środa, 30 listopada 2016

Tego nie było w planach, czyli Villefranche sur Mer

Villefranche sur Mer to miasteczko położone nad piękną zatoką, które poznaliśmy podczas przejażdżek trasami widokowymi. z każdej jednej szosy widok na nie zapiera dech w piersiach. Nie mogliśmy zatem odmówić sobie tej przyjemności, by przyjrzeć mu się z bliska.  


Z bliska jest nie mniej urocze niż z daleka :) Jego główną atrakcję niewątpliwie stanowi położenie. Zatoka jest absolutnie czarująca, a widoki hipnotyzują. Zacumowane łódeczki na tle półwyspu prezentują się bajkowo. O lazurze wody i odbijającym się w niej słońcu nie muszę chyba pisać...


Miasteczko samo w sobie jest nieduże, i tak jak jemu podobne nadmorskie miejscowości pełne wąskich uliczek, kolorowych kamieniczek i na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym.
 
 
 

W mieście jest jednak coś więcej: cytadela z XVI w. oraz sieć podziemnych tuneli-uliczek starówki. W dniu naszych odwiedzin cytadela była niestety zamknięta, a zatem mogliśmy jedynie przespacerować się wokół niej...
 
 
 
 
 
 

Udało nam się natomiast znaleźć jedną z podziemnych uliczek. Nie powiem, spacer nią dostarcza emocji... Ma w sobie coś tajemniczego, groźnego i niepokojącego. Pan Mąż wysłał mnie samą, by nie tarabanić się tam z wózkiem (pod poziom kamienic trzeba zejść schodami), ale nie podjęłam wyzwania i ostatecznie przeszliśmy ją razem. Nie, nie było tam tak strasznie, by nie iść samej, bez przesady :) Zaskoczyła mnie jednak jej długość. To nie mały tunelik, a konkretna ulica, która wiodła w zupełnie innym kierunku niż ruszyła moja rodzinka. Bałam się o to, że znajdziemy się na zupełnie przeciwnych końcach miasta ;) 
   
 

Okazało się także, że schody dla naszego wózka nie są żadną przeszkodą. Z resztą tego dnia jeszcze kilka razy udowodniliśmy mu, a on nam, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych :P Gdybym wiedziała wcześniej, jakie ewolucje można z nim wyczyniać, nawiązałabym współpracę z producentem, bo reklamę miałby nie z tej ziemi ;)

Do Villefranche sur Mer dotarliśmy w porze obiadu i po krótkim spacerze od razu ruszyliśmy na poszukiwanie czegoś na ząb. Tym sposobem do hitów miasta dołożyć mogę wspaniałą pizzę :) Z parmezanem, rukolą i orzechami... Mmmmm... (przerwa, muszę skoczyć po coś do jedzenia, bo moje ślinianki oszalały na samo wspomnienie!). Tak, wiem, to takie niefrancuskie danie i powinnam próbować kuchni regionalnej. Taaak, wiem, to takie typowe dla turystów, by zapchać się "bułą" z ketchupem i serem, ale uwierzcie mi: nie ma dla mnie takiego miejsca na świecie, gdzie chciałabym zjeść coś innego, szczególnie ostatnio. Mogłabym jeść pizzę (taką jak w Villefranche w szczególności) na śniadanie, obiad i kolację, nie zapominając o kilku kawałkach na drugie śniadanie i podwieczorek! 
Po obiedzie przyszedł czas na... wyrzuty sumienia :P
Znowu zjadłam całą pizzę! 
Skandal...
Pyszny, ale skandal :)
Ruszyliśmy więc na dalsze zwiedzanie miasteczka i tak trafiliśmy do portu...


Kolejne miłe dla oka (i podniebienia) miejsce na mapie zwiedzania Lazurowego Wybrzeża odwiedzone :) Może nie nadzwyczajne, ale jak to czasem mówią "lepsze jest wrogiem dobrego". Nie trzeba niczego więcej by poczuć się tu dobrze :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz