Jeszcze na razie trudno oswoić mi się z myślą, że jesteśmy w Polsce już "na zawsze"... Że nie jest to tylko świąteczny urlop, po którym wrócimy znów do Avignon.
Próbuję ogarnąć rzeczywistość, odnaleźć się w nowym-starym świecie, poukładać co się da...
Nie wiem gdzie co mam.
Wiem za to, że na pewno zbyt wielu rzeczy nie mam.
Dlatego na blogu jeszcze jakiś czas będę żyła "francuskim" życiem :)
A kiedy już uporządkuję wszystko od nowa, poukładam w szafie i znajdę ulubiony sweter, kupię córce łóżko i wygrzebię ze strychu starą, ale nową lalkę, spotkam się z rodziną i choć częścią znajomych zobaczymy co będzie dalej... m.in. z blogiem.
Są jednak rzeczy, które nie zależą od tego gdzie mieszkam i żyję.
Bo niezależnie od tego gdzie się budzę zawsze jest przy mnie ona - Pyzka :D
I czy będę tu czy byłam tam, czy tego chcę czy nie, rośnie i uczy się nowych rzeczy w zastraszającym wręcz tempie!
I dziś właśnie o tym...
Gdy nauczyła się wkładać nasze buty tylko się śmialiśmy.
Gdy nauczyła się wyrzucać śmieci nie kryłam słów zachwytu.
Gdy nauczyła się zapalać światło wcale się nie zachwyciłam...
Gdy nauczyła się zapalać światło wcale się nie zachwyciłam...
Uczymy ją wielu rzeczy, to oczywiste, ale niesamowite jest też to, jak wiele rzeczy, czasem detali, zauważa sama i potem naśladuje nas we wszystkim. Wie dokładnie, który klucz pasuje do którego zamka i kiedy "postanawia" wyjść z domu próbuje sama otworzyć sobie drzwi :D
Szybko połapała się gdzie chowam smakołyki i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie każda pora jest dobra na jedzenie ciastek. Wyciąga więc ukradkiem pudełko z łakociami i zwiewa przede mną! Czasem gdy to robi mruczy sobie do tego pod nosem "no no no", bo przecież jej nie pozwoliłam :P I jak tu się złościć czy pogniewać?
Jest fenomenalnym obserwatorem i naśladowcą...
Często rano, po wyjściu Pana Męża do pracy, wyciąga z szafy torbę od laptopa i chodzi po całym domu "do pracy" ze swoim "neseserem". Oczywiście powtarza wówczas stale "papa" i macha, bo przecież wychodzi jak Tata... A jeśli jesteśmy w domu oboje, a ona akurat ma 'pracujący dzień' i prosimy, by pożegnała się z nami przed wyjściem całuje się tylko z Tatą... Oczywiste to, nieprawdaż? W końcu zawsze jest z mamą to po co się żegnać :D
Szybko połapała się gdzie chowam smakołyki i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie każda pora jest dobra na jedzenie ciastek. Wyciąga więc ukradkiem pudełko z łakociami i zwiewa przede mną! Czasem gdy to robi mruczy sobie do tego pod nosem "no no no", bo przecież jej nie pozwoliłam :P I jak tu się złościć czy pogniewać?
Jest fenomenalnym obserwatorem i naśladowcą...
Często rano, po wyjściu Pana Męża do pracy, wyciąga z szafy torbę od laptopa i chodzi po całym domu "do pracy" ze swoim "neseserem". Oczywiście powtarza wówczas stale "papa" i macha, bo przecież wychodzi jak Tata... A jeśli jesteśmy w domu oboje, a ona akurat ma 'pracujący dzień' i prosimy, by pożegnała się z nami przed wyjściem całuje się tylko z Tatą... Oczywiste to, nieprawdaż? W końcu zawsze jest z mamą to po co się żegnać :D
Ostatnio postanowiła pomóc mi rozwieszać pranie. Nie mogłam, a w zasadzie nie chciałam jej na to nie pozwolić, bo przecież to nauka przez zabawę ;) z pewnością zapał do pomocy w pracach domowych jej przejdzie, powinnam zatem korzystać póki wykazuje na to chęci. Pracę miałam prawie podwójna, ale przynajmniej nie musiałam się schylać... A ubaw jaki :D Tylko spójrzcie jak profesjonalnie rozwieszone rajty i skarpety... A przy okazji wytarta podłoga, bo co większe kawałki Pyzka rozrzucała wokół siebie :D
Czasem jednak jej zabawa w dom robi się mało zabawna. Tak jest np. z zabawą w gotowanie. Bardzo chce mi pomagać i być wszędzie tam gdzie ja, a kiedy tylko wpadnie jej w ręce łyżka pędzi nakarmić wszystkie lalki i misie. Z pewnością przyczynił się do tego nasz ulubiony avignoński żłobek, gdzie Pyzka mogła gotować do woli w dziecinnej kuchni bogato wyposażonej zarówno w naczynia jak i wszelkiej maści pluszowe i plastikowe pokarmy.
Kiedy jednak próbowała to czego się tam nauczyła przenieść na domowy grunt nie było już tak miło... Niestety, nasza kuchnia we Francji nie była miejscem ani bezpiecznym ani na tyle dużym byśmy mogły pomieścić się w niej we dwie. Kiedy więc Pyzka angażowała do zabawy prawdziwe naczynia z jedynej kuchennej szafki nie byłam zachwycona. Ona także, gdy okazywało się, że zrujnowałam jej pomysł na obiad :P
Jestem jednak pomysłowym Dobromirem, co udowodniłam sama sobie już nie raz i także tym razem znalazłam wyjście z niełatwej sytuacji.
W szafie zalegały mi pudła, które w ramach przeprowadzki miałam wysłać z naszymi rzeczami do Polski. Toż to materiał na kuchnię idealny! Od razu napiszę, że nie korzystałam z żadnych instrukcji ani tutoriali, bo zwyczajnie nie miałam wszystkiego czego radziły one używać przy produkcji tego typu mebli :P Gdy położyłam Pyzkę na popołudniową drzemkę chwyciłam za nożyk do papieru, taśmę i nożyczki i 'wyrzeźbiłam' bazę kuchni, którą następnie okleiłam resztkami kolorowych papierów z mojej kolekcji przydasiów. Muszę przyznać, że miałam przy tym nie lada ubaw, bo tak dawno już niczego nie tworzyłam, że ręce same rwały mi się do pracy! Gałki do drzwi dokleiłam z korków po winie (perfekcyjna matka :D), a kran zmontowałam z opakowania po toniku do twarzy i kawałka tektury oklejonego białym papierem. Niebieską i czerwoną gałkę od wody wykonałam z rolek po taśmie samoprzylepnej z naklejonymi od góry skrawkami filcu. Kuchnia w 100% recyklingowa. To twór typu "jak nie wynieść śmieci z domu". Polecam Panom Mężom mającym problem z dojściem do śmietnika. Może okazać się, że w Waszych koszach zalegają jak i u mnie zabawkowe kuchnie, a może żelazka lub odkurzacze, kto wie? Po dwóch godzinach mebel był skończony. Wyposażyłam go w plastikowe naczynia z moich własnych zbiorów, pudełka po serkach, paluszkach krabowych i innych cudach które trzymam "na wszelki wypadek" oraz zabawkowe łyżki (w sumie to sztućce dla maluchów, ale Pyzka nigdy z nich nie korzystała, więc myśli, że to zabawki...). Dumna i blada czekałam na recenzję użytkowniczki, która spała i spała, i spała...
W końcu wstała!
Na widok kuchni radośnie zapiszczała i już wiedziałam, że mój twór przypomina kuchnię :D
Jeszcze tylko sprawdzian techniczny, czy wszystko się zgadza, czy w kranie jest woda...
...i już można było brać się za gotowanie :)
Ugotowała zupę dla wszystkich lalek i pomyła naczynia :D Oczywiście nakarmiła i mnie, a gdy Pan Mąż wrócił z pracy także i jemu zaserwowała obiad. Najedliśmy się za wszystkie czasy!
Do końca francuskiego życia każda z nas mogła gotować i zmywać w swojej własnej kuchni. Mam nawet wrażenie, że Pyzka lepiej sobie radziła, bo jej zlew nigdy nie był tak pełny jak mój, a Tatuś zawsze coś przeżuwał gdy ona była w pobliżu z łychą :P
Aktualnie nie mamy dla niej kuchni, ale chyba Pyzka tego nie zauważyła, bo po powrocie do Polski ma całe góry starych-nowych zabawek, które czekały na nią podczas jej nieobecności. Jeździ zatem w koło wózkiem z lalką i terroryzuje psa drewnianym psim(!) kłapakiem (myślę, że maminy pies się wkurza, bo to on jest przecież prawdziwym psem :P). Na kuchnię natomiast na pewno przyjdzie czas. Tym razem jednak postawię na coś sklepowego, co wytrzyma dłużej niż dwa tygodnie, choć moja konstrukcja wytrzymała dzielnie i na śmietnik poszła w jednym kawałku, więc kto wie, może i dłużej by wytrzymała :P
Czasem jednak jej zabawa w dom robi się mało zabawna. Tak jest np. z zabawą w gotowanie. Bardzo chce mi pomagać i być wszędzie tam gdzie ja, a kiedy tylko wpadnie jej w ręce łyżka pędzi nakarmić wszystkie lalki i misie. Z pewnością przyczynił się do tego nasz ulubiony avignoński żłobek, gdzie Pyzka mogła gotować do woli w dziecinnej kuchni bogato wyposażonej zarówno w naczynia jak i wszelkiej maści pluszowe i plastikowe pokarmy.
Kiedy jednak próbowała to czego się tam nauczyła przenieść na domowy grunt nie było już tak miło... Niestety, nasza kuchnia we Francji nie była miejscem ani bezpiecznym ani na tyle dużym byśmy mogły pomieścić się w niej we dwie. Kiedy więc Pyzka angażowała do zabawy prawdziwe naczynia z jedynej kuchennej szafki nie byłam zachwycona. Ona także, gdy okazywało się, że zrujnowałam jej pomysł na obiad :P
Jestem jednak pomysłowym Dobromirem, co udowodniłam sama sobie już nie raz i także tym razem znalazłam wyjście z niełatwej sytuacji.
W szafie zalegały mi pudła, które w ramach przeprowadzki miałam wysłać z naszymi rzeczami do Polski. Toż to materiał na kuchnię idealny! Od razu napiszę, że nie korzystałam z żadnych instrukcji ani tutoriali, bo zwyczajnie nie miałam wszystkiego czego radziły one używać przy produkcji tego typu mebli :P Gdy położyłam Pyzkę na popołudniową drzemkę chwyciłam za nożyk do papieru, taśmę i nożyczki i 'wyrzeźbiłam' bazę kuchni, którą następnie okleiłam resztkami kolorowych papierów z mojej kolekcji przydasiów. Muszę przyznać, że miałam przy tym nie lada ubaw, bo tak dawno już niczego nie tworzyłam, że ręce same rwały mi się do pracy! Gałki do drzwi dokleiłam z korków po winie (perfekcyjna matka :D), a kran zmontowałam z opakowania po toniku do twarzy i kawałka tektury oklejonego białym papierem. Niebieską i czerwoną gałkę od wody wykonałam z rolek po taśmie samoprzylepnej z naklejonymi od góry skrawkami filcu. Kuchnia w 100% recyklingowa. To twór typu "jak nie wynieść śmieci z domu". Polecam Panom Mężom mającym problem z dojściem do śmietnika. Może okazać się, że w Waszych koszach zalegają jak i u mnie zabawkowe kuchnie, a może żelazka lub odkurzacze, kto wie? Po dwóch godzinach mebel był skończony. Wyposażyłam go w plastikowe naczynia z moich własnych zbiorów, pudełka po serkach, paluszkach krabowych i innych cudach które trzymam "na wszelki wypadek" oraz zabawkowe łyżki (w sumie to sztućce dla maluchów, ale Pyzka nigdy z nich nie korzystała, więc myśli, że to zabawki...). Dumna i blada czekałam na recenzję użytkowniczki, która spała i spała, i spała...
W końcu wstała!
Na widok kuchni radośnie zapiszczała i już wiedziałam, że mój twór przypomina kuchnię :D
Jeszcze tylko sprawdzian techniczny, czy wszystko się zgadza, czy w kranie jest woda...
...i już można było brać się za gotowanie :)
Ugotowała zupę dla wszystkich lalek i pomyła naczynia :D Oczywiście nakarmiła i mnie, a gdy Pan Mąż wrócił z pracy także i jemu zaserwowała obiad. Najedliśmy się za wszystkie czasy!
Do końca francuskiego życia każda z nas mogła gotować i zmywać w swojej własnej kuchni. Mam nawet wrażenie, że Pyzka lepiej sobie radziła, bo jej zlew nigdy nie był tak pełny jak mój, a Tatuś zawsze coś przeżuwał gdy ona była w pobliżu z łychą :P
Odkręcamy wodę i zmywamy :D |
Hehehe!!! Genialny pomysł!!!
OdpowiedzUsuń