Dziś post inspirowany jedną z grup facebookowych.
Należę do grup rękodzielniczych, niektórych sprzedających rękodzieło, ślubnych, gdzie również szukam inspiracji do rękodzieła, a także lokalnych, jak dzielnicowych czy osiedlowych.
Zwykle nie udzielam się na nich zbytnio, a jedynie śledzę wydarzenia, oglądam zdjęcia i ewentualnie klikam "lubię to" dając wyraz mojej aprobaty (najczęściej w kwestii rękodzieła).
Ostatnio jednak nie wytrzymałam i udzieliłam komentarza na jeden z postów który pojawił się na grupie dzielnicowej.
Otóż: Pani (kobieta) wstawiła ogłoszenie - zapytanie, którego treści niestety nie jestem w stanie tu przekleić, gdyż post zniknął z tablicy grupy :( Brzmiało ono jednak mnie więcej tak: "Poszukuję korepetytora w okolicy. Matematyka. Dla trzecioklasisty. Szkoła podstawowa. Możecie kogoś polecić? Tylko żeby nie zdarł z nas za bardzo".
O!
Takie zapytanie.
Niby nic dziwnego.
Pod nim już kilka osób zdążył udzielić w komentarzu podpowiedzi gdzie szukać "pomocy".
Propozycje różne: z nazwiska, adresu, linkiem do strony czy typu "poszukaj na uniwersytecie, studenci nie zdzierają".
Czytam ogłoszenie raz jeszcze i drugi, i znowu...
Potem te odpowiedzi i oczom nie wierzę!
Matka, siostra, ciotka czy też babcia szuka korepetytora z matematyki dla 9-cio latka (lub nawet ośmiolatka, biorąc pod uwagę zmiany ostatnich lat)!
Serio?!
Serio?!
Nie jestem jeszcze taka stara lecz jak przez mgłę pamiętam szkołę podstawową... Może inaczej: pamiętam boisko, dyskoteki :), sklepik z cukierkami, najlepsze koleżanki i ulubione Panie, ale to czego kiedy się uczyłam już niekoniecznie. Otworzyłam więc skarbnicę wiedzy - wujka Google - i wyszukałam "trzecia klasa szkoły podstawowej matematyka zakres materiału". Kliknęłam pierwszy lepszy link, który wypluła wyszukiwarka, a tam testy, ćwiczenia, zadania, dla każdej klasy szkoły podstawowej wraz z testami.
Wybrałam klasę trzecią, test trzecioklasisty nr 1 i jadę z zadaniami...
Zadania z treścią typu "bla bla bla...coś tam coś tam i ta Zosia ma dwanaście lat. Jakim znakiem rzymskim zapiszesz jej wiek?" lub "jeździł Janek rowerem 50 minut a Wacek 3 kwadranse, który jeździł dłużej?".
Test na 10 czy 15 pytań, odpowiedzi a,b i c...
Już po trzech minutach wszystko było jasne: ja nie potrzebuję korepetycji :D
Nie uwierzycie: 100 % poprawnych odpowiedzi!!!!
Toż to szok!
Sprawdziłam swoje kompetencje - nadaję się na korepetytora trzecioklasisty!
I Bogu dzięki, bo za jakiś czas pewnie przyjdzie mi się zmierzyć z rzymskimi cyframi, a co gorsza pewnie także z tabliczką mnożenia!
Dobrze, że znam sztuczkę z kostkami, to przynajmniej x9 pójdzie gładko :P
OK, żarty na bok.
To nie funkcje, całki i granice ciągów tylko proste działania na liczbach!
Nie wytrzymałam i pod wszystkimi radami gdzie najtaniej wyuczą małolata odpowiedziałam mniej więcej tak:
"Może zbyt śmiałe co tu napisze, ale czemu nie spróbujesz sama? To nie jest takie trudne. Poza tym, że pomożesz dziecku w nauce, za którą nikt nie zedrze kasy spędzisz z dzieckiem trochę czasu - bezcenne. W razie obaw o kompetencje możesz sprawdzić się tu: (wkleiłam linka do strony, o której pisałam powyżej). Wyobraź sobie dumę dziecka, że jego mama/siostra/ciocia/babcia jest taka mądra i wszystko wie! Gdy ja byłam dzieckiem moi rodzice byli dla mnie najmądrzejszymi ludźmi na świecie".
Opowiedziałam o tym Panu Mężowi, na co stwierdził, że może nie mają czasu dla dziecka....no do cholery jasnej! Jak to nie mają?! A czyje to dziecko?! Ja rozumiem trudne czasy, pracować trzeba... ale dziecko się samo nie wychowa. Na co on, że może muszą pracować... Pracować na korepetycje?, za jakieś 30-40 PLN za godzinę (takie były stawki w tym poście)? Czyli aby ta praca opłacała się bardziej niż samodzielna edukacja potomstwa muszą zarabiać więcej niż 40 PLN za godzinę pracy. Się powodzi! (w tym jednak przypadku raczej wątpię, skoro autorka szukała osoby, która z niej nie "zedrze"). Ale i to nie tłumaczy braku zaangażowania w wychowanie dzieci.
Niektórym rodzicom wydaje się, że zapłacenie za korepetycje załatwia sprawę. A tu psikus - to wcale tak nie działa. Bez zaangażowania dziecka nic się nie uda. A o takie zaangażowanie łatwiej zawalczyć samemu niż obcemu. Szantaż "zapłaciliśmy więc się ucz" też na niewiele się zda.
A jak rozliczyć takiego dzieciaka z lekcji z obcym? Przecież taki gagatek już pojutrze zapytany "Czemu źle to rozwiązałeś? Nie uczyłeś się tego z Panią?" odpowie "nie pamiętam, nie wiem...". Pani była, wytłumaczyła i poszła. Z mamą tak łatwo to nie przejdzie, bo: "przecież liczyliśmy razem, pamiętasz, rysowałam Ci tu jabłko, zieloną kredką i dwa samochodziki z brązowymi kołami". Wiesz co robisz, wiesz czego uczysz i wiesz czego możesz wymagać! A przede wszystkim jesteś przy swoim dziecku kiedy Cię potrzebuje, bo co innego gdy obca babka, która przyszła na 3-4 godziny doraźnie poduczyć latorośl, powie "dobra robota". Dziecko potrzebuje Twojej uwagi i aprobaty, przy każdym koślawym krzaczku i każdym poprawnym wyniku zadania!
Pamiętam wspólne odrabianie lekcji, sprawdzanie zeszytów i wspólne z rodzicami "korepetycje". Zawsze lubiłam się z nimi uczyć, bo wierzyłam im, byłam pewna, że wiedzą wszystko i mogę zapytać o każdą bzdurę. Moi rodzice też pracowali, długo i ciężko, też mieli mało czasu, ale jakimś cudem udawało im się tak nim dysponować, że byłyśmy dopilnowane i douczone. Nie robili niczego za nas, nie ułatwiali życia, wręcz przeciwnie. Pomagali rozwiązać każde zadanie z gwiazdką, choć czasem nie planowałyśmy, bo to "dla chętnych", popychali nas, byśmy były "chętne", motywowali do pracy i nauki sami dając nam przykład.
Nie trzeba kończyć siedmiu fakultetów ze wszystkich przedmiotów szkolnych by móc pomagać dziecku w nauce. Wystarczy chcieć pomóc. Gdy byłam już w liceum, w klasie o profilu biologiczno-chemicznym, biologia której się uczyłam wykraczała poza pamięć, a może czasem także i wiedzę, choć ona się nie przyzna :P, mojej mamy. A mimo to pomagała mi. Chociaż nudziło ją to potwornie odpytywała mnie ze wszystkich hormonów, zasad pirymidynowych czy cykli komórkowych. A tato jeszcze na studiach rysował ze mną technicznie na pierwszym roku i tłumaczył mi jakieś suwy, silniki i inne mechaniczne sprawy.
Można?
Można!
Tylko trzeba chcieć.
Proszę, drogie mamy i ojcowie, chcijcie!
To Wasz najlepszy czas na budowanie relacji i więzi z dzieckiem.
Nauka też może być zabawą, a zabawa nauką.
Minęło ponad 20 lat od czasu, gdy uczyłam się pisać z mamą i za każdym razem gdy gdzieś w pośpiechu namażę kilka linijek, których nijak nie da się odczytać słyszę w głowie jej głos...
Miałam też lekcje z korepetytorem, który pomagał mi z matematyką w drodze na studia techniczne i z tej matematyki nie pamiętam nic... niestety nawet imienia nauczycielki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz