O prądach w kuchni już było, o podłodze też, a zatem do "obgadania" zostały nam tylko meble i sprzęty :P
Do remontu kuchni, a raczej jej urządzania zatrudniliśmy 'profesjonalistę'. Powinno zatem obyć się bez przygód, czyż nie? :P
Przemiły Pan z jednego ze sklepów meblowych poświęcił nam kilka godzin i wymalował w programie komputerowym moją kuchnię marzeń (jak na nasze możliwości lokalowe i finansowe oczywiście). Wszystko się zgadzało, wymiary sprawdziliśmy dwukrotnie, wpłaciliśmy zaliczkę i cierpliwie czekaliśmy. W końcu, po 8 tygodniach od zamówienia, dostaliśmy informację ze sklepu, że meble gotowe są do montażu. Umówiliśmy więc termin, rozebraliśmy starą kuchnię i czekaliśmy w napięciu :)
Pierwsza niespodzianka:
Nie ma naszego okapu... Szybko okazało się, że jednak jest, a tylko w papiery wkradł się jakiś błąd. Ale... zaraz, zaraz... Jednak go nie było :P Choć przez telefon zapewniano nas, że się 'znalazł', panowie montażyści w dniu montażu, przed opuszczeniem sklepu, jednak trochę go szukali. Grunt, że w końcu całe zamówienie trafiło na samochód, a my dostaliśmy telefon, że już do nas jadą.
Byłam trochę niepocieszona, bo liczyłam, że wieczorem ugotuję Pyzce kolację na nowej kuchni, a tymczasem dobijała 10 rano... By nie tracić czasu i pięknej pogody wybraliśmy się na spacer ("poczekamy na nich na podwórku"). Kiedy jednak minęło dobre półtorej godziny trochę się zaniepokoiliśmy. Wtedy właśnie Pan Mąż odebrał telefon...
I tu druga niespodzianka:
Z telefonu wynikało, że ekipa jest na miejscu.... tyle, że nie tym, w którym na nich czekamy! Gdzie zatem byli? Mimo, że dostali kompletny adres wraz z kodem pocztowym (zaznaczam, bo o niego dopytywali), to w urządzenie GPS nazwę naszej ulicy wpisali jako miejscowość... Nie wiedziałam, że jest taka! :P Teraz już wiem, że są dwie, obie oddalone od nas około 35 km, przy czym jedna na północ, a druga na południe. Brawo! Po weryfikacji lokalizacji Panowie ostatecznie zawitali do nas kilkanaście minut przed 13-tą!
Wielki plus należy się za szczerość, bo zapytani jakie są szanse na zakończenie montażu tegoż dnia odpowiedzieli bez żenady, że zerowe :D
Tu zaznaczam!! Na panów montażystów nie mogę złego słowa powiedzieć! Choć znielubiłam ich zanim tu dojechali za czasową obsówę, to, niestety, dali się lubić :) i współpracowało nam się bardzo dobrze. Tempo mieli zawrotne, a zabawili u nas aż do 22 i, tu drugi wielki plus, dotrzymali słowa z montażem płyty indukcyjnej. W prawdzie kaszę gotowaliśmy dla Pyzy w kuchni letniej, ale poranne mleko przygotowałam już w domu :)
Chociaż wszystko było na wymiar, miało pasować itp. itd. to niestety nie było tak pięknie i gładko, jakby to wynikało z rysunków... Niestety, część rur poprowadzoną mamy w kuchni "wierzchem", a odległość na jaką odstają przewyższała dopuszczalne normy. Nie mieściły nam się szafki z szufladami, a szafka narożna pod płytę nie pasowała ani z jednej ani z drugiej strony. Tu jakaś rura, tam przewód z prądem, tu odpływ od zlewu, tam "przypływ" zmywarki... Na szczęście, choć nie bez trudności, panowie poradzili sobie z tym labiryntem rur i rureczek. Z kilku szafek zrobili coś na kształt kurpiowskich wycinanek i udało się! Dolne szafki stanęły w jednej linii :D
Żeby jednak nie było zbyt prosto podnieśliśmy im nieco poprzeczkę. A dosłownie, już przy montażu, zdecydowaliśmy o ustawieniu szafek na ciut wyższych nóżkach. Tym sposobem ja mam blat na wymarzonej wysokości, a panowie mieli twardy orzech do zgryzienia, bo całość kuchni poszła w górę (dzięki szafkom-słupkom). Co w tym strasznego? Niby nic... jak dla mnie :P Oni za to gimnastykowali się całe przedpołudnie dnia następnego, by przykręcić przyzwoicie listwy wieńczące (chociaż kilkukrotnie namawiali mnie bym z nich zrezygnowała :P oczywiście w żartach...).
Kuchnia wyszła jak marzenie!
Wszystko działa <3
Prądy są na miejscu ;)
Zmywarka pierze, lodówka chłodzi, a piekarnik piecze (pizza testowa już skonsumowana :D).
Płyta indukcyjna też chodzi bez zarzutu...gorzej ze mną, bo nie ogarniam prędkości gotowania... dopiero po 4 dniach nie wykipiało mi mleko ;P Dobrze, że się nie przypala! Hehe
A gdzie kwiatki?
Są i one...
Jedna sprawa to okno przy zlewozmywaku, które dzięki podniesieniu poziomu blatu nie otwiera się do końca, bo blokuje je właśnie zlewozmywak... Nie jest to duży kłopot, z resztą kto otwiera dwuskrzydłowe okno w kuchni nad blatem na szeroko? Żeby mi muchy obiad wyżarły?! Tyle, żeby je przetrzeć z kurzu się otwiera, więc jest OK :)
Drugi zaś problem, nie duży, ale jednak to karnisz.
Otóż:
W kuchni są dwa okna. Pierwsze omówione powyżej, które zostało pozbawione karnisza w czasie przygotowań, oraz drugie, które jest na końcu kuchni, a którego remont jakby nie dotyczył. Jakby, czy też "prawie" robi dużą różnicę... Nad tym oknem karnisz pozostał w nienaruszonym stanie. I musieliśmy wykazać się sporym sprytem, by nie musiał tak wisieć po wsze czasy, bo na uchwyt go mocujący nachodziła ostatnia z szafek kuchennych, a jest nią wysoki słupek z piekarnikiem. Cudnie, nieprawdaż?!
Ale kto by się tam przejmował takimi drobiazgami?
Najważniejsze, że mam piękną kuchnię z dużymi szufladami, dużą zmywarką i dużą, rodzinną lodówką <3
Sama nie wiem co w tej kuchni kocham najbardziej...
Chyba najlepsze jest to, że półka ze słodyczami wysuwa się i nie muszę już kucać, schylać się i tyle namęczyć żeby połasuchować :P
Moja waga łazienkowa wskazuje także, że ta zaleta nowej kuchni jest "naj"...
A tu "kawałek Prowansji" w naszym domu <3
(jak widać udało się wybrnąć z karniszowego impasu :P)
A tu "kawałek Prowansji" w naszym domu <3
(jak widać udało się wybrnąć z karniszowego impasu :P)
Jest jeszcze jeden poważny powód, z którego kocham naszą kuchnię: to tu mieści się najwięcej pamiątek i akcentów, przypominających nam nasze emigracyjne życie...
Czajnik na żeliwnej podstawce, ozdobionej cykadami, prosto z Avignon <3 |
Niezwykle praktyczna dekoracja stołu |
Jest też lodówka pięknie eksponująca nasze turystyczne (i nie tylko) wojaże... A w dolnym rogu druga żeliwna podkładka, z lawendą <3 |
Pozostało tylko wymienić tapicerkę na narożniku - moim marzeniu kuchennym od lat - szczęśliwie będącym na wyposażeniu przed remontem...to dzięki temu m.in. starczyło na czajnik :P Musimy też dorobić półeczkę na książki kucharski, które posiadam raczej ze względów kolekcjonerskich niż użytkowych, ale kto wie...może w tak wspaniałych warunkach jakie stwarza nowa kuchnia zacznę w końcu z nich korzystać ? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz