piątek, 25 marca 2016

Pranie, czyli moje fatum

Pan Mąż od baaardzo już dawna twierdzi, że pranie to moje hobby :)
Gdy uparłam się na osobistą pralkę we Francji (zamiast stosowania, jak wszyscy wokół, publicznych pralni) żartowaliśmy, że tak kocham robić pranie, że muszę mieć taką możliwość non-stop :P

Tiaaaa....bardzo śmieszne!

Prawda jest jednak taka, że przepełniony kosz na brudną bieliznę, z którego wysypują się skarpety doprowadza mnie do szału! Stąd niektórzy mogą uważać mnie za nałogową praczkę :)
Kiedy tylko "uzbieram" odpowiednią na wsad do pralki ilość prania od razu je piorę, by nie kumulować nieczystości. 
 
Czyż to nie jest logiczne? 
Bo przecież kumulacja prowadzi do prania cały dzień - kilku kolejnych włączeń pralki. I słuchasz tego buczenia przez cały dzień... Do tego, od niedawna dochodzi też zbieranie co 3 minuty Pyzki z podłogi w kuchni, która pasjami gapi się w ten wirujący telewizor. (Nie mam nic przeciw takiej telewizji, ale klepanie ręką w jej "ekran" nie jest moją ulubioną pyzową zabawą :P)
Kumulacja prania równa się także kumulacji suszenia... 
I co wtedy? 
Przecież suszarkę mam tylko jedną! W razie kryzysu ewentualnie 4 krzesła plus szyba od prysznica, na której też, od biedy, można coś powiesić, ale na tym koniec.
No i na koniec: kumulacja prania równa się kumulacji prasowania, którego szczerze nie znoszę !
Z wyżej wymienionych powodów staram się opróżniać kosz na brudy systematycznie.

Dodatkowo, totalnie nie cierpię prania ręcznego!
Kombinuję dotąd, aż "pożenię" kategorie tak, by wszystko dało się włożyć do pralki!

Szczęśliwie trafił mi się egzemplarz "czystego" Pana Męża, tj. rzadko zdarza mu się pokeczupować spodnie czy wykonać inne tego typu zdobienia na odzieży :)
Szczęśliwie trafił mi się także egzemplarz dziecka umiarkowanie czystego :) 
Wygląda na to, że : szczęśliwa ja!
Ale nie...
Po pierwsze dlatego, że jestem typowym przykładem "fafluna" jak to nazywam :P
Jeśli ktoś ma zachlapać zupą obrus to będę to ja...
Jeśli komuś ma wyciec keczup to będę to ja...
I jeśli komuś rozpuszczą się lody ociekając smętnie na bluzkę to będę to ja!
Taki już mój los...
Zawsze się ufaflunię!
I do tego już przywykłam.

A po drugie...
Jest coś, co mogę nazwać złośliwą kpiną losu.
Po prostu, jakiś złośliwy chochlik wie jak nie cierpię wyżej wymienionych rzeczy i droczy się ze mną w perfidny sposób!
Otóż:
Gdy już wypiorę ciemne, jasne, białe, kolorowe, delikatne i wszystkie pozostałe kategorie prania, gdy już kosz na brudną bieliznę uśmiecha się do mnie swym czystym, gładkim, pustym dnem, a ostatnie pranie, przywiązane do balkonu :P wraz z suszarką, radośnie łopocze za sprawą mistralu dzieje się TO!
TO, czyli np. moje względnie czyste dziecko w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach nabywa plamę na body, rajstopach, spodniach i najlepiej jeszcze na kocyku! Przypomnę, że to dziecko, któremu się to nie zdarza...prawie nigdy! Z wyjątkiem tych dni, gdy właśnie dosycha jej pranie!!!
Albo np. podobnie jak w w/w przypadku ozdabia się (słowo daję, nie wiem jakim cudem!) plamą z buraków, brokułów lub (o zgrozo!!!) marchewki na samym środku bluzki! I w głowę zachodzę JAK TO SIĘ MOGŁO STAĆ! Przecież Mikołaj przyniósł nam wypasiony fartuch przeciwdeszczowy do karmienia z którego z radością korzystamy przy każdym posiłku! Pyzka przykryta jest dość szczelnie, a jednak, tylko gdy zrobię świeże pranie, jedzenie potrafi pokonać tą foliową barierę i podstępnie zakraść się na bluzkę!!!
(tu napomknę, że najbardziej zdradzieckie są jabłka, a  plamy z nich doprowadzają mnie niemal do łez! I tu prośba do wszystkich mądrych tego świata: jeśli znacie jakiś SKUTECZNY sposób by się ich pozbyć PISZCIE!!!).
Albo też, jak ostatnie wydarzenie, które właśnie natchnęło mnie do napisania tego posta, moja ukochana Pyzka kichnie na mnie, podwójnie, z pełną buzią zupy z zielonego groszku, fasolki i szpinaku. A zdawało mi się, że lubię szpinak.... i kropki... a jednak nie!
Nie lubię!
Nie na mojej kremowej bluzie!
 
I tym sposobem za każdym razem po praniu zostaję z 1-3 sztukami brudnej odzieży....i mogę już pożegnać się z widokiem pustego kosza na brudy... lub nowym manicure :P bo czeka mnie pranie ręczne.

Zdaje się, że jedyna opcja by pozbyć się tego nałogu prania to oswoić się z widokiem pełnego kubła!
Bo gdy przesypuje się górą takie rzeczy się nie zdarzają :P

I można robić coś cały dzień ,a stale wygląda na niezrobione...
U Was też tak jest?!
Co Was najbardziej denerwuje w obowiązkach domowych? 
Czy nad Wami też wisi jakieś fatum?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz