piątek, 18 listopada 2016

Zasłużone wakacje. Brykusie ponownie w Cannes

Zaledwie 4 dni, a tyle wrażeń, że pewnie będę Wam to relacjonować do Bożego Narodzenia :P
Nieeeee... żartuję sobie :-)
Postaram się z tym uwinąć szybciej, ale nic nie obiecuję, bo nie chcę pominąć niczego istotnego.

O mini-wakacjach jesienną porą dumaliśmy z Panem Mężem od powrotu z Polski. Nasz miesięczny pobyt w ojczystym kraju, choć zwany urlopem, do takich zdecydowanie nie należał. Pan Mąż od świtu do nocy remontował dom, do którego planujemy wrócić po zakończeniu przygody z Francją, a ja "w pocie czoła" zajmowałam się Pyzką :P Nic więc dziwnego, że marzyły nam się takie prawdziwe, rodzinne wakacje. Nie mogliśmy pozwolić sobie na wiele, bo wolnych dni zostało nam tylko kilka (tj. Panu Mężowi), a zatem zdecydowaliśmy się wyjechać na długi weekend. Pomysły na to gdzie się udać też były różne...
Im więcej możliwości tym więcej dylematów!
Była zatem opcja "nad morze", na "szary piach", czyli w okolice Parku Narodowego Camargue... Myśleliśmy też przez chwilę o tym, by udać się gdzieś w głąb kraju, w stronę Grenoble czy Lyonu. Ostatecznie jednak nasz wybór padł na Lazurowe Wybrzeże. Co ciekawe, poszukiwanie najtańszej opcji zakwaterowania poskutkowało naszym kolejnym pobytem w Cannes! Tak, dobrze widzicie - TO Cannes. Na wschód od Marsylii to najtańsze miejsce noclegowe, przynajmniej w czasie długiego weekendu na początku listopada. I nie, nie spaliśmy bynajmniej w przyczepie kempingowej, a w blisko 100-metrowym (przez pierwszą godzinę po podróży Pyzka nie mogła się zatrzymać, biegała po całym mieszkaniu jak szalona!) apartamencie z dwoma sypialniami! Szok!

Wycieczkę rozpoczęliśmy w niedzielę rano. Dla wszystkich rodziców to na pewno pamiętny dzień... Dzień, w którym przestawia się zegarki i budziki o godzinę do tyłu, gdy tymczasem zegary naszych dzieci ani drgną. Tak jest w wersji optymistycznej...
U nas niestety wyszedł wariant mniej radosny. Ze standardowej pobudki o 6:30 (co i tak jest już opcją dla mnie hardcorową) zrobiła nam się 5-ta. A jak dodamy do tego ząbkowanie i nocne imprezy to w sumie nie wiem po co tego dnia się w ogóle kładliśmy. Trzeba było przy pierwszej pobudce Pyzki wyruszyć i obejrzeć wschód słońca na plaży w Cannes :P 
Wschodu słońca na plaży nie obejrzałam, ale Pyza skutecznie zadbała o to, bym w kolejnych dniach naszego wakacyjnego pobytu nie przegapiła go choć przez okno... 
 
Także tego... :)

Cannes...
Pełne zaskoczenie!
Serio :)

Przede wszystkim pogodowe! Tego się nie spodziewałam...
Sprawdzałam pogodę co kilka godzin na 3 dni przed wyjazdem. Zapowiadali 20 stopni, czyli tyle, ile w owym czasie było i w Avignon. Szykując więc bagaże przez myśl mi nawet nie przeszło by brać takie gadżety jak trampki czy kapelusz. Nie omieszkałam za to zabrać ze sobą kaszkietu i rękawiczek, na które sezon zdążyłam już tu otworzyć z okazji hulającego mistralu. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy w Cannes powitało nas słońce i temperatura, którą dobrze znamy z rodzimego kraju w sierpniu!!! Plaże wypełnione były opalającymi się turystami, a w wodzie nie brakowało amatorów kąpieli. 
 
 

Pan Mąż miał prawie łzy w oczach... Osobiście odradziłam mu pakowanie krótkich spodni i kąpielówek ("Oszalałeś?! A czemu dziś nie byłeś w krótkich spodniach w racy?!")... I choć wakacje się udały i nam się podobały, to widziałam po nim, że spacery wzdłuż promenady z widokiem na plażę i morze ranią jego serce... Nie chciał nawet sprawdzić, czy woda jest ciepła tylko mnie wysłał "na zwiady" :P Zastanawiacie się czy 30 października woda jest ciepła? Niestety, dla mojego męża, jest!

 

Miasto tętniło życiem i pełne było turystów, co akurat bardzo dziwić nie powinno :) Francuzi wykorzystują długie weekendy na wyrwanie się z miasta i zdecydowanie dało się to wyczuć spacerując po mieście. W zasadzie, w niektórych miejscach, z powodu tłoku spacer przypominał bardziej pielgrzymkę :)
 
Tym razem przedreptaliśmy całe miasto wzdłuż i w szerz. Chociaż nadal uważam, że Cannes nie ma w sobie nic nadzwyczajnego i tak jak pisałam przy okazji pierwszego pobytu w tym mieście, znam ciekawsze miejsca, jest tu przyjemnie. Teraz jakoś bardziej do mnie przemówiło, bardziej je poznałam, bardziej poczułam...


Kolejną rzeczą jaka zaskoczyła mnie w tym mieście były ozdoby bożonarodzeniowe. Już na początku października pisałam, że święta przychodzą tu jakoś wcześniej, a kalendarze adwentowe można sobie nabyć nawet we wrześniu. Nie spodziewałam się jednak, że miasta tak wcześnie dekorują się i oświetlają. Pomijając kwestię nastroju, który może tym sposobem minąć zanim święta na dobre nadejdą, jakież musi być zużycie energii elektrycznej na oświetlenie tych wszystkich iluminacji?! 

 

Z drugiej jednak strony, gdy tak o tym rozmyślałam, dotarło do mnie że te światełka to jedyne co mają mieszkańcy Lazurowego Wybrzeża. Nie ma tu chłodu, mrozu czy śniegu, który jakoś tak naturalnie wyznacza nadejście zimy, świąt itd... A skoro mają tylko te parę lampek to przedłużają sobie radość choć z tego... U nas, w Polsce, nawet gdy choinka już się posypie trzeszczący pod butami śnieg będzie utrzymywał nastrój :) (To takie pobożne życzenie na tegoroczne święta. Choć garstkę śniegu, bym mogła córce ulepić bałwana :))

Wracając do Cannes...
Poza wschodami, o których już było, obejrzeliśmy także bajeczny zachód słońca :) 
Port w Cannes, nie tylko ten stary, zdecydowanie wart jest zobaczenia, a wygląda tym piękniej, im więcej promieni opadającego za wzgórzami słońca oświetla cumujące w nim łodzie. Oczywiście, jest to po trosze targowisko próżności, ale i tak spacer sprawił nam wyjątkową przyjemność.
(wszystkie fotki wieczorne dzięki uprzejmości Pana Męża kochanego, co to je tak pięknie popstrykał :) )
 

Jak nietrudno się domyślić Cannes prezentuje się pięknie także po zmroku, gdy wszystkie hotele wzdłuż promenady są bajecznie oświetlone. Widok z portu jest niesamowity!

Choć bez kąpieli zarówno słonecznych jak i tych wodnych, wakacyjny dzień w Cannes zdecydowanie zaliczam do udanych :) Tego było nam trzeba! Leniwych spacerów, lodów na promenadzie i romantycznego zachodu słońca :P

Do końca nie mogliśmy się zdecydować czy chcemy byczyć się przez cały czas czy jednak odkrywać to co jeszcze nam nieznane na Lazurowym Wybrzeżu. Mimo kuszącej propozycji ze strony pogody, by robić błogie "nic", postanowiliśmy poszerzać horyzonty, poznawać nowe miejsca i szukać przygód... A o wszystkim tym, co porabialiśmy w ciągu kolejnych trzech dni, dowiecie się oczywiście z bloga w najbliższym czasie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz