piątek, 3 czerwca 2016

Sernik :D

Wiele razy jęczałam tu jak bardzo tęsknię za polskimi smakami.
Wiele razy z rozmarzeniem wspominałam pierogi, twarogi, serniki i prawdziwe masło.
Przywykłam już do gotowania z tego co mam, choć Pan Mąż co i raz wypomina mi nudę wiejącą z kuchni... 
Jakiś czas temu, podczas kolejnego międzynarodowego, towarzyskiego spotkania, razem ze znajomymi z Meksyku i Ukrainy po raz kolejny licytowaliśmy się co, kto i gdzie znalazł i jakie cuda można upolować w sklepach. 
Podobno można kupić bułkę tartą! 
Ciekawe...
Mnie się jakoś nie udało jej znaleźć, ale jako 'pomysłowy Dobromir' znalazłam i na to sposób: mielę w blenderze czerstwe bagietki, o które całkiem łatwo, bo może i są pyszne, ale tylko 5 minut po wypieku... Po 24 godzinach nawet patrzeć na nie nie chcę :P

Właśnie w czasie tej posiadówki przy kartach i winie koleżanka zza naszej  wschodniej (polskiej) granicy przypomniała mi o jednym ze smakołyków dzieciństwa, który tutaj nie sposób dostać...
GALARETKA!
Tu jest nie do kupienia!
A tymczasem u nas, w Polsce, jest w każdym sklepie :) 
Spotkanie odbyło się przed Wielkanocą, więc jak się domyślacie towarem szmuglowanym przez nas do Francji w drodze powrotnej ze świąt były m.in. galaretki we wszystkich kolorach tęczy!
Wraz z galaretkami przyjechały z nami dziesiątki pomysłów na ich wykorzystanie :)
No, bo przecież można zrobić ciasto z owocami i galaretką - u nas są już truskawki!!! :D
Galaretkę z bitą śmietaną :)
Nieśmiertelny smak i zapach dzieciństwa, czyli galaretka do picia :D:D:D 
Czy Wasze mamy też były tak pomysłowe?! Na pewno tak :) Bo w czasach kiedy jeszcze nie było tak szerokiego wyboru kolorowych napojów, a frykasem była mega zgazowana, absurdalnie przesłodzona oranżada w szklanej butelce napój zrobiony z rozcieńczonej galaretki był nie lada smakołykiem. Przede wszystkim był pewniakiem! Bo mogło nie być syropu do rozcieńczania ani soku, ale galaretka w domu była zawsze!Zawsze była zatem szansa na pyszności :)
Galaretka to deser sam w sobie, ale też główny składnik wspaniałego ciasta, które na pewno wszyscy doskonale znają :)
Sernik na zimno :D
Gdy uświadomiłam sobie, że wraz z galaretkami przywiozłam sobie szansę na SERNIK we Francji oszalałam z radości. Zakupiłam serki homogenizowane, zaprosiłam gości i wzięłam się do dzieła :)
Tiaaa...
Tylko jak to zrobić?!
"Najłatwiejsze ciasto w świecie", powiecie? :)
Dla mnie najłatwiejszy jest mazurek, który na potrzeby życia we Francji przekształciłam w ciasto z wiśniami. Zagniatałam je już tutaj chyba ze sto razy i powiem nieskromnie, że smakiem zachwycali się wszyscy (znakomity przepis mojej mamy :) ).
Sernika na zimno, takiego z galaretek i serków, nie robiłam jednak nigdy. Nigdy też nawet nie patrzyłam przez ramię w czasie produkcji, bo w naszym domu się tego nie robiło :P Jadło się, a i owszem, ale się nie robiło. Sernik na zimno to specjalność mojej Babci, która z takim właśnie deserem najczęściej przybywa do nas na niedzielne obiadki. Zawsze mówiła, że to proste, więc czemu miałoby mi się nie udać?!
Przepis wyszukałam w internecie (Babcia nie ma Skype, by się jej poradzić :( ) i gdy Pyzka chrapnęła po raz pierwszy zabrałam się do pracy. Szybko okazało się, że nie będzie tak łatwo jak myślałam, bo nie mam tortownicy. Internet podpowiedział by robić w misce - miskę mam! 
Jedziemy zatem dalej :) 
Miskę wyłożyć folią... Ehhh... 
Folii brak :( 
Znalazłam nowy przepis, taki bez folii...
Ciasto w misce robi się "do góry nogami", a więc na spód miski zrobiłam samą galaretkę. Przepis każe czekać aż zastygnie. No to czekam. A skoro tak czekam to może wykorzystam ten czas na wstawienie prania. Pranie się pierze, internet poczytany, ubrania poskładane, zabawki posprzątane, papiery do wycinanek porozkładane... 
Cholera!
Dolna warstwa zastygła, a tymczasem zapomniałam rozrobić drugą galaretkę.
A niech to...
Przecież trzeba ją rozpuścić w ciepłej wodzie.
Tak, taki był plan! Rozpuścić i przestudzić, by móc ją zmiksować z serkiem...
Szkoda tylko, że czajnik elektryczny nie piszczy jak mikrofalówka, gdy skończy gotować wodę. Ugotowałam ją, nawet kilka razy! Jednak do galaretki jej nie wlałam. No to sobie poczekam... To w robieniu tego ciasta jest najtrudniejsze!
Czekam...
Udało się - nie zapomniałam po raz dziesiąty o czajniku, rozpuściłam galaretkę, przestudziłam, zmiksowałam, wylałam do miski i czekam...
Znów czekam!
I znów zajmuję się tysiącem innych spraw.
Robię internetowe zakupy, szukam destynacji na koleją wycieczkę, sprzątam łazienkę, doczytuję zaczęty wcześniej artykuł.
Czekam!
O dziwo, tym razem uchwyciłam zagotowaną wodę już po 5 razie, a więc w tym czekaniu rozpuściłam kolejną galaretkę i w gotowości do miksowania jej czekałam dalej.
Gdy w końcu doczekałam się, by druga warstwa ciasta zastygła zbliżała się północ, a ja trzymałam powieki na zapałkach. Dokończenie ciasta, czyli wyłożenie ostatniej warstwy postanowiłam więc odłożyć na poranek dnia następnego. Bladym świtem rzuciłam się do finalizacji projektu pt. "Sernik na zimno", bo znając z ubiegłego wieczoru moją tendencję do zapominania o cieście istniało duże ryzyko, że na wieczór, gdy przyjdą goście, nie będzie ono gotowe.  
Skończyłam jednak na czas!
Zdążyłam! :)
I teraz już wiem dlaczego to ciasto robi Babcia...
Babcia ma komfort posiadania czasu, którego mi wiecznie brakuje!
Owszem, mogę wykorzystać okresy oczekiwania na inne zadania, ale wówczas wykonanie całego ciasta jeszcze się wydłuża, bo stale o nim zapominam. Ten sernik powstawał w sumie przez 12 godzin! Dobrze, że jedno oczekiwanie przypadło mi na czas snu, więc z pewnością nie były to zmarnowane godziny :)
Jestem typem człowieka, który zaczyna i kończy, nie zostawia rozgrzebanych spraw (zwykle). Nie lubię odkładać niczego "na potem" (no, może poza prasowaniem, ale każdy ma jakieś grzeszki na sumieniu :P), a świadomość, że jestem w trakcie robienia czegoś, co wlecze się w nieskończoność doprowadza mnie do szału. A przy robieniu tego ciasta tak właśnie jest! Można pytać od rana do wieczora "Co robisz?", a odpowiedź zawsze będzie ta sama: "Sernik na zimno". Czyż to nie wkurzające? :)
Jest jednak druga, dużo jaśniejsza strona medalu.
Mimo niedogodności, po trudach oczekiwania mogliśmy w końcu spróbować mojego pierwszego w życiu sernika na zimno...
Okazało się, że jego smak w 100% zrekompensował mi czas wykonania :) 
Ku mojej wielkiej radości udało się go wyjąć z miski zachowując idealny kształt! Warstwy również prezentowały się pięknie, chociaż może pokroiłam go nie najładniej. Jednak, jak to mówi Babcia: "I tak wszystko trafia w jedno miejsce".

Zdecydowanie mogę odtrąbić sukces :)
A zachęcona tym wyczynem już planuję kolejne wykony temu podobne.
Może nawet zaopatrzę się w tortownicę, kto wie?
Tyle, że wtedy zrobienie ciasta zajmie jeszcze więcej czasu, bo dojdzie warstwa kruszonych ciastek lub biszkoptów, a do masy spróbuję dodać też bitej śmietany... i koniecznie owoce, np. brzoskwinie!
Mniam!!!
Obstawiam, że 24 godziny pracy przede mną...

Tymczasem jednak pozostaję w sferze zachwytu nad moim wykonem.

Oto i on...
Niedoskonałe zdjęcia doskonałego sernika :D
(galaretka agrestowa oraz warstwy serowe z galaretką cytrynową, pomarańczową i truskawkową).
Pycha!!!
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz