Raczę Was ostatnio samymi relacjami wycieczkowymi i wakacyjnymi wspominkami. Nie znaczy to jednak, że od naszego urlopu zakończonego trzy tygodnie temu nic się nie działo... Wręcz przeciwnie - u nas chyba zawsze dużo się dzieje!
Mieliśmy gości i kilka kolejnych, mniejszych wypadów wycieczkowych...
Kolejny raz przechodziliśmy trzydniówkę...
Od początku listopada mamy poważną sąsiedzką misję, bo opiekujemy się rybkami :P
Wzięliśmy też udział w pięknym "święcie" na cześć wina i o tym właśnie dziś.
Millevin to uroczystość oficjalnej premiery nowego rocznika Cotes du Rhone, która odbyła się w Avignon 17 listopada. Wieczór poświęcony uczczeniu młodego wina rozpoczął się barwną procesją bractw z doliny Rodanu. Głośny, bo przewodniczył mu zespół muzyczny, wędrujący ulicami miasta korowód, zachęcał do przyłączenia się do tego radosnego święta koneserów wina.
Choć my do takich nie należymy trudno było się oprzeć :P
Warunki były absolutnie sprzyjające...
Samo obserwowanie parady było przyjemnością :)
W ramach imprezy degustować można było 17 różnych win w dwóch kolorach.
Z pewnością wielu było takich, którzy nie omieszkali tej okazji w pełni wykorzystać...
Smakować trunki można było "piątkami". Alkohol nalewano tylko w "firmowe" szkło, które zakupić można było na specjalnie przeznaczonych do tego stoiskach ze cenę 5 euro. W tej kwocie otrzymaliśmy kieliszek opatrzony pamiątkowym napisem, 5 żetonów uprawniających do 5-ciu degustacji oraz 1 sztukę alkotestu. Wszystko bardzo sprytnie pomyślane. Jeśli przyjechałeś autem - dmuchnij nim kupisz kolejny kieliszek pełny żetonów :)
Głównym miejscem, w którym odbywała się impreza był oczywiście plac zegarowy, mój ulubiony (to tam, gdzie stoi karuzela), ten sam, gdzie odbywa się np. jarmark świąteczny. W tym miejscu ustawiono namiot, który mieścił stoiska z przekąskami i część stoisk z winami.
Na szczęście wielu win można było spróbować także poza namiotem...
Chociaż udało nam się dostać do środka (wąskie wejście po schodach stale było zakorkowane), bo koniecznie chciałam to zobaczyć, okazało się, że nie było to warte zachodu. Poza pyszną bułką z bakaliami i serem feta niczego nie wspominam stamtąd miło... Niestety, totalny ścisk i duchota skutecznie uniemożliwiały "świętowanie". Zdecydowanie milej spacerowało się po mieście między rozbawionymi grupkami raczących się winem smakoszy.
Posmakowaliśmy, pospacerowaliśmy, miło spędziliśmy czas ze znajomymi, ale wszystko co dobre szybko się kończy... Pyzka, choć dzielna, w końcu powiedziała "dość". Była chyba najmłodszym uczestnikiem imprezy, a wszyscy zaczepiali nas pytając, czy też degustuje... Po takiej porcji wrażeń padła jednak bez wspomagaczy dobrego snu :P
I tak to kolejny raz miło spędziliśmy czas wśród avignońskiej społeczności...
PS.
Przepraszam za jakość zdjęć...
Może kiedyś dorobię się porządnego aparatu i/lub fotografa :P
A tymczasem: "jak się nie ma co się lubi..."
Na swą obronę mogę dodać tylko, że taki a nie inny sposób uchwycenia właśnie tego święta w 200 % oddaje jego niepowtarzalny charakter % % % :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz