Dziś o rękodziele trochę inaczej :P
Gotowanie dla dziecka to niełatwa sprawa!
Zawsze mi się wydawało, że mikrozupka to mikropraca :P
Cóż za rozbieżność z oczekiwaniami :(
Nieźle trzeba się narobić, a efekt jakże mizerny - 200g potrawki... ręce opadają!
Jak już wiecie, nie jestem umęczoną, zarobioną po łokcie, "Matką-Polką". Zawsze staram się zrobić co należy, ale tak żeby się nie narobić, znaleźć czas na przyjemności, bloga, spacer i sama nie wiem co jeszcze! Od początku mojego macierzyństwa towarzyszy mi motto "szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko", więc regularnie się uszczęśliwiam...
Choć generalnie lubię gotować, to przygotowywanie posiłków dla córki, poza tym, że cieszy mnie, bo robię to dla niej, bo lubi moje jedzenie i zjada je z apetytem, porównałabym raczej do drogi przez mękę :(
Sama sobie zgotowałam ten los m.in. tym, że postanowiłam nie stosować jakże pożytecznego w kuchni blendera. Nie, nie dlatego, że go nie mam, ale po to, by od początku nauczyć Pyzkę, że jedzenie nie jest bezkształtną masą, a może mieć różną konsystencję, fakturę, smak (który w zblendowanej masie jest dla mnie "rozmemłany" :P) itd. Dlatego też od pierwszej marchewki dziubię wszystko widelczykiem na mikrokawałeczki... Jeśli więc wyobrazimy sobie zupę kalafiorową z marchewką, ziemniakami, pietruszką (jeśli uda mi się ją zdobyć w warzywniaku, bo tu jest to warzywo sezonowe!, a nie jak u nas podstawa każdej zupy przez okrągły rok), porem, selerem i mięskiem to trochę tych składników do rozdrobnienia jest. I czasem okazuje się, że jedna poobiednia drzemka Pyzy nie wystarcza na ugotowanie jednej zupy!
Opracowałam więc system, który pomaga mi przetrwać w tej absurdalnie małej kuchni, z dzieckiem plączącym się między nogami, które uwielbia "pomagać" (widzieliście to?) i dającymi się we znaki wysokimi temperaturami. Myślę, że gdybym gotowała te mikrozupki codziennie szybko bym zwariowała! Moja koncepcja zakłada więc wytężoną pracę mniej więcej dwa razy w miesiącu. Za każdym razem, gdy zbliża się ten czas aż drżę na samą myśl... Operacja ta nie może być jednak odkładana na później niczym prasowanie, bo dziecko jeść musi :)
A kiedy już dzień ten nadchodzi...
Kuchnia zmienia się w pole bitwy!
Gotuję 3-4 smaki na raz...
Jak to wygląda?!
Obłędnie!
Co kilkanaście minut zmieniam dekorację na dwóch, ledwo zipiących elektrycznych palinkach. Mam 4 garnki, które tańczą po całej kuchni. Gdy ugotuje się wywar burakowej z królikiem na jej miejsce wskakuje rosół na dyniową. Kiedy smaku nabiera bulion cielęcinowy podmieniam go garem z brokułami. W tak zwanym międzyczasie, na 3 raty, gotuję pomidorowo-paprykową a'la leczo z ryżem, do której wszystkie składniki gotowane są osobno... Bo przecież z papryki trzeba zdjąć skórkę, ryż ugotować na bardzo miękko, a pomidory dodać dopiero na końcu, by nie utwardziły reszty warzyw (mieliście pojęcie, że gdy doda się je do zupy zbyt wcześnie zakwaszone środowisko nie da zmięknąć reszcie składników?! niesamowite, prawie jak różowe flamingi :P). Do tego mamy jeszcze osobny garnek z ziemniakami, ale dopiero, gdy któryś z powyżej wymienionych garów się zwolni... No i nie zapominajmy o kluseczkach do brokułowej!
Istne szaleństwo.
Za mało miejsca, za mało naczyń, za mało rąk... za dużo roboty!
Radzę sobie jednak jak umiem, wprowadzając co i raz nowe ulepszenia :)
I tak, po przyozdobieniu dwóch bluzek czerwonymi kropkami, odpuściłam
sobie rozdrabnianie widelcem buraków. To jedyny wyjątek stosowania
blendera przy produkcji obiadów. Nie jest to może rozwiązanie idealne,
bo dysponuję zbyt płaską miską :( Ale... nie na darmo jestem jednak
inżynierem, a nauka nie poszła w las! Kilka lat pracy w zwodzie
procentuje...
Buraczkowa z królikiem - przygotowanie w toku |
Gdy już każdy kolor zupy zajmuje osobną miskę i wszystko jest drobniutko pokrojone zabieram się za ładowanie mojej całodziennej pracy w słoiczki.
Jeszcze tylko wekowanie i na 2-3 tygodnie mogę zapomnieć o gotowaniu :)
Dla pewności, by moja krwawica była bezpieczna, mimo wekowania przechowuję ją w lodówce, gdzie obiady Pyzki zajmują całą jedną półkę! To świetne rozwiązanie, gdy ma się lodówkę wielkości kuchenki mikrofalowej, ale cóż, są rzeczy ważne i ważniejsze. W tym przypadku najważniejsze jest szczęście dziecka, czyli także moje :P A skoro mnie uszczęśliwia widok lodówki pełnej słoiczków i brak konieczności gotowania mikrozupek przez najbliższe 20 dni to znaczy, że reszta świata będzie szczęśliwa jedząc tosty, bo chleba tostowego nie trzeba trzymać w lodówce :P
A tak prezentuje się to moje 'rękodzieło' na finiszu, w dniu wielkiego gotowania:
Od lewej: brokułowa z cielęciną, paprykowo-pomidorowa z kurczakiem, dyniowa z kurczakiem, pomidorowa z ryżem, tym fasolkowa z wołowiną i burakowa z królikiem, a gdzieś na tyłach kalafiorowa :P |
No, to dodałam sobie otuchy widokiem poprzedniej edycji słoiczków. Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i nasze zapasy właśnie stopniały... Trzymajcie za mnie kciuki, by gary i upał mnie nie wykończyły!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz