Skoro zdecydowaliśmy się na duży remont, kucie ścian, podłóg i totalny bałagan to przy okazji stwierdziliśmy, że dobrze byłoby tu i tam dołożyć trochę światła, gniazdek itp.
Ochoczo zabraliśmy się za "rozprowadzanie elektryki" :D
Jak robi to dwóch chemików?
Kochani, bierze się karteczki samoprzylepne i nakleja gdzie popadnie, a kochani tatusiowie potem rozszyfrowywują co ma być gdzie.
Koncepcje podziału pokoi zmieniały się codziennie a wraz z nimi pomysły gdzie przydałoby się jakie gniazdko. Ja generalnie podchodziłam do kwestii minimalistycznie, no bo ileż rzeczy się w takich pokojach-sypialniach podłącza? Telefon, lampka, telewizor, czyli 3-4 gniazdka powinny wystarczyć. Pan Mąż był za to zwolennikiem opcji "na bogato" i najchętniej przyczepiłby gniazdko (koniecznie podwójne) co 2 metry! Ostatecznie zdecydowaliśmy się umieścić 4 podwójne gniazdka w każdym pokoju.
Tatusiowie spełnili wszystkie nasze prośby i rozmieścili wszystko zgodnie z naszym "projektem".
I jak wyszło?
Zabawnie!
W prawdzie ich liczba jest wystarczająca, ale kiedy patrzę na ich rozmieszczenie w głowę zachodzę "co autor miał na myśli" i jak słowo daję, nie wiem o czym myślałam/myśleliśmy gdy je rysowaliśmy! Na pewno się do tego przyzwyczaimy i, na pewno, o niektóre kabelki będziemy się potykać - życie!
Może z czasem, gdy dokonamy jakichś roszad personalnych w pokojach, a miejsce namiotu do zabawy zajmie biurko, położenie niektórych kontaktów wyda się bardziej zasadne, póki co jednak z uporem maniaka szukam gniazdka przy drzwiach od pokojów z nadzieją, że wetknę w nie wtyczkę od odkurzacza. Tak było przez całe moje życie w każdym domu, w którym mieszkałam :P Że też nie dało mi to do myślenia, gdy urządzaliśmy elektrykę w docelowym "gniazdku".
Z prądem łączy się też rozlokowanie włączników od światła.
Wcześniej pokoje wyposażone były jedynie w kinkiety. We Francji przyzwyczailiśmy się jednak do słońca i światła przez większą część dnia i roku, co tu, w Polsce, jest nie do osiągnięcia. Poprosiliśmy więc Tatów o o podciągnięcie prądu do żyrandoli. Dodaliśmy, najpierw ołówkiem na ścianie, guzików do odpalenia górnego światła i cali szczęśliwi zaczęliśmy poszukiwania guziczków i ramek do nich. Jak Pan Mąż sprytnie zauważył bardzo ładnie prezentują się ramki podwójne czy potrójne... Zauważył to jednak za późno, a naszej tatusiowej ekipie o tym pomyśle nie wspomniał wcale. szkoda, bo na podwójną ramkę trzeba puszki wiercić blisko siebie. Skoro jednak nie pozostawiliśmy żadnych co do tego wytycznych mamy jakieś 5-6 cm odstępu między nimi :) Dla mnie żaden problem, tym bardziej, że pojedyncze ramki są tańsze, a po dodaniu guziczków tu i tam wyszło nam ich w mieszkaniu całkiem sporo :P
Skoro jesteśmy już przy guziczkach i ramkach to tu też pojawił się niezły "kwiatek". Trochę się Tato namęczył, by to wyprostować, ale się udało.
Guziki i ramki wraz z gniazdkami do kompletu zamówiłam przez internet, bo były ładne i tanie. Najpierw na próbę kupiliśmy jeden komplet, który przejechał się z moimi rodzicami do Francji na wczasy, bym mogła go obejrzeć :D Spodobały mi się, zamówiłam i myślałam, że kolejny etap to ich podziwianie na ścianie. Okazało się jednak, że pstryczki-elektryczki, które wybrałam są trochę wadliwe. Otóż, na sucho, trzymane w ręku, pstrykają, a kiedy umieści się je w ścianie i zamocuje wszystko na tip-top już nie pstrykają. Nie dają się wcisnąć i nie załączają światła! Jakiś cyrk!! Nie wszystkie "to" miały, ale znakomita ich większość niestety tak. Czego jednak nie zrobi Tato dla swej ukochanej córeczki :) Po tuningu za pomocą nożyka (plus kilka palców jako efekt uboczny ;( ) pstryczki działają jak należy!
Na koniec, na deser jeszcze kuchnia i jej 'prądy'...
Tu też oczywiście porozwieszałam zawczasu moje niezawodne karteczki, snując plany o tym gdzie stanie mikser, gdzie ekspres do kawy, a gdzie czajnik. Wszystkie gniazdka Taty obsadzili zgodnie z naszymi prośbami. Wtedy jednak poza wyobraźnią nie mieliśmy wielu "pewniaków" dotyczących kuchni. Kiedy już się pojawiły, wraz z projektem, okazało się, że moje gniazdko do miksera wypada dokładnie nad zlewozmywakiem, a mikrofala jednak nie jest w zabudowie i jej też przydałby się prąd. Nawet rezygnacja z czajnika elektrycznego niewiele pomogła. I tak, dzień przed przyjazdem nowych mebli kuchennych, nasz Szwagiereczek, Pan Mąż i Tata przeorali raz jeszcze ściany w kuchni, dopasowując gniazdka do rysunku :)
Przy każdym z powyższych "kwiatków" nasza domowa ekipa remontowa okazała się niezawodna :)
Za to my, po raz kolejny, jako niedoświadczone w remontach żółtodzioby daliśmy trochę ciała...
Najważniejszy jest jednak efekt końcowy, a ten jest satysfakcjonujący!
Mamy prąd w każdym gniazdku, w każdym pokoju i wszędzie świeci się światło, czyli ostatecznie SUKCES!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz