Właśnie zaczynamy drugą majówkę :)
Pamiętacie jeszcze jak w ubiegłym roku mieliśmy aż 4 majówki??
Tym razem Pan Mąż ma "tylko 3", ale za to sami robimy sobie tą czwartą, więc znów cały maj się byczymy, spacerujemy zwiedzamy i odpoczywamy :D
O pierwszej tegorocznej nie ma niestety o czym pisać... Mistral nas uziemił :(
Pozostały gry i zabawy w domowym zaciszu.
Nic jednak straconego...
Przed nami 4 wolne dni, więc mam nadzieję zobaczyć coś nowego, trochę się powłóczyć, a potem Wam o tym opowiedzieć.
Tymczasem wspominki z naszego wcześniejszego wypadu.
W połowie kwietnia, w piękny, słoneczny, wiosenny dzień wybraliśmy się na dłuuuuuuuuuugo wyczekiwaną wycieczkę do ogrodu zoologicznego położonego w niewielkiej odległości od Avignon w miejscowości La Barben.
Nareszcie!
Jako miłośnicy tego typu przybytków plany na zwiedzanie owego ZOO mieliśmy już w ubiegłym roku, tyle że ciągle było jakoś nie po drodze. Teraz jednak udało się :)
Byliśmy i zwiedziliśmy, a razem z nami wybrali się nasi znajomi z Meksyku - Adriana i Ricardo. Jak to mówią "w kupie raźniej", a my bardzo dobrze czujemy się w swoim towarzystwie, więc wspólny wypad był świetnym pomysłem. Dodatkową jego zaletą był fakt, że w końcu miał nam kto pstryknąć rodzinną fotkę :P
Ogród położony jest bardzo malowniczo, bo na wzgórzu, z którego rozpościera się wspaniały widok na okolicę. Zwiedzanie go jest więc trochę wspinaczką. Z racji karety, w której podróżuje Pyzka obejrzeliśmy jedynie zwierzęta znajdujące się na otwartej przestrzeni ogrodu. Odpuściliśmy wejście do wiwarium, gdzie poza schodami czekał nas potworny upał i duchota, omijając tym samym gady, płazy i ryby. Nie znaczy to jednak, że czujemy z tego powodu niedosyt wycieczkowy czy zoologiczny :P Spacer po ścieżkach parku bardzo nam się podobał.
To co szczególnie mnie urzekło, to wybiegi dla zwierząt wkomponowane naturalnie w przestrzeń.Nie było więc wielkich czarnych krat czy ustawianych na siłę dekoracji, aranżujących warunki jakie panują w środowisku życia danego zwierzęcia na wolności. Mimo tego, zwiedzając miało się wrażenie, że podgląda się je jak przez dziurkę od klucza, co bardzo mi się podoba w takich miejscach.
Kolejna sprawa, za którą przyznaję plusa, to sama trasa - szutrówka. Może moje śliczne białe tenisówki nieco się przykurzyły po tym niemałym spacerku, ale mnie osobiście taki klimat parku zoologicznego podoba się bardziej aniżeli wybetonowane alejki. Wszystko zależy oczywiście od możliwości terenu - wiadomo, że w środku wielkiego miasta ogród zoologiczny tego typu nie miałby racji buty :P
Jeśli jesteśmy już przy walorach wynikających z terenu na jakim położone jest ZOO to muszę też wspomnieć o ogromnych przestrzeniach zieleni udostępnionych zwiedzającym. Ogólnie, z tego co zdążyliśmy tu zaobserwować, tubylcy szalenie lubią jeść i pić na świeżym powietrzu. Co ciekawe nijak nie zależy to od pogody! Nawet gdy dmucha bardzo silny mistral i omal nie zwiewa filiżanek ze stolików popijają swoje espresso w pierwszym rzędzie stolików na zewnątrz patrząc oczywiście od strony ulicy Taaaak! Bo przecież najwygodniej gdy przechodnie trącają łokciem w głowę :P I najprzyjemniej gdy obiad wystygnie zanim kelner doniesie go na stół (coś dla mojego Pana Męża, który nie lubi jeść gorącego :P). Nigdy tego nie zrozumiem... Ale wracając do ZOO...
W parku jest mnóstwo miejsca na urządzenie pikniku czy zabawy na świeżym powietrzu. Gdy spacerowaliśmy mijało nas wiele rodzin przygotowanych na całodzienne biesiadowanie w ogrodzie. Widziałam nawet pewnego dzielnego tatę pchającego spacerówkę z dwoma sporymi lodówkami turystycznymi :D, który śpiącą pasażerkę wózka niósł na rękach :D Wiele pomysłów do wykorzystania można było podpatrzeć na tym spacerze... Inni amatorzy konsumpcji na świeżym powietrzu mieli ze sobą składany jak turystyczne krzesełko wózek na kółkach, w którym ciągnęli cały swój piknikowy ekwipunek. Świetna sprawa przy małych dzieciach! Aż się dziwię, że jeszcze w naszych nadmorskich kurortach tego nie spotkałam. A przecież z powodzeniem można by w nim umieścić i koc, i plażowy namiot, i ręczniki, a nawet nieśmiertelne parawany, coby mieć swój kawałek piachu na wyłączność (tego też nigdy nie ogarnę :P Zawsze mi się wydawało, że chodzi o ochronę przed wiatrem...).
Nie byłoby parku bez przestrzeni dla małych rozrabiaków! W ogrodzie można znaleźć również duży plac zabaw dla maluchów mieszczący się w samym środku parku, nieopodal stołów piknikowych, ogromnego trawnika, który aż prosi się by na nim przysiąść, a także tuż obok bufetu, toalet i...dworca kolejowego :)
Park zoologiczny w La Barben posiada darmową kolejkę dla zwiedzających. Niestety, nie ma w niej wagonu towarowego, więc z niej nie skorzystaliśmy, ale jest to świetna sprawa dla dzieciaków i mniej wytrzymałych zwiedzających, którzy preferują schodzić niż się wspinać. Kolejką można dostać się do najwyższego punktu ogrodu skąd dalej, bez zadyszki, można zwiedzać już na piechotkę.
Do mojej recenzji mogę dodać jeszcze dużego plusa za ogromny bezpłatny parking i drugiego, jeszcze większego za brak tzw. 'durnostojek' na każdym kroku :) To zdecydowana różnica w stosunku do ogrodów zoologicznych, które znamy z Polski. Nie było tu ani obwarzanków (choć te akurat uwielbiam!), ani pańskiej skórki czy też baloników na druciku i innych "atrakcji", obok których niewiele dzieci jest w stanie przejść obojętnie. I dlatego właśnie nie lubię tych straganów. Zawsze są one miejscem dantejskich scen w wykonaniu dzieci i ich opiekunów. Nie było także dmuchanych zamków z piłkami, a nawet budek z lodami i goframi, chociaż z takiej to akurat pewnie bym skorzystała jako główny łasuch w naszej rodzinie :P.
W ZOO tego dnia było sporo ludzi (a może powinnam powiedzieć 'na parkingu było mnóstwo samochodów'), ale nie odczuwało się tego, bo teren obejmujący ogród jest bardzo duży. Sama trasa spacerowa to 9 km, a ze zwiedzaniem i postojami spacerek ten zajął nam jakieś 3 godzinki.
Tyle o ZOO :)
To była baaardzo udana wycieczka.
To co podobało mi się jednak najbardziej to spędzony rodzinnie czas :)
To Pan Mąż z córą na rękach...
To uśmiech (a raczej śmiech pełną gębą) Pyzki na widok zwierzaków...
To 'mama-kangur', gdy nosiłam ją w plecaku...
To była fantastyczna niedziela :D
Zobaczcie sami:
Koza robi "meeee" |
Tata w roli przewodnika |
Tak wygląda właśnie zdjęcia z nosorożcem :P |
Pyzka chce wysiadać; przy wybiegu z mrówkojadem... Oj, przydałby się u nas :) Ciekawe, czy można go trzymać w domu jak pieska ? |
Pogawędki o żubrach :) |
Mama-kangur |
La Barben, poza pięknym ogrodem zoologicznym, miało dla nas także bardzo miłą niespodziankę, o której już wkrótce...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz