wtorek, 24 października 2017

Wizyta u lekarza, pierwszy lizak i spóźniony prezent

Pyzka ma już 2 lata i 3 miesiące!
Nie wiem kiedy to się stało! 
Od naszego powrotu z Francji tak wiele się zmieniło, ona tak bardzo się zmieniła!!
Wiele też przez ten czas zapomniała. I tak na przykład zapomniała kompletnie, że gdy mieszkaliśmy w Avignon bywałyśmy w ośrodku zdrowia przynajmniej raz w miesiącu. Ważyłam ją, mierzyłam, wypytywałam o wszystko, gdy tylko miałam jakieś wątpliwości typu "czerwona kropka za uchem", czyli wszystkie standardowe rozterki mamy przy pierwszym dziecku. 
Odkąd wróciliśmy do Polski nasze, tj. Pyzki kontakty z lekarzami zakończyły się. Wiedziała, że mama chodzi do lekarza "z brzuchem" i na tym koniec. I świetnie, że tak się udawało, że nawet kataru nie złapała ani razu. Tylko się cieszyć! Wybiła jednak godzina próby, a dokładniej "bilans dwulatka".
Byłam przerażona "jak to będzie?".
Dlaczego?
Choćby dlatego, że z dnia na dzień znielubiła obcinanie paznokci i z traumą paznokciową walczyliśmy dobre dwa miesiące... Obawiałam się, że zapomniany lekarz może skutkować podobnie. Owszem, wierzyłam gorąco, że podobnie jak z powitaniem Adaśka, tłumaczenia i długie rozmowy o tym co ją czeka wystarczą, ale niepewność pozostawała. Na wszelki wypadek wałkowałam z nią książeczkę "Czekamy na dzidziusia", gdzie mama i nowy dzidziuś są intensywnie badani :)
Dwa dni przed wizytą dostaliśmy w prezencie książeczki z serii To nic strasznego: "Wizyta  u lekarza" oraz "Szpital". Aż do samego bilansu nie czytałyśmy nic innego. W kółko tylko Jaś, Krzyś i Asia (tak, bohaterka pierwszej z książeczek to imienniczka Pyzki :D) u lekarza. Na bilans książeczka pojechała oczywiście z nami. Wszystko szło świetnie, aż do wejścia do przychodni. Pyzka zamurowała się w drzwiach. Dosłownie! Prosiłam i namawiałam, kartkowałam książkę jak szalona, a ona jak stała, tak stała i ani drgnęła. 
Chociaż dołożyłam wszelkich starań, by wiedziała dokładnie co ją czeka była kompletnie przerażona. Nasza Pediatra jest naprawdę świetna. Miła, zawsze uśmiechnięta, konkretna, dokładna, delikatna i mogłabym tak jeszcze długo... Cóż z tego. Pyzka jej nie znała i poznać nie miała ochoty. W końcu praktykantka towarzysząca lekarce wpadła na pewien pomysł... Wyszła, by po chwili powrócić z "przekupstwem" w dłoni. Chociaż nie byłam zachwycona tym pomysłem, to z drugiej strony, byłam przestraszona nie mniej niż Pyzka tym, czy uda nam się dokonać bilansu i nie zrazić ją do lekarzy na następne razy, więc przystałam na tę propozycję.
Było tylko jedno "ale".
Przemiła praktykantka dzierżyła w ręku lizaka. A Pyzka na to "jak na lato"...
Pospieszyłam więc z wyjaśnieniem, że "my nie wiemy co to jest" :) Bo ja niestety z tych podłych matek, co to czekoladki jedzą SAME w czasie dziecięcej drzemki. Panie były pozytywnie zaskoczone, a Pyzka, chyba z ciekawości, odrobinkę się rozluźniła, co wystarczyło na tyle, by unieść jej bluzkę i choć osłuchać. Kiedy było już "po wszystkim" otrzymała nagrodę i... stanęła z nią, jak ze sztandarem, nie wiedząc kompletnie co z tym począć.
Jej wilgotne oczy zdradzały resztki uciekającego strachu... 
Wzięłam więc od niej tegoż lizaka, otworzyłam i...
I co dalej?
Jak nauczyć dziecko jeść lizaka? :D
Chciało mi się śmiać, jednak poważna mina mojej córki zdecydowanie odradzała żarty.
Poinstruowałam ją, by włożyła lizaka do buzi, a ona popatrzyła na mnie jak na wariatkę. Toż to ani miejsce ani czas na jedzenie. Z resztą... Od kiedy to pozwalam jej i namawiam do tego, by "zabawki" brała do buzi?! ;)
W końcu jednak skusiła się, by sprawdzić o co chodzi tej szalonej matce. 
Oczy zabłysły!
Cukieeeer!!!!!!
Na słodkiej twarzyczce pojawił się tak długo wyczekiwany uśmiech :)
Pyzka wkładała i wyjmowała lizaka do buzi, aż praktykantka przyszła jej z pomocą i wyjaśniła, że może oblizywać go językiem. O głupia ja! Matka zupełnie nie gotowa na wyedukowanie dziecka "z lizaków" :P (A może jednak mądra? Wszak "na wszystko przyjdzie czas" )
Bilans zakończyłyśmy pomyślnie...

Niedługo potem musiałyśmy ponownie odwiedzić gabinet lekarski. Na wszelki wypadek wyposażyłam się więc w aptece w "zdrowe lizaki". Okazało się jednak, że poprzednie dobre wrażenie wystarczyło i nie było konieczności machania Pyzce lizakiem przed oczami. 

Aktualnie Pyzka to nasz domowy lekarz nr 1.
Odkąd otrzymała w prezencie mini zestaw lekarski ze stetoskopem i termometrem cały czas szuka pacjentów po domu, a kiedy już zbada wszystkich członków rodziny w ruch idą lalki i misie. Mieszkamy jak w szpitalu! Ciągle słyszę tylko "co dolega?", "połóż się" i "oddychaj mocno!" i najlepsze : "Adasiu, zbadam Cię" :D Cudny ten podarek. Troszkę mi szkoda, że ciut spóźniony. Możliwe, że gdyby pojawił się w domu wcześniej Pyzka nadal żyłaby w błogiej nieświadomości lizakowej.

Z Pyzką przeżyłam swoją małą, osobistą traumę w gabinecie. Słowo daję, już wolałabym histerię i wrzaski niż to przerażenie i popiskiwanie pod nosem ze strachu ;( Teraz mam nadzieję, że nasza domowa lekarka nie zrazi swą praktyką Adaśka, bo w prawdzie zaznajomi go z tematem, ale czy nie aż za dobrze? :)  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz