poniedziałek, 27 lutego 2017

Wiosna, czy to Ty?

Zmiana pory roku z mroźnej zimy, która szczypała w nos, ale jednak pozwalała ruszyć się z domu na deszczowe przedwiośnie (takie moje pobożne życzenie, by już zima nie wracała) uwiązała nas trochę w domu.
Wiecie już, że nie mamy asfaltu...
Nie wiecie jednak, że w jeszcze niedawno mieliśmy rwący niczym górski potok, strumyk przed domem, wywołany roztopami oraz opadami deszczu... Nasza działka przypominała zaś bajoro z wyspami w postaci świeżych kretowisk
Skoro widok, z okna z białego zmienił się na zielonkawy to chyba można odtrąbić już koniec zimy, jak myślicie?

Zanim jeszcze odpuściły mrozy i spadły pierwsze wiosenne (jak mniemam) deszcze postanowiłam zaklinać przyjście wiosny w domowym zaciszu :) 
A jakie są oznaki wiosny?
Z wielce kształcącej książeczki o Franklinie, uroczym żółwiku, którą wybrałam dla Pyzki jako jedną z pozycji pomocnych przy przygotowaniach do nowej roli - starszej siostry - dowiedziałam się, że na wiosnę wyrastają rośliny, kwitną kwiaty, jest ciepło i rodzą się dzieci :D

No to mamy tą wiosnę, czy nie?
Roślinek nowych jeszcze nie widziałam, ale to dlatego, że ciężko było nam ostatnio wydostać się z domu bez kajaka :P
Ciepło to pojęcie zdecydowanie względne. Z pewnością 8 stopni po mrozach do -8 w dzień to duże ocieplenie, ale czy to znaczy, że jest ciepło? Na mojej ulubionej stronie z prognozami pogody zapamiętało się już chyba na zawsze Avignon, więc kiedy chcę sprawdzić jaka będzie pogoda zawsze najpierw widzę wynik dla naszego poprzedniego miejsca zamieszkania... Tam z pewnością jest wiosna, pełne 18 stopni! O słońcu nie muszę wspominać...
Co do rodzenia dzieci na wiosnę, hmmm... :) Trochę jeszcze z tym poczekamy, ale na pewno w czasie kalendarzowej, astronomicznej i każdej innej wiosny się uwiniemy :D
A co z kwiatkami? U nas kwitły całą zimę, a to za sprawą kochanego Pana Męża, gdyż obsadził sztucznymi badylami jedną "rabatkę" na ogródku, by Pyzka miała uciechę. Przy każdej spacerowej okazji córa dzielnie przemierzała biały puch, by rzeczone badyle powąchać :) 
Teraz, gdy nie ma już śniegu, ogródek kwiatowy Pana Męża 'położył się' na trawniku i straszy wyglądających przez okno...
Ja niestety nie mam ręki do kwiatów, nawet sztucznych :P
Serio!
Moje storczyki wyglądają jak obraz nędzy i rozpaczy, i nawet rozstanie na dwa lata im nie pomogło! One wiedzą, że są moje i w związku z tym skazane są na niebyt. Wetknęłam im w doniczki sztuczne pędy ukwiecone do nieprzyzwoitości, by jakoś je zmobilizować, ale chyba tylko je zawstydziłam... Mało tego, przy tej operacji złamałam jednego sztucznego badyla. No, sami widzicie, nawet sztuczne kwiatki nie mają ze mną szans!
Co jednak począć z pustymi parapetami w całym domu?
Przecież to się nie godzi wycierać kurz ot tak, bez przestawiania donic, omijania przeszkód i każdorazowym złorzeczeniu "na co to komu?", że o przelanych kwiatkach i cieknących z parapetu strugach wody nie wspomnę :D

Już dawno zakochałam się bez pamięci w tkaninowych tulipanach, reklamowanych na rozlicznych stronach z rękodziełem. Marzę i śnię po nocach o moim własnym, cudnym, bawełnianym bukiecie, który ozdobiłby salonowy stół. Póki co jednak muszę zadowolić się własnymi umiejętnościami i pomysłowością...
Spróbowałam i udało się :D
Przynajmniej tak mi się wydaje, tj. dla mnie efekt jest zadowalający.
Najtrudniej było mi wymyślić z czego zrobić moje pierwsze tulipanki, bo miałam do dyspozycji jedynie domowe zapasy różności. Na testy wytypowałam zielony t-shirt i czerwoną spódniczkę (obie rzeczy skazane uprzednio na wór z tekstyliami do mycia podłogi). Nie mam maszyny, a nawet gdybym miała to brak mi umiejętności, by z takowej korzystać, toteż wszystko co udziergałam jest w 100% handmade. 
W sieci jest mnóstwo instrukcji jak wykonać tkaninowe kwiaty i tym się posiłkowałam.
Kolejną trudność napotkałam zaraz po szyciu, bo tkaninę zacerowaną, że tak to nazwę, na łodyżkę trzeba było wywrócić na prawą stronę. Spora trudność, bo tunelik miał średnicę jakichś 6 mm, a długość ok. 20 cm! Po kilku nieudolnych próbach przepychania materiału szydełkiem, igłą, nożyczkami i czym popadnie, doznałam olśnienia. Dalej poszło już gładko - kto kiedykolwiek wciągał gumę do gaciochów za pomocą agrafki ten wie, że to nic trudnego :)  
Gotowe kawałki tkaniny wypchałam czym miałam... Łodyżki usztywnione są zwiniętymi w cienkie ruloniki kartkami papieru, liście mają w środku waciki kosmetyczne, a same kwiaty wykonałam z watki ;) 
Jak na totalny brak surowców i wcześniejszych doświadczeń z szyciem wyszło całkiem fajnie.
Gotowe kwiatki wkleiłam w doniczki, które ozdobią okienko w wypasionym łóżku Pyzki, kiedy już Pan stolarz je nam przywiezie. 
Póki co czekają na regaliku na docelowe miejsce i cieszą moje oczy :)
Teraz mam nadzieję, że także i Wasze!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz