...ale czy fajnie jest?!
Za nami już trzy długie weekendy!!! :D
Pierwszy pod względem turystycznym był kompletną klapą!
W przeciwieństwie do ubiegłego roku, gdy byliśmy mocno zdeterminowani by pozwiedzać, w tym roku wygrał zdrowy rozsądek. Wiało obrzydliwie, a do tego czasem popadywało.Czyli tym razem i u nas majóweczka niczym w rodzimych kawałach, co to donoszą, że na ma być 30 stopni... 10 - pierwszego maja, 10 - drugiego i 10 - trzeciego :(
Może aż tak zimno nie było, ale żaden szał.
Jak to jednak mówią - nie ma tego złego...
Skorzystaliśmy z wolnego dnia Pana Męża i pokazałyśmy mu z Pyzką jak świetnie bawimy się w żłobku, bo szczęśliwie był otwarty :) A tak poza tym to rodzinnie brykaliśmy w domu... Były czworakowe wyścigi, tańce, hulańce i inne swawole! Chociaż czas upłynął nam zbyt szybko i bardzo miło to jednak brakowało mi wyjścia z domu...
Tak, wiem że wiatr i deszcz nie są przeszkodą do spacerów, ale tu nie o sam spacer chodzi... (pomijając kwestie tego, że ten wiatr odrywa od ziemi, a budka od wózka staje się żaglem...)
W ubiegłym roku wizja powrotu do domu była szalenie odległa. Zdawało nam się, że dopiero tu przyjechaliśmy i mamy jeszcze tyyyle czasu, że wszystko zdążymy zobaczyć. Teraz, 365 dni później, widzę, że minęły one jak jeden dzień, a do tego przy Pyzce czas pędzi jak szalony! I boję się, że nie starczy nam czasu, by odhaczyć wszystko z listy "do odwiedzenia". Zatem, każdy deszczowy czy wietrzny, weekendowy dzień bez zwiedzania jest dla mnie w pewien sposób "zmarnowany", bo ubywa ich nieubłaganie.
Na drugi weekend, czyli po dwóch dniach od pierwszego długiego weekendu, zaplanowaliśmy więc wycieczki.
Cel: pokazać Pyzce wielką piaskownicę i jeszcze większą wannę.
La Grau du Roi.
Nie lazurowe, ale wybrzeże :)
Byliśmy tam rok temu - 16 maja. O tamtym pobycie możecie przeczytać tutaj.
Wówczas, poza zwiedzaniem Seaquarium marzyło mi się leżenie na brzuchu. Nie mogłam doczekać się, by wykopać sobie dół na całkiem urośniętą już w moim brzuchu Pyzkę i poleżeć w spokoju. Niestety, nie było to możliwe, bo wiało tak, że piach skrzypiał między zębami. Mimo mojej ogromnej determinacji podróż na plażę trwała dłużej niż nasze na niej bytowanie.
Tym razem miało być inaczej...
Całkiem nie po kolei, ale oto bilans naszej wycieczki:
Tym razem miało być inaczej...
Mieliśmy
poplażować, dołki w piasku (tym razem już nie na Pyzkę, a z Pyzką)
kopać, dozwiedzać to, czego wcześniej nie zobaczyliśmy, a w drodze
powrotnej odwiedzić sąsiednie miasteczko z pięknymi murami obronnymi, po
których nawet można spacerować!
Taki był plan...
A wyszło jak zwykle :P
Udało nam się dotrzeć do Seaquarium i strzelić kolejną fotkę z konikiem morskim...
2015 2016
...a trzeba zaznaczyć, że nie było to łatwe, bo drewniane zwierzątka pod obiektem cieszą się szaloną popularnością wśród dzieciarni.
Dozwiedzanie części miejskiej utwierdziło nas w przekonaniu, że nie lubimy takich klimatów! Totalnie zatłoczone, straganowe ulice...zupełnie nie dla mnie! Jego większa część to typowy, odpustowy, przepełnionym chińską tandetą, pseudo kurort.
Jest też jednak jasna strona miasteczka. To "druga strona", czyli ten fragment miejscowości, który znajduje się po drugiej stronie kanału. Spokojna, klimatyczna, cicha osada rybacka. To samo miasto, a jednak tak bardzo różne...
Mimo to przecisnęliśmy się między tłumami w "kurorcie"... Pomyślałam, że może uda się wyciągnąć choć jedną korzyść z tych straganów :) Zatem poszukiwałam przy okazji zwiedzania kostiumu kąpielowego dla mnie na sezon 2016. Pan Mąż wspiął się na wyżyny swej cierpliwości w oczekiwaniu pod przymierzalniami, Pyzka mało z wózka nie wyskoczyła z nudów, a ja mimo szczerych chęci, dziesiątek przymierzonych modeli i sporej dozie wyrozumiałości w stosunku do proponowanych cen nie znalazłam NICZEGO! Wygląda na to, że sezon plażowy 2016 upłynie nam pod znakiem opalania topless...
...ale wracając do La Grau du Roi...
Choć i tym razem wiało potężnie, to nie był to mistral, a ciepły wiatr z południa. Tak czy siak zawiewał piachem w oczy, ale za to nie zamrażał ciał do szpiku kości, można więc było trochę połazić po mieście oraz wszędzie tam gdzie nie ma piachu :) O plażowaniu nie mogło być jednak mowy! Pokazaliśmy Pyzce piasek i morze, i tyle nas tam było widać :P
My wycieczki z Pyzką zaczęliśmy od poziomu wysoce zaawansowanego, czyli latania samolotem, ale i krótkie wypady wychodzą nam bardzo sprawnie. Przewijanie bez toalety, składanie wózka na czas, czy karmienie plenerowe mamy opanowane :)
Jest ogromny, a to, z czego słynie najbardziej, to sztuczne półwyspy, na których znajdują się segmenty mieszkalne, tyle, że zamiast ogródków mają pomosty dla łódek. Wygląda to niesamowicie, zarówno gdy spaceruje się wokół portu, jak i już po samych półwyspach. Niestety, nie odda tego żadne zdjęcie...to raczej kwestia świadomości położenia zabudowań :) Mimo to starałam się choć trochę uchwycić to na fotkach.
W porcie znaleźliśmy również ciekawy pomnik.
Gdy tylko go zobaczyłam od razu skojarzył mi się piosenką Alicji Majewskiej "Jeszcze się tam żagiel bieli" (ku "uciesze" Pana Męża, który dzięki temu miał przyjemność wysłuchać mojego małego recitalu w drodze do domu :) ).
(...) Wrosły kobiety w nadmorski brzeg,
w czekaniu swym i cierpieniu, jak kamienie (...)
w czekaniu swym i cierpieniu, jak kamienie (...)
I taka to była nasza wycieczka nad morze :)
To nie koniec wspomnień z tego dnia, ale na resztę musicie cierpliwie poczekać.
Na zachętę napiszę, że trzeci długi weekend był z tych trzech najlepszy :)
Zapraszam zatem do odwiedzania bloga, bo relacja z kolejnego wypadu już w przygotowaniu.
A i następne wycieczki w planach!!!
Niewątpliwie złapaliśmy "wiatr w żagle" :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz