Wakacje w Cannes postanowiliśmy zakończyć z 'przytupem'...
Po przeanalizowaniu atrakcji na trasie tam i z powrotem, dokładnych oględzinach mapy, pomiarach (wraz z wujkiem google) czasów przejazdu, opracowaniu punktów kontrolnych, postojowych i każdych innych, wpisujących się w harmonogram dnia Pyzki tak, by możliwie najmniej zaburzyć jej rytm dnia, dopilnować godzin posiłków i drzemek postanowiliśmy co następuje: Jedziemy zobaczyć Wielki Kanion Verdon.
Plan z lekka ekstremalny, zakładający kilka dodatkowych godzin w aucie, ale "kiedy, jak nie teraz?". To była prawdopodobnie nasza pierwsza i ostatnia szansa na taką wyprawę...
Decyzja zapadła, zatem w drogę!
Jak na przyzwoite wakacje przystało już o 9 byliśmy w aucie. Najedzeni, wysiusiani, spakowani, gotowi na przygodę, a co niektórzy nawet nieźle już zmęczeni :) Taki był właśnie plan! Jeszcze mały postój w piekarni po kilka świeżych, prowiantowych bułeczek i nim zdążyliśmy wyjechać z Cannes Pyzka smacznie spała swoją pierwszą poranną drzemkę :D
Odetchnęliśmy z ulgą :)
Udało się!
Pierwsza część planu zrealizowana...
Pan Mąż współpracował z koleżanką z GPS, ja, jak człowiek, siedziałam sobie z przodu i podziwiałam widoki, a córka spała grzecznie jak susełek. Za jakieś półtorej godzinki mieliśmy być w pierwszym punkcie docelowym... Wszystko pięknie, wszystko ładnie, aż nagle, po jakichś 30 minutach tego błogiego spokoju z tylnego siedzenia dało się słyszeć kwęki i stęki. Na naszych twarzach pojawił się blady strach.
Ale jak to tak?!
Już się wyspała?!
Niemożliwe!
I co teraz?!
Co dalej?
Co z wycieczką?
I czemu ona tak krzyczy?!
Przesiadłam się do tyłu, ale nic to nie dało... Żadne zabawki, mizianie, głaskanie, czytanie, nic nie pomagało! W końcu wydedukowałam, że nasza księżniczka została wybudzona ze snu zmianą wysokości :( Przytkało bidulce uszy i nie była sobie w stanie z tym poradzić. Niestety nie chciała też współpracować i mimo moich usilnych prób nie udało mi się jej napoić. W końcu, gdy wszystkim zaczęły już puszczać nerwy Pan Mąż zarządził postój. Zatrzymał się "w środku niczego" i powiedział, że dalej tak nie jedzie! W związku z tym, że nie udało nam się Pyzki uśpić postanowiliśmy wyjść na spacer. Okazało się, że 'środek niczego' ma 3 kroki od samochodu piękny skwer czy też park z alejami kasztanów...
W tak pięknych okolicznościach przyrody odpoczęliśmy nieco po trudach tej krótkiej podróży. Pyzka poszalała wśród kasztanów i liści, my trochę się dotleniliśmy i rozładowaliśmy gęstniejącą atmosferę, a wszystkie nasze poczynania upamiętniliśmy na przepięknej jesiennej sesji.
Choć nasz plan nieco się rozjechał postanowiliśmy w końcu ruszyć dalej, bo zjazd z powrotem w dół miałby takie same skutki. Pyzka dotleniona i wyhasana padła zaraz po odpaleniu silnika, a my wróciliśmy do podziwiania widoków...
Trasa dojazdowa do Kanionu była po prostu przepiękna! Wzgórza i doliny mieniące się w południowym słońcu kolorami jesiennych liści, małe wioski i domki przyklejone jakby do stromych zboczy, a przed nami i za nami cisza i pustka! Miałam wrażenie, że jesteśmy jedyni na trasie... Piękne i straszne zarazem. Mogliśmy zatrzymać się w każdym miejscu by napawać się cudownymi krajobrazami.
Ładnie?
To teraz wyobraźcie sobie, że to, co najlepsze było dopiero przed nami!
Albo nie, nie wyobrażajcie...
Po prostu zajrzyjcie tu ponownie, a wszystko co widzieliśmy znajdziecie na blogu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz