Jak już wiecie, z niecierpliwością właściwą mojej skromnej osobie, oczekuję drugiego dziecka :D
Jako, że moment naszego spotkania jest coraz bliżej, stan w którym się znajduję, a do którego 'piję' w tytule posta, coraz mocniej daje mi się we znaki...
Często żartuję, że jestem urodzona do bycia w ciąży, bo zarówno z Pyzką, jak i teraz z drugim brzdącem, czuję się nieźle i nic mi jakoś szalenie nie doskwiera.
Mogłabym tu oczywiście napisać, że jestem chronicznie zmęczona i marzę tylko o tym, by się wyspać - nie, żebym w nocy nie spała :P po prostu, moje zapotrzebowanie aktualnie to jakieś 22/24 h
(przez pozostałe 2 h jadłabym...bez przerwy i co popadnie :P)
...że brzuch mam tak wielki, że co dnia rozważam nauczenie Pyzki zakładania mi skarpet, choć jeszcze sobie do końca założyć ich nie potrafi :P
...że brzuch mam tak wielki, że co dnia rozważam nauczenie Pyzki zakładania mi skarpet, choć jeszcze sobie do końca założyć ich nie potrafi :P
...że wyglądam jak 7 nieszczęść, bo moja skóra na trwającą we mnie burzę hormonów reaguje jakby alergią...
...że czasem łupnie mnie w krzyżu czy 'tyłku', gdy lokator obróci się jakoś niefortunnie (ostatnio częściej niż rzadziej, ale czemu się dziwić gdy miejsca coraz mniej...)
Ale to nie jest post o narzekaniu! :D
Bo ja nie narzekam, o nie!
Znaczy zrzędzę sobie... któż nie zrzędzi? :P
Jednak to nie zrzędzenie na ciążę... Po prostu, takie nasze, narodowe, polskie, na 'cośkolwiek'... Jak nie na pogodę, to na rządy, albo na ceny w sklepach/paliwa/żywca, albo na zmęczenie... na coś trzeba!
Nie narzekam na bycie w ciąży, bo, ja w ciąży w sumie lubię być. Choć muszę przyznać, że ostatni miesiąc tegoż stanu jest moim najmniej ulubionym ze wszystkich to jednak w generalnym rozrachunku wychodzi mi bardziej plus niż minus :P
Jeszcze zanim zaczęłam 'puchnąć' po raz drugi miałam to 'odczucie', że posiadanie lokatora w brzuchu sprawia mi, jeśli można tak powiedzieć, przyjemność :P
I chociaż teraz, jak już nie raz wspominałam, przy drugim dziecku, te 9 miesięcy jest znacznie trudniejsze niż za pierwszym razem, to podtrzymuję moje stwierdzenie sprzed roku-półtora, że to dla mnie generalnie miły stan. Wiem jednak, że natura obchodzi się ze mną w tej kwestii zdecydowanie łagodnie :) Mimo to, gdy słyszę, że to "stan błogosławiony", mam ochotę zapytać: Serio?!
Jeszcze zanim zaczęłam 'puchnąć' po raz drugi miałam to 'odczucie', że posiadanie lokatora w brzuchu sprawia mi, jeśli można tak powiedzieć, przyjemność :P
I chociaż teraz, jak już nie raz wspominałam, przy drugim dziecku, te 9 miesięcy jest znacznie trudniejsze niż za pierwszym razem, to podtrzymuję moje stwierdzenie sprzed roku-półtora, że to dla mnie generalnie miły stan. Wiem jednak, że natura obchodzi się ze mną w tej kwestii zdecydowanie łagodnie :) Mimo to, gdy słyszę, że to "stan błogosławiony", mam ochotę zapytać: Serio?!
Spuchnięte stopy, nieprzespane noce, 15 wizyt w toalecie na godzinę i pryszcze wielkości Mont Everestu to dla Ciebie błogosławieństwo? :P
A przecież to jedne z bardziej "delikatnych", możliwych do doświadczenia "bonusów" ciążowych...
Dalej, z tych mniej uciążliwych, wymieniłabym bóle krzyża, stawów i inne bóle (gdy pociecha urządza sobie worek treningowy np. z naszej nerki) czy senność, która może zaburzać normalne funkcjonowanie (jak u mnie, gdy zasypiam w pół zdania podczas czytania Pyzce książeczki...).
A co gdy nastawionej na osławiony 'błogostan' kobiecie przychodzi zmierzyć się z dolegliwościami takimi jak zgaga, żylaki (tu i tam...), wzdęcia/zaparcia/etc., mdłości (nie tylko poranne...)?
Błogo, nie?
Z pewnością każda mama, która tego doświadcza, wydłużałaby ten 'magiczny czas' w nieskończoność... Wszak, gdy brzuch zaczyna już przesłaniać widok na własne stopy, bez różnicy jest czy zwiększy on swój obwód o kolejne kilka centymetrów z powodu dolegliwości układu pokarmowego.
Drobiazg!
Nie mówiąc już o tych 'atrakcjach' z najwyższej półki, które poza swą uciążliwością stanowią też realne niebezpieczeństwo dla mamy i pociechy, jak nadciśnienie czy cukrzyca ciążowa...
Same błogosławieństwa!!!
No, to teraz już wiecie co myślę o "stanie błogosławionym" :P
Jeśli miałabym już wybierać, to ze wszystkich ciążowych określeń chyba najbliższe jest mi "bycie przy nadziei"...
Co dnia mam nadzieję, że obudzę się choć trochę ładniejsza albo może ciut bardziej wyspana (wtedy też wydaję się sobie ładniejsza)...
Niezmiennie towarzyszy mi też nadzieja, że już więcej nie przytyję, a nawet jeśli, to moja skóra to przetrwa, mimo, że czasem mam wrażenie że słyszę jej trzeszczenie :P
I choć oczywiście to jak najzdrowszy odruch mojego lokatora, całe dnie karmię się też nadzieją na to, że w końcu zaśnie choć na godzinę i da odpocząć moim poobijanym wnętrznościom, a mi umożliwi skonsumowanie choć jednego posiłku w spokoju ;] A nawet jeśli tak się nie stanie to, znowu, mam nadzieję, że skoro nie śpi teraz, przez ostatnie 9 miesięcy, to zechce wyspać się, gdy już zjawi się na świecie :D
Taaak!
Zdecydowanie jestem 'przy nadziei' :D
A przecież to jedne z bardziej "delikatnych", możliwych do doświadczenia "bonusów" ciążowych...
Dalej, z tych mniej uciążliwych, wymieniłabym bóle krzyża, stawów i inne bóle (gdy pociecha urządza sobie worek treningowy np. z naszej nerki) czy senność, która może zaburzać normalne funkcjonowanie (jak u mnie, gdy zasypiam w pół zdania podczas czytania Pyzce książeczki...).
A co gdy nastawionej na osławiony 'błogostan' kobiecie przychodzi zmierzyć się z dolegliwościami takimi jak zgaga, żylaki (tu i tam...), wzdęcia/zaparcia/etc., mdłości (nie tylko poranne...)?
Błogo, nie?
Z pewnością każda mama, która tego doświadcza, wydłużałaby ten 'magiczny czas' w nieskończoność... Wszak, gdy brzuch zaczyna już przesłaniać widok na własne stopy, bez różnicy jest czy zwiększy on swój obwód o kolejne kilka centymetrów z powodu dolegliwości układu pokarmowego.
Drobiazg!
Nie mówiąc już o tych 'atrakcjach' z najwyższej półki, które poza swą uciążliwością stanowią też realne niebezpieczeństwo dla mamy i pociechy, jak nadciśnienie czy cukrzyca ciążowa...
Same błogosławieństwa!!!
No, to teraz już wiecie co myślę o "stanie błogosławionym" :P
Jeśli miałabym już wybierać, to ze wszystkich ciążowych określeń chyba najbliższe jest mi "bycie przy nadziei"...
Co dnia mam nadzieję, że obudzę się choć trochę ładniejsza albo może ciut bardziej wyspana (wtedy też wydaję się sobie ładniejsza)...
Niezmiennie towarzyszy mi też nadzieja, że już więcej nie przytyję, a nawet jeśli, to moja skóra to przetrwa, mimo, że czasem mam wrażenie że słyszę jej trzeszczenie :P
I choć oczywiście to jak najzdrowszy odruch mojego lokatora, całe dnie karmię się też nadzieją na to, że w końcu zaśnie choć na godzinę i da odpocząć moim poobijanym wnętrznościom, a mi umożliwi skonsumowanie choć jednego posiłku w spokoju ;] A nawet jeśli tak się nie stanie to, znowu, mam nadzieję, że skoro nie śpi teraz, przez ostatnie 9 miesięcy, to zechce wyspać się, gdy już zjawi się na świecie :D
Taaak!
Zdecydowanie jestem 'przy nadziei' :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz