piątek, 26 maja 2017

Matka vs. matka

"Mój internet" wie o moim macierzyństwie i regularnie raczy mnie artykułami z tematyki okołodziecięcej czy okołoporodowej. Wyświetlające się 'przypadkowo' artykuły nie zachęcają mnie do diety czy uzupełnienia garderoby o nowe buty, a podpowiadają jak ułożyć do snu noworodka czy obalają mity na temat karmienia piersią. Chociaż wiem, że "nie ma końca internetu" to czasem mam wrażenie, że w niektórych tematach go odnalazłam, bo dzięki emigracji wszystkie te artykuły, a nawet komentarze do nich, mam już w małym paluszku... 
Dzięki temu dowiedziałam się między innymi, że "jedyną słuszną drogą" jest karmienie piersią i tylko piersią, najlepiej na środku ulicy (Marszałkowskiej, no bo przecież, że nie tej mojej tutaj, pośrodku niczego) i koniecznie najlepiej do pełnoletności. Z tych samych źródeł wiem też, że urodzić dziecko można tylko naturalnie, siłami natury, bez rozcinania brzucha, bo w przeciwnym wypadku "co z Ciebie za matka?!". A kto to wszystko pisze? Oczywiście inne, 'prawdziwe' matki... nóż się w kieszeni otwiera :(

Do tej pory obserwowałam to wszystko przez monitor komputera, ale jakoś osobiście mnie to nie dotyczyło. Po pierwsze dlatego, że byłam za granicą, gdzie ludzi g***o obchodziło to czym i jak karmię moje dziecko (poza pediatrą, rzecz jasna :) ). Po drugie dlatego, że nie zwierzałam się nadmiernie nikomu z moich decyzji czy poglądów, bo też nikt mnie do tych zwierzeń nie namawiał,  nie wypytywał, etc., więc zdaje się, że jak w punkcie "po pierwsze" - ludzi g*** obchodziło...
Teraz jednak, gdy rozwiązanie drugiej naszej ciąży coraz bliżej, kwestia mojego porodu zdaje się interesować wszystkich wokół. Fascynujące...
Jak?
Gdzie?
Szkoda, że nikt nie pyta : "Czy?" urodzę... :P
Już teraz wiem, co miała na myśli położna pytając, czy będziemy robić "plan porodu" (przy czym, po dostarczeniu na świat Pyzki wiem już, że zaplanować to można sobie ziemniaki na obiad, o ile ma się tę pewność, że woda nie wykipi, a one się nie przypalą...). Gdybym napisała plan porodu i wydrukowała go w tylu kopiach co ulotki o promocji w sklepie z bożą krówką w logo miałabym z głowy tłumaczenie się każdemu 'co z moim porodem'!
Przecież jakoś się ten człowiek wydostać musi, więc o co tyle hałasu?!

Czemu mnie to wkurza?
Już tłumaczę :)

Denerwuję się, bo moją odpowiedź na pytania o poród determinuje wspomnienie z pierwszego tego typu doznania... I na tej podstawie stwierdzam, że nie ma takiego miejsca, gdzie chciałabym urodzić, poza znanym mi szpitalem w Avignon. Nie ma takiego miejsca w Polsce, bo u nas, w Polsce, tak się nie rodzi... PO LUDZKU!
Skandal!
Nie, nie dlatego, że TAM, gdzieś w świecie, tak może być...
Skandal, że tak uważam, że żadne miejsce w Polsce nie jest dla mnie dobre...
I skandal, bo "co ze mnie za matka?"...
Tak jestem odbierana w większości przypadków.

Tak, skandal, bo skoro nie wgryzałam się 12 godzin w poduszkę, nie wyłam z bólu, nie zwyzywałam personelu szpitala i nie umordowałam się do granic wytrzymałości to znaczy, że nie urodziłam. Wygląda na to, że znieczulenie przekreśliło moją szansę na zostanie 'prawdziwą matką' podobnie jak wszystkim tym 'nieszczęśnicom', które stały się posiadaczkami dzieci na drodze cesarskiego cięcia.

Coś Wam powiem:
Mam to w d***
Myślcie co chcecie!
Moje zdanie jest takie, że tak, jak mogłam urodzić we Francji, powinno się móc urodzić wszędzie.
W OSOBNEJ, pojedynczej sali (to nie takie oczywiste w Polsce, nawet na świeżo wyremontowanych porodówkach!), ze znieczuleniem, i mimo trudności w komunikacji, wynikających z nieznajomości języka, w poczuciu bezpieczeństwa.

Nasze mamy/babcie/ciotki rodziły bez znieczulenia - powiecie...
Prawda!!!
Nie ma co do tego wątpliwości...
Rwały też zęby na żywca.
Ręka w górę, kto zdobył się na 'heroizm' wizyty u dentysty bez znieczulenia?
Może leczenie kanałowe (to akurat ja :D) lub wyrywanie ósemek...?
Nikt?!
Dziwne!!!

Cierpienie uszlachetnia - powiecie?
Piękny argument, ale, dziękuję bardzo, "postoję"...
Choć nie wiem póki co, co "straciłam", to nie żałuję i nie żałowałam ani sekundy tego znieczulenia i nie zawahałabym się przed ponownym podjęciem tej decyzji ani chwili.
Nie potrzebuję dowodów na bycie "supermenką", bo wiem, że nią nie jestem.

Poszła na łatwiznę - powiecie.
Możliwe...
Bo po co sobie życie utrudniać?!
Chociaż, gdy się tak bliżej przyjrzeć macierzyństwu, które trwa od porodu aż do końca życia, to faktycznie, jeden zastrzyk uśmierzający ból na kilka godzin jest tu "taaaaaaaaaaaaakim ogromnym" ułatwieniem :P
Nieprawdaż?

Nie sądzę, by miarą miłości matki do dziecka i odwrotnie była ilość wylanych z bólu łez czy założonych szwów. Wiem za to z własnego doświadczenia, że gdy nie zemdleje się z bólu czy wycieńczenia to już od pierwszych minut życia dziecka można okazać mu całą gamę uczuć. Zobaczyć i zapamiętać jego pierwszy wydany dźwięk, otwarcie powiek, "uśmiech" (czy cokolwiek by ten grymas na twarzy nie znaczył)...

7 godzin przed poznaniem Pyzki <3
Jakby ktoś nie wiedział: głupawka :P

* * *
Drogie Mamy, 
w dniu Waszego (naszego) Święta życzę Wam 
radości i miłości, ale też niespożytych pokładów energii, 
cierpliwości oraz wytrwałości 
w pełnieniu matczynych obowiązków.

I pamiętajcie: każda matka wychowująca swoje dziecko, 
opiekująca się nim dzień i noc, troszcząca się o jego zdrowie, 
dobro i szczęście zasługuje na najwyższe uznanie! 
Każda matka, która robi to wszystko, a z pewnością jeszcze więcej,
 powinna czuć się bohaterką każdego dnia, 
niezależnie od tego jak jej dziecko przyszło na świat!

Sto lat, Drogie Mamy!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz