wtorek, 5 maja 2015

I znowu o jedzeniu :P

Dziś miało być pomajówkowo...
...ale nie będzie :P

Znowu będzie kulinarnie :-)

A to wszystko dlatego, że mój Pan Mąż urządza w pracy nieco spóźnione (tylko 4 miesiące, ale co tam!) "ciasteczko powitalne" :-)

Do tej pory używałam tak upragnionego piekarnika tylko w celach obiadowych. Jednak ciasto do pracy Pan Mąż zażyczył sobie po polsku. Żadne oszukaństwa w stylu "3-Bit na herbatnikach" nie przejdą :P Ma być upieczone, tradycyjne itd. 
No i co ja mogę w tym temacie wymyślić?

Polskie, tradycyjne ciasto, hmmm...
Słynnego ciasta "W-Z" mojej teściowej nawet nie śmiałabym próbować podrabiać...
Ciasto drożdżowe bez mojej Mamy i ugniatania mojego Taty też nie ma prawa się udać... (makowiec jest oczywiście w tej samej kategorii "nie do zrobienia")
W temacie szarlotki króluje Babcia M. ...
Sernik na zimno to specjalność Babci J. ...
Oczywiście, koledzy Pana Męża tego nie wiedzą, ale fakt, że ja wiem onieśmiela mnie przy braniu się za taaakie przepisy... 

W przeciwieństwie do naszego warszawskiego mieszkanka w końcu mam tu piekarnik, w którym mogę coś próbować wymodzić, bo zdaje się, że gałki od temperatury i grzałek działają i nawet pokazują prawdę :) A i piekarnik zamyka się bez walenia w niego tłuczkiem do mięsa... Tak, tak, taki właśnie system stosowałam w polskim życiu :P

Zawsze chciałam zrobić sernik, który uwielbiamy, a którego nigdy nie mogłam upiec z powodu niemożności dogadania się z piekarnikiem i pewnie gdyby nie to, że w Avignon nie ma twarogu !!!!!!!!!!!!!!! :(((((((((((( byłaby to znakomita okazja żeby wreszcie go popełnić... 
Niestety, to się nie zdarzy! 

Jest jednak coś, co umiem upiec i nie są to rogaliki z jabłkiem z gotowego ciasta francuskiego :P 
Na szczęście na przeszkodzie nie stoją mi też żadne wymyślne składniki :D
Postanowiłam, że Pan Mąż ugości swoich kolegów... tradycyjnymi, polskimi, wielkanocnymi mazurkami :-)
Mazurki - uwielbiam!!!
Poza ciastem drożdżowym to one kojarzą mi się najbardziej domowo, świątecznie i rodzinnie. Z całą pewnością zasługa w tym moich rodziców, bo wypiekanie tych świątecznych ciast zawsze odbywało się całą rodziną... Tata gniótł drożdżową babę, mama mazurki, a my ozdabiałyśmy je wyżerając w tak zwanym międzyczasie wszelkie kajmaki, polewy i bakalie w kosmicznych ilościach (a także surowe ciasto, którego jestem wielką smakoszką).

Po mailowej konsultacji z mamą...

(1. tak, wiem, mogłam zapytać internetu, ale przecież to mama wie najlepiej, bo to mama piecze najlepsze mazurki ever!!!
2. ...dostałam w posagu elegancko pożółknięte, nadgryzione zębem czasu, ale wciąż aktualne ;-) ponadczasowe, znakomite pozycje cukiernicze "ciasta, ciastka, ciasteczka" i coś tam drugiego czego nie pamiętam :P i doprawdy nie wiem jak to się stało, że nie wzięłam ich ze sobą do Francji???!!!
3. ostatnio mój mózg zdaje się kurczyć i czasem łapię się na strasznych głupstwach, a wolałam nie uczęstować kolegów Pana Męża np. słonym ciastem... tymczasem kondycja mojej głowy wskazuje na możliwość takiego obrotu sprawy - na potwierdzenie: wczoraj na obiad były arcy-słone ziemniaki, bo zapomniałam, że je gotuję... no i cała woda wyparowała, a cała sól weszła w kartofelki ...dobrze, że Pan Mąż taki dzielny i wyrozumiały!!!)

 ...mogłam zabrać się do działania :-)
 
Prace nad mazurkami zaczęłam od dokonania zakupów... Wiadomo, odpowiednio powiększonych, bo połowę bakalii i czekolady zjadłam zanim zagniotłam ciasto... Poza tym nie ma opcji żeby Pan Mąż zabrał wszystkie gotowe wypieki ze sobą, a łakomczuszka-pasibrzuszka pozostającego w domu pozbawił pyszności!!! ...A głupio chyba zanosić do pracy nadgryzione ciasto... co myślicie? :P

Jako, że to debiut mój cukierniczy na obczyźnie, a i mazurki im starsze tym lepsze (oczywiście bez przesady...po miesiącu odradzam spożywanie :P) zaczęłam dziś, choć poczęstunek dopiero w czwartek...
Wszystko świetnie się składało poza tym, że pogoda dziś totalnie mi nie sprzyjała! Upał niemożebny, a ja przy piekarniku!!! 
Dałam jednak radę!
Upiekłam dwa urocze mazurki :-)
Jeden bakaliowy z ciemną czekoladą, a drugi pomarańczowo-morelowy z białą czekoladą i migdałami... dokładnie, jak na załączonych obrazkach...



Choć może fotki nie są jak z kulinarnego, artystycznego bloga wystarczą na potwierdzenie mej prawdomówności...
Z każdym jednym upiekłam też mazurkowe "ciasteczko", czyli próbkę ciasta, żeby się upewnić, czy wszystko się udało... 
(no dobra, prawda taka, że nie napocznę blachy z ciastem do wywiezienia, więc upiekłam te ciasteczka, żeby je od razu "wsunąć na ciepło" :P ).
No i niestety...
Ciasta udały się znakomicie!
No i teraz oczywiście jestem pełna obaw!!!
Do czwartku jeszcze tyyyyle czasu...
A one takie piękne, takie pachnące, taaakie pyszne, mazurkowe....
Aaaaa!!!
Nie wiem czy się powstrzymam, żeby ich nie zjeść!

Tak, wiem, miałam zrobić też mazurka dla siebie i zostawić go w domu...
Ciasto już nawet zagniotłam i wstawiłam do lodówki, ale sumienie nie pozwoliło mi go upiec. 
Z jednej strony słyszę głosy "zjedz mnie, zjedz mnie!!!" To krzyczą pachnące ciepłe ciasta stojące na wyciągnięcie ręki...
Z drugiej strony - wewnętrzny głos, który twierdzi, że od mazurków (i nie tylko...czekolada zjedzona w takcie pieczenia też na pewno swoje "wnosi") rośnie tyłek!!! :(

No i cóż począć?!

Mam genialny plan!
Zagniecione ciasto na domowego mazurka upiekę na weekend, żeby z Panem Mężem podzielić wyrzut sumienia :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz