poniedziałek, 15 maja 2017

A co, kiedy wiosna jest jesienna?

Zdaje się, że pogoda postanowiła wyrównać w naszym życiu poziom chłodu i deszczu...
Skoro przez ubiegłe dwa lata mogliśmy cieszyć się słońcem i ciepełkiem, teraz raczyła nas iście listopadowymi temperaturami i widokami :(
W takie dni stoimy więc z Pyzulą w balkonowym oknie, patrząc na strugi wody zalewające podwórko i podśpiewujemy piosenkę, której nauczyła nas babcia Kasia :D :
pada deść, pada deść, 
lecą z nieba kopki, (w ustach Pyzy brzmi jak "kupki", a w oryginale są 'krople" :P)
pada deść, pada deść, 
siśko w koło mokje

(tak weszło jej to "w krew", że ostatnio śpiewała też sobie bujając się na huśtawce w całkiem przyjemny, słoneczny dzień ;P)

<3 <3 <3

W takie dni trzeba zająć jakoś żywiołowego brzdąca, by nie rozniósł nam chałupy swoją energią :)

Ostatnio Pyza z lubością oddaje się gotowaniu i jest pierwszym pomocnikiem w kuchni...
Kiedy więc tylko mam możliwość zaangażowania jej w prace kuchenne staram się schować gdzieś pod stołem moje zamiłowanie do porządku, braku rozsypanych ziarenek/okruchów/mąki etc. i czystego blatu, by sprawić jej trochę frajdy.

 

Po takim wspólnym zagniataniu ciasta kuchnia jest w stanie raczej opłakanym, a dziecko - umorusanym, za to wypieki są najlepsze na świecie, bo nikt nie włoży w nie tyle serca co zaangażowany w pomoc mamie maluch :D
Inaczej rzecz ma się z pomocą przy naleśnikach. 
"Śniki" Pyzka mogłaby jeść bez końca. Generalnie je wszystko, ale "jajo" czy "śniki" bardziej ;P
Zatem, gdy próbuję je przygotować, jej pomoc dotyczy głównie dbania o miejsce na talerzu... Wchodzi pomiędzy moje nogi, by dostać się jak najbliżej kuchni i próbuje z każdej możliwej strony uskubać choć mały okruszek :D


W kuchni jest też niezastąpiona jeśli chodzi o opróżnianie zmywarki... Samodzielnie, z wielkim poświęceniem i zaangażowaniem sprawdza czystość łyżeczek do herbaty, oblizując je z namaszczeniem, jedna po drugiej... 

Zdarza nam się też jednak nie przebywać w kuchni, choć nie ukrywam, że to jedno z moich ulubionych miejsc w domu, co ciążowy brzuch "maskuje" nader skutecznie (czyt. jest tak wielki, że nie widać, jak bardzo spuchł mi tyłek :P). Zwykle wtedy oddajemy się lekturze ciekawych pozycji z naszej domowej biblioteczki, co oznacza, że nadal pozostajemy w kulinarnych klimatach...
Czemu?
Ano temu, że ostatnio jedną z ulubionych pyzkowych książek jest publikacja, którą uzyskaliśmy dzięki naklejkom w jednym z marketów spożywczych. Ładnie wydany tom, zawierający przepisy do gotowania wraz z dziećmi, okraszony kolorowymi fotografiami wesołej "lidlowej rodzinki" szczególnie przypadł Pyzce do gustu. Z zaciekawieniem ogląda kolorowe zdjęcia i z uwagą wsłuchuje się w listę składników na zupę z kukurydzy :D Jeszcze trochę, a sama coś ugotuje... 
Żarty żartami, ale choć nie przepadam za czytaniem jej przepisów i nazywaniem setek przedmiotów w odpowiedzi na pytania "a to?", to muszę przyznać, że zdecydowanie poszerzyła swój słownik kulinarny. Jest w nim teraz i "łysia" i "ijejec", a gdy znudzi jej się zwykłe śniadanie potrafi poprosić też o "kepuć" :D 

Nie pozostaje mi nic innego, jak wyposażyć ją w sprzęty na miarę jej możliwości, by mogła rozwijać swoje pasje i talenta... 
Zatem pomysł na prezent urodzinowy gotowy! 
Tym razem planuję kuchnię "z prawdziwego zdarzenia", chociaż z sentymentem ogromnym wspominać będę (arcy)dzieło, które popełniłam we Francji (pamiętacie je jeszcze?) :)
A gdyby ktoś z moich szanownych czytelników miał rady dotyczące idealnej kuchni dla dwulatki to polecam się łaskawej pamięci ;) 
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz