wtorek, 10 lutego 2015

Refleksje uliczne...

Piękny, słoneczny, dość chłodny dzień...
Koło południa...
Miasto tętni życiem...
Tłumy ruszyły właśnie na obiad...albo gdzie tam muszą, w każdym razie wszyscy zawsze o jednej porze, bo między 12 a 14 jest przerwa...
Przemieszczają się więc w każdą stronę: pieszo, rowerami, samochodami...
Ludzka fala zalewa ulice, chodniki, krawężniki...

A pomiędzy nimi jedna jedyna sierota - JA!

Tak, sierota! Choć pasowałoby też niemota! albo moje ulubione: melepeta!

Zastanawiacie się, dlaczego?
Zaraz wszystko wam wyjaśnię...
Kiedy oni tak pędzą i gonią, czy to na zakupy, czy na obiad lub w jeszcze innym celu, to nie oglądają się na nikogo i na nic...
Choć mam wrażenie, że miasteczko i ludzie w nim żyją dość leniwie, to kiedy tylko człowiek dociera do granicy "chodnik-ulica", czy też lepiej tu określić może "teren przeznaczony dla ruchu ludzi-samochodów" nagle okazuje się, że bardzo mu się spieszy i przechodzi właśnie teraz!
Właśnie teraz, wprost na maskę nadjeżdżającego samochodu na nieoświetlonym przejściu lub właśnie teraz! wprost pod koła jadącego autobusu na głównej ulicy miasta z dużym ruchem (poza murami) całkiem w poprzek drogi, w dowolnie wybranym miejscu.
Nie żeby ta ulica była wyposażona w sygnalizację świetlną i gęsto obsadzona przejściami dla pieszych...kto by się tym przejmował?!
Nawet jeśli już komuś, tubylcowi znaczy, zdarzy się trafić akurat w rejon przejścia dla pieszych, to jest pewne jak 2+2=4, że nie poczeka na zmianę koloru świateł...on/ona/oni/z dziećmi/kulawi/niewidomy idzie właśnie teraz!

Nie mniej szokuje mnie reakcja kierowców na to wszystko...
Otóż, oni się nie denerwują, nie złoszczą, nie trąbią!
Przepuszczają tych pędzących ludzi, bo przecież to na pewno sprawa życia lub śmierci! Albo sama już nie wiem dlaczego, może tym w autach się mniej spieszy? W każdym razie nikt nie ma pretensji.
Policja/żandarmeria/co-tu-oni-jeszcze-mają też ma to w... nosie.
Może chodzi o to, że, naprawdę!, Francuzi beznadziejnie jeżdżą. Nie jestem żadnym tam mistrzem kierownicy, ale to co się widzi tu na drogach czy parkingach woła o pomstę do nieba! Każdy najpiękniejszy i najdroższy tu samochód, ze stoma czujnikami parowania i dostępem do dużego miejsca parkingowego nawet jest poobijany z każdej strony! Fakt, że ulice tu, wewnątrz murów, są bardzo wąskie na pewno nie ułatwia im życia i zdecydowanie zwiększa szanse na porysowanie i poobijanie samochodu... No ale nie tylko wewnątrz murów się poruszam, więc wiem, że te ich dziurki i ryski nie powstały na starówce, tylko byle gdzie, bo są fatalnymi kierowcami!!!
Nawet zaparkować nie potrafią jak ludzie!
Na naszym parkingu jest mało miejsca, a dużo chętnych. My naszą czerwoną strzałę na przejażdżki zabieramy póki co rzadko. Postawiliśmy ją więc tak, żeby sensownie było nam w razie czego wyjechać, ale, wbrew narysowanym na ulicy liniom przytuliliśmy się do ściany, by weszło więcej aut. To była taka nasza wizja....
Wizja naszych zmotoryzowanych sąsiadów jest taka, żeby mieścić się w białych liniach!
Masakra!
Zero pomyślunku!
nie żartuję, oto dowód:

No więc może kiepska ocena własnych możliwości jest przyczyną tego, że każdego ludzia, czy to idącego wzdłuż czy w poprzek drogi, na zielonym czy czerwonym świetle puszczają wolno, bo już mają dosyć rys z innych okazji, więc szkoda się narażać na rysy i wgniecenia maski po człowieku....
Istnieje też oczywiście szansa, że są uprzejmi... Bo ogólnie to są, no, ale jakoś trudno mi uwierzyć, żeby wyłażący na drogę co 30 metrów człowiek nie wnerwił takiego kierowcy!
Mnie by wnerwił!
Trzeciego to już bym chyba rozjechała!

No i teraz, wiedząc to wszystko co wam właśnie opowiedziałam wyobraźcie sobie MNIE, której się nie spieszy (no ale oni tego nie wiedzą)!
Pełznę tak po tym uliczkach węższych i szerszych, docieram do pasów i zatrzymuję się. A to dlatego, że zwykle idę z głową gdzieś w chmurach, więc muszę najpierw "zejść na ziemię" i ogarnąć wzrokiem sytuację. I okazuje się, że co? Że nadjeżdżający samochód wiedział o tym, że będę przechodzić zanim ja wiedziałam! Już dawno się zatrzymał, kierowca uprzejmie macha ręką, nie gazuje auta, nie najeżdża mi na pięty, a ja, w lekkim szoku, z niedowierzaniem, zerkając co chwilę czy aby na pewno nie czyha on na moje życie, przebiegam pospiesznie, żeby nie zabierać więcej czasu miłemu kierowcy...
A kiedy już wyjdę poza mury, to dopiero jest śmiesznie: sierota 300%.
Bo poza murami są światła...
No i idą wszyscy, wiadomo, kiedy potrzebują.
A ja czekam!
Czasem to i z 7 minut.
1000 osób mnie minęło, samochody ruszyły i stanęły już ze 2 razy, a ja stoję!
Chyba kolory znam, tak?
Przepisy ruchu drogowego też, tak?
Chyba po to te pasy i światła tam są, żeby ich używać, nie?
I zdaje się, że mam racje, i niby robię dobrze, a czuję się jak skończona idiotka!
Rozglądam się dookoła....
Oni też tak myślą!
Ci kierowcy, którzy stoją tuż obok mnie, bo często wszyscy mamy czerwone i ludzie, którzy mnie mijają...
A już najgorzej jest wtedy, gdy nie zauważę, że czekam na zielone, które się nie zapali, bo nie wcisnęłam guzika!
I stoję! Dzielna jestem i porządna, poczekam! 
W końcu jakiś porządek musi być!

Myślę, że niejednemu tą moją porządnością poprawiłam tu już humor...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz