A tu Pyzka pokazuje "jesteś taki sam jak tu" :

Już wcześniej deklarowałam tu, że nie jestem fanką puszczania dzieciom telewizji (tabletów, komputerów i telefonów), ale i nasza Pyzka czasem zawiesi oko na "Maszy..." czy "Reksiu". Teraz zaś mamy naszą własną, prywatną, personalizowaną "bajkę". Bez przemocy, czarodziejek z księżyca czy innych robotów na 7 nogach. A do tego przy każdym odtworzeniu Mikołaj przypomina, by "zawsze słuchali rodziców" :D 
Polecam :) 
Film pojawia się w skrzynce mailowej po ok. 2 godzinach od zakupu, więc nawet na Mikołajki możecie jeszcze zdążyć!

Dzień się jeszcze nie skończył i na pewno przed nami jeszcze wiele radości...

Przed chwilą odebrałam jeszcze jeden prezent! 
Listonosz przywiózł mi właśnie wygraną w konkursie wydawnictwa Bajkopis "najbardziej elfią ze wszystkich bajek", czyli książkę "Pani Imbir i szkoła elfów" (uwaga! pod linkiem zostało już tylko 10 egzemplarzy do kupienia) <3

  
Cudne ilustracje i magiczna historia. Zmykam, bo już nie mogę się doczekać, by przeczytać ją moim brzdącom...
...no i oczywiście dojeść przy tym nasze czekoladowe Mikołaje, bo resztki precelków i okruszki z biszkoptów, które nie zmieściły się Mikołajowi Pyzka wciągnęła jeszcze przed drzemką ;)

PS. Ten post nie jest sponsorowany. Ani przez skrzaty, ani przez listymikolaja.pl ani przez Bajkopis :)
Dzisiejszy post sponsorują moje grzeczne dzieci, które w prawdzie zbyt szybko się wyspały, ale dały mi go łaskawie dokończyć :D


EDIT:
Adasiek też z nami był :)
Dostał termofor-liska i komplet smoków do butli (pewnie gdyby wiedział to by płakał...:P), a na filmie i do niego przemawiał Święty Mikołaj :D
Co on na to wszystko?
"Aaaaaa... i eee..." no i może jeszcze czaseo "uuuu..." :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz