wtorek, 18 kwietnia 2017

Świąteczny, chrzcinowy exploding box

Minęły dwa lata od mojego ostatniego boxa!
Szmat czasu!
Teraz jednak nadarzyła się świetna okazja, by odkurzyć ten rodzaj papierowych wykonów :)
A wszystko za sprawą małego Leona, który w świąteczną niedzielę przyjął chrzest <3

Zastanawiacie się kim jest Leon?
To nowy koleżka mojej Pyzki :) W prawdzie jeszcze malutki, bo ma niespełna 7 miesięcy, ale dzieci tak szybko rosną, że tylko patrzeć, jak będą razem ganiać się na rowerach :P

To zabawne...
Pierwszym kolegą Pyzy w Avignon był Leonadro, czyli Leo :) Synek meksykańskiej koleżanki, z którą spotykałam się w naszym ukochanym przedszkolu. Alice poznałam przez innych meksykańskich znajomych i dzieliłyśmy razem blaski i cienie macierzyństwa podczas mojej emigracji. Miło było mieć do kogo "gębę otworzyć" :) Nadal utrzymujemy kontakt, chociaż i dla Alice skończyła się avignońska przygoda - razem z rodziną od niedawna mieszka w Ekwadorze.

Gdy wróciliśmy do Polski i zamieszkaliśmy "na końcu świata" zastanawiałam się jak dam sobie radę bez ludzi wokół mnie. Szukałam na różne sposoby możliwości ich napotkania, ale sroga zima trochę mnie przystopowała. Kluby malucha są oddalone od mojego domu co najmniej 10 km. To pierwszy minus. Drugi jest taki, że są płatne. Jest jeszcze trzecia przeszkoda: to Pyzka, która aktualnie ucina sobie drzemkę zaraz po obiedzie i potrafi spać nawet 3 h! Tak, to wspaniale, ale to oznacza, że rano nie zdążyłabym obrócić tam i z powrotem, a po południu, nim dojadę po podwieczorku na miejsce trzeba już wracać. Popołudniowa wizyta zabierałaby też cenny czas na zabawy z Tatą. Zostałam więc uziemiona w mojej wsi. 
Z pomocą przybył mi jednak portal z twarzą w nazwie ;P 
Dołączyłam do grupy mam z okolicy i dzięki temu poznałam mamę Leona :D
Nie mogłam uwierzyć, że poza kilkoma babciami, które mijaliśmy czasem autem na ulicy, wracając z zakupów, mieszka tu ktoś jeszcze. Okazuje się, że "centrum wsi", jak je pieszczotliwie nazywam (my mieszkamy w lesie, a centrum jest tu gdzie sklep i asfalt :)), zamieszkuje całkiem sporo osób, a Leon nie jest jedynym pasażerem wózka dziecięcego!! 
Chociaż droga przez las do wsi to dobre 20 minut spaceru, to kiedy tylko pogoda sprzyja, a nam udaje się z mamą Leo zgrać godziny, drzemki, pory karmienia etc., pcham pyzkowy rowerek z uradowaną pasażerką na spotkanie "w centrum" przez las, piach i błoto. Pyzkowa mama, choć zziajana jak pies (brzuszysko mam coraz większe, a i Pyzka chyba coraz cięższa ;P), nie mniej cieszy się na te "wyjścia", bo znów "ma do kogo gębę otworzyć" :D 
Odświeżyłam sobie pamięć co do malutkich dzieci, bo chociaż to było tak niedawno, to już zdążyłam zapomnieć co dałam Pyzce po buraczkach :P Poznałam okolicę i jeszcze dwie ulice, po których możemy w miarę spokojnie pedałować :) Znów znalazłam kogoś, z kim miło jest dzielić czas, rozmawiając na łączące nas tematy.  Dzięki mamie Leo przypomniałam sobie też o naszej polskiej życzliwości, od czego mocno się we Francji odzwyczaiłam (no chyba, że dotyczyło to nie-Francuzów).  Jednak świat jest całkiem mały...

Nie mogłam więc odmówić sobie tej przyjemności i nie popełnić dla małego Leona boxa na tak podniosłą uroczystość, jaką są chrzciny.
Mam nadzieję, że to małe pudełeczko w bieli i błękicie będzie miłą pamiątką tego wspaniałego dnia.

 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz