Mieszkamy w lesie, a nasze codzienne spacery to łazikowanie wciąż tymi samymi, leśnymi ścieżkami. Las kryje w sobie mnóstwo tajemnic i wspaniałych historii, które snuję Pyzce, by ją zaciekawić i zachęcić do dreptania obok wózka z naszym małym 'Księciuniem', jak go pieszczotliwie nazywamy :). Pcham więc ten nasz mini czołg z maxi niemowlakiem (tak, tak, kolejne dziecko także mamy XL - ma 5 miesięcy, a odzież nosi na 9!) i bajdurzę o borsuku, dzięciole, jeżyku, szyszkach, a ostatnio często także o rosie czy mchu, no i obowiązkowo, na każdym jednym spacerze, o wiewiórkach! Te ostatnie, chyba z racji tego, że jest tu ich prawdziwe zatrzęsienie, Pyzka szczególnie sobie upodobała i męczy mnie od rana do nocy "Mamo, opowiadać o wiewiórce". (Tutaj prośba: jeśli znasz jakąś książkę o wiewiórce - poratuj w komentarzu :D)
Od początku naszych leśnych spacerów uczulałam Pyzę, by zwracała uwagę na to, co nas otacza. Na początku najbardziej fascynowały ją śmieci. Na każdym kroku wskazywała je paluszkiem wołając "O, o! Tu Mamo", a ja za każdym razem cierpliwie tłumaczyłam, że ktoś zrobił bardzo brzydko, że te śmieci tu zostawił. Niestety, letnicy korzystający z uroków okolicy wyrzucają do naszych lasów odpady całymi workami, a plażowicze kąpiący się w rzece zostawiają rokrocznie na pobliskiej plaży prawdziwe wysypisko :(
Kiedy już temat bałaganu w lesie został przewałkowany wzdłuż i w szerz zaczęłyśmy snuć opowieści o drzewkach, roślinkach i zwierzętach. O tym, że nie można łamać gałązek, o tym ile rośnie drzewo (szczególnie teraz, gdy "sąsiedztwo" wycina się na potęgę :( ), o tym kto zjada listki z drzewa, co robi dzięcioł kiedy stuka i jak wiewiórka (nie mogło jej przecież zabraknąć!) robi zapasy na zimę. Moje rezolutne dziewczę jest bardzo wrażliwe na los zwierzątek w lesie. Zdarza jej się znaleźć żołędzia czy szyszkę na spacerze i nieść tę zdobycz całą drogę powrotną "dla wiewióreczki" :D A ja z drżeniem w sercu pilnuję, by tego znaleziska nie zgubiła, bo spacer kończymy zwykle tuż przed drzemką i zagubiony deser dla rudego gryzonia u wykończonej dreptaniem Pyzki może z powodzeniem wywołać wodospady łez nad losem głodnego zwierzaka.
Od kiedy zaczął się sezon 'grzybowy' mamy nową misję spacerową: chodzimy na grzyby! Nie zwalnia mnie to oczywiście z opowiadania bajeczek, ale nie muszę namawiać specjalnie Pyzki do łażenia, bo "zbieramy grzyby dla Dziadziusia". Gdy wchodzimy w las prosi o własną torebkę i dumnie niesie w niej symboliczne nasze zbiory. "Duży las" jest dla nas nieosiągalny z racji naszego osobliwego w terenach leśnych pojazdu. Zaś w "małym lesie" nasze osiągi to mniej więcej ze 3 maślaki i mały podgrzybek. "Grzybobranie" kończymy więc ofiarując te cenne skarby jakiemuś grzybiarzowi z pełniejszym koszykiem w drodze do domu :) A jak nie ma grzybków to chociaż różne rodzaje mchu sobie pooglądamy....
Wraz z pierwszym grzybobraniem jak echo wróciły do mnie słowa Pani od przyrody, które zapamiętałam na całe życie, by nie deptać grzybów w lesie. Tą mądrością podzieliłam się z moją rezolutną latoroślą, a ona wzięła to sobie mocno do serca! Za każdym razem, gdy mijamy grzybek wskazuje go palcem, mówiąc że to dla zajączka, ślimaczka albo dla sarenki. Aż serce rosło, gdy patrzyłam na mojego małego skrzata pochylającego się z czułością nad "zepsutym" grzybkiem...
"Mamo, napraw" :D
Do czasu!
Wygląda na to, że "stworzyłam potwora".
Faktycznie, na początku, zdarzyło mi się raz czy dwa położyć z powrotem kapelusz na kopniętym niechcący grzybku. Chociaż próbowałam wytłumaczyć, że to raczej nienaprawialne, to czasem wybierałam tę opcję "dla świętego spokoju", coby się córka nie rozkleiła... Jak jednak wiadomo "im dalej w las...", a w tym przypadku "im dalej w jesień, tym więcej grzybów" (tych dla sarenek i zajączków rzecz jasna!) i coraz trudniej jest nam spacerować, by nie urazić żadnego muchomora czy psiaka. W pewnym momencie Pyzka odmówiła spacerowania między drzewami na rzecz łażenia wzdłuż drogi, bo tam grzyby nie rosną!
Oby w przyszłym roku dała sobie wytłumaczyć, że niechcący rozdeptany grzyb to nie koniec świata!
Niemniej jednak cieszę się niezmiernie, że nie należy do tej części jej grupy wiekowej, która papierki po cukierkach (cóż, Pyzka ich nie jada, no ale można to przerobić na "chusteczki") rzuca pod stopy i z kijami gania po lesie, rozbijając muchomorowe kapelusze w drobny mak.
"Gwiazdka z nieba" wechterowicza jest prawie o wiewiórce, bo główną bohaterką jest orzesznica. Dla mnie to jeden pies, ale dwulatka może się zorientować. Agata
OdpowiedzUsuńDzięki!!
UsuńZorientuje się czy nie i tak pewnie ją kupię, bo uwielbiam ilustracje E. Dziubak :P
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/66497/milek-z-czarnego-lasu
OdpowiedzUsuń:D
UsuńFaktycznie, wiewiór na okładce i w opisie. Niestety, z tego co szukam nie do kupienia...
Nie udało mi się w prawdzie zakupić nic o wiewiórce, ale przybyły nam ostatnio w biblioteczce trzy pozycje "leśne": "Pan Sowa wyjeżdża na wakacje", "Łoś - król lasu" i "Jeżyk wyrusza w świat", których autorem jest Ulf Stark (komplet do nabycia w IKEA w przyjaznej rodzinom cenie) i w każdej z nich wiewiórka ma swoje małe 5 minut :) Wystarczająco, by budować na tym nowe pasjonujące historie z życia rudych gryzoni :D
OdpowiedzUsuń