czwartek, 7 maja 2015

Majówka :-)

Ależ było fantastycznie!!!
Udało się zrealizować wszystkie plany...
Nawet deszczyk (tak, tak...nie myślcie sobie, że tylko w Polsce pogoda na majówkę zawsze jest "ustalona") nie popsuł nam tego długiego weekendu...
Tej upragnionej i wyczekiwanej zawsze i przez wszystkich Wielkiej (choć to tylko 3 dni) Majówki!!!

Piątek był niestety pochmurny i trochę deszczowy, zdecydowaliśmy się więc uczcić Święto Pracy pracą :) Oddaliśmy się domowym porządkom i niewielkiemu przemeblowaniu...
W końcu zainwestowaliśmy w mebel kuchenny pt. szafka i teraz nasza kuchnia jest totalnie domowa! A wszystko dzięki temu, że nowa szafeczka ma szuflady!!!
Cóż za ekstrawagancja!!!
Taka mała rzecz, a taaaak cieszy!
Od 4 miesięcy żyliśmy bez nich i wydawało się że jest to możliwe :P
A jednak teraz przekonaliśmy się jak cudownie jest móc najzwyczajniej w świecie wysunąć szufladę i sięgnąć do niej po łyżkę czy widelec. 
Pan Mąż okazał się być oczywiście bohaterem w naszym domu i perfekcyjnie poskładał rzeczoną szafeczkę! I to w czasie krótszym aniżeli przewidziała to instrukcja montażu :P
Co inżynier to inżynier :)
Nowy mebel pociągnął za sobą całą masę przemeblowań, przestawiania i wypełniania od nowa wszelkich półek i szafeczek pozostających na stanie naszego aneksiku. Po tym wszystkim byłam totalnie wykończona... Aa trzeba było jeszcze wypróbować funkcjonalność "nowej kuchni" i popełnić jakiś obiad... Okazało się, że cudem chyba tylko dożyliśmy do tego dnia kiedy stanęła w domu nowa szafka! Doprawdy nie wiem jak żyliśmy bez niej!!!

Sobota, czyli "Dzień Flagi Rzeczpospolitej Polskiej", a także, co pewnie nie wszyscy wiedzą, "Dzień Polonii i Polaków za Granicą", (polskie święto ustanowione przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej w 2002!!!) była totalnie piękna!
Prawdziwie wiosenny dzień...
Znaczy wiosenny po francusku...
Bo po polsku to był dzień jak z typowego środka lata - 27 stopni pod bezchmurnym niebem...
Wykorzystaliśmy go na spacery po Avignon, na lody w najlepszej lodziarni, na odpoczynek na ławeczce w ogrodach przy Pałacu Papieskim...
Świętowanie i celebrowanie, czyli... słodkie lenistwo :P

O, tak pięknie się prezentują Papieskie ogrody...
 ...a tak kapelutek na placu przed Pałacem ... bardzo rad ze swojego powrotu do łask :-)

No i wreszcie przyszła niedziela :-)
Dzień wyczekiwany najbardziej ze wszystkich, bo...
..to dzień przekładanej bez końca wycieczki nad morze!!!
Doczekałam się!!!
W sobotę zaopatrzyliśmy się nawet w parasol przeciwsłoneczny z mocnym postanowieniem niedzielnego plażowania :-)

Jedziemy...
Trooooszkę było pochmurno... no, ale nad morze jest od nas prawie 100 km, czyli wszystko w pogodzie może się zdarzyć...
Sprawdziłam prognozy: "częściowe zachmurzenie" - no to się nie zjaramy :P
Przygotowałam prowiant: obowiązkowe kanapki z jajkiem... (jak byłyśmy małe i jeździliśmy z rodzicami nad jakąś wodę to kanapki z jajkiem na twardo i pomidory to był prowiant standardowy... no i jeszcze banany :) )
Spakowałam torbę: koce, kąpielówki, ręcznik...
I siuuu...pojechali :)

Im bliżej było morza tym wyraźniej było widać, że pogoda nie zamierza się zmienić, a przynajmniej nie w tym kierunku w którym byśmy sobie tego życzyli...
Nie zraziło nas to jednak wcale... nic a nic :P
Morze to morze...a poza tym... czy musi się naprawdę żar z nieba lać?!
Nie musi!!
Z opcji : "Oby była ładna pogoda" zmieniłam front na: "Oby nie padało" :)
No i padać nie padało...

Było znakomicie!

Tak się nastawiłam na plażing i relaxing, że nic mnie nie zrażało!
Ani zimno (nie było mrozu, no ale bardzo nie przygrzało :P)...
Ani wiatr (głowę urywało!!!)...
Ani zimna woda (chociaż bez przesady...kto był nad polskim morzem ten wie co to zimna woda, ta była w miarę ok!)...
Było jak nad polskim morzem w lato, czyli pochmurno, wietrznie i dość zimna woda...tak ja przynajmniej wspominam nasz ostatni pobyt nad polskim morzem w ubiegłym roku w lipcu... mój Pan Mąż odmroził sobie wówczas stopy!!!
No, to może aż tak zimna woda nie była :P
Ja trochę nóżki zamoczyłam... i nic mi się nie stało :-)

Wyleniuchowałam się na piachu za wszystkie czasy!!!
Było totalnie fantastycznie!!!
Prawie pusta plaża, kocyk ukryty "za wiatrem"...
Szum morza, piasek pod stopami....
Czego chcieć więcej?!
Wygrzebałam sobie w tymże piachu (nie takim pięknym, złociutkim, jak nasz polski...ale piach to piach :-) ) dołeczek, złożyłam do niego mój pulchny tyłeczek...
...i tak mi minęła ta świąteczna niedziela...
...zdecydowanie za szybko!
Już mamy w planach kolejny wypad na piach :D
W końcu wolnych dni w maju bez liku :P
Może tym razem pogoda bardziej nam dopisze...
Choć, wierzcie lub nie, po zdjęciach, które załączam poniżej w prawdzie będzie trudno, no, ale nic innego w sumie niż wierzyć na słowo nie pozostaje, bo nie uwieczniłam tego na zdjęciu, ale kiedy wieczorem wróciliśmy do domu okazało się, że...
...się opaliliśmy !!!
Cały dzień sobie żartowaliśmy "przewróć się na drugi boczek, żebyś się równo opalił" :D
A tymczasem serio nas to "słońce" trochę złapało...
Początkowo myślałam, że mi się twarz po prostu od wiatru zaróżowiła, ale opalenizna małżonka nie pozostawiła złudzeń, że to słoneczny efekt :-)
Niby tego słońca nie było, ale czasem niebo, ciemne na 7 w skali od 1 do 10, przecierało się tak na trójeczkę, że czuć było troszkę jakby ciepełko...
Tym sposobem Pan Mąż ma sexi opalone łydeczki, a ja całkiem czerwony pyszczek :P

A ten nasz plażing wyglądał właśnie tak:

Morza szum...
 Nogi zamoczyłam :-)
 Mrozu nie było, ale szaliczek się przydał :P
 A tu tradycyjnie już Pan Kapelutek - sami rozumiecie, niezbędnie potrzebny przy takiej pogodzie :)
 Zabudowa i port La Grande-Motte

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz