poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Remontowe kwiatki. Epizod I: Łazienka

To będzie cykl postów o tym, jak się nie remontować...
Wcale nie oznacza to jednak, że wiemy już jak to zrobić ;P
Możemy jednak podzielić się z Wami naszymi błędami i opowiedzieć o naszych przygodach, co może niektórym da do myślenia. Może nawet uznacie, że dobrze mieszka się Wam tak jak jest i żaden remont nie jest potrzebny :D

Ach, jak wiele razy słyszałam, że "pierwsze mieszkanie jest dla wroga, drugie dla przyjaciela/na sprzedaż, a trzecie dla siebie". 
Jakie to prawdziwe!
My niestety nie mieliśmy opcji, by zostawić wszystko tak jak jest i się nie remontować, a to dlatego, że to co było to beton, brak gipsów, schodów i drzwi, a zatem remont był absolutną koniecznością.
Na szczęście prawie wszystko już za nami!
Były momenty lepsze i gorsze, ekipy naprawdę wzorowe (Panowie od okien czy drzwi) i takie, o których wolałabym zapomnieć (ze stolarzami od schodów na czele)... Najgorsze jednak było to, że nie było nas na miejscu, a wszystko co działo się w ramach remontu spadało na naszych tatów, czyli główną ekipę remontową. Musieli studzić nasze emocje, być naszymi adwokatami, oczami, uszami, negocjatorami... Szczęśliwie byli też gipsiarzami, płytkarzami, malarzami i sama nie wiem kim jeszcze! Bez nich nic by się nie udało! Tak profesjonalnych amatorów życzę każdemu ;D
Niestety, mimo ogromnego, przewielkiego wsparcia ich i całego grona innych osób nie obyło się bez wpadek, poprawek, i tak zwanych 'kwiatków'.

Ten cykl będzie zestawieniem "najlepsze z najlepszych".
 
Na pierwszy ogień coś, co, teraz już mogę to powiedzieć, wyszło cudnie, fantastycznie i wspaniale!
Uwielbiam to pomieszczenie!!!

Łazienka

Zaprojektowaliśmy ją podczas wizyty w Polsce na Boże Narodzenie. Totalna profeska... Rysunki powstały w jednym z marketów budowlanych 30 grudnia (przynajmniej nie było kolejek :P). Zakupy na całe pomieszczenie, czyli płytki, płyty gipsowe, armaturę i co tam jeszcze się montuje, no może poza wieszaczkiem na papier toaletowy, zrobiliśmy w Sylwestra :D W końcu sklep był czynny do 15:00, a zatem mieliśmy szmat czasu :P Totalne wariactwo, chociaż, z drugiej strony, się cieszyłam. Gdybym miała więcej czasu pewnie snułabym się między sklepami ze 2 miesiące i siadała w każdej napotkanej wannie rozważając wszelkie 'za' i 'przeciw'. A tak, wytarłam tyłkiem kurz z tylko jednej wanny na ekspozycji, nogi zmieściły się na prosto i była nasza :D
Zakupione materiały czekały sobie cierpliwie na realizację, aż pewnego wiosennego dnia, a była to sobota, zadzwonił do nas Tata, że robią łazienkę i płytki na podłogę się nie nadają... "Jak to się nie nadają?". Ano, wszystkie jak jeden mąż były krzywe, wygięte w łuk, a więc tworzyły na podłodze, w zależności od wersji układania, góry i doliny lub zadziory, o które spokojnie można by skaleczyć stopę. Mimo najszczerszych chęci Tatów nie dało się tego kłaść. Stwierdziliśmy, że nie ma czasu na reklamację, która potrwa kilka tygodni i nie wiadomo jaki będzie jej skutek. Nie pozostało nam nic innego jak wybrać inne płytki i czym prędzej je wymienić. Po oględzinach dostępnych wzorów w internecie, czyli tak naprawdę żadnych, bo tam fotki wstawione są na chybił trafił i kilka modeli płytek potrafi być opatrzonych tym samym zdjęciem, wysłaliśmy na zakupy rodziców z telefonami, kamerkami i Skype. Tatusiowie oglądali wykonanie płytek, a mama porównywała kolory. Choć przez kamerę było widać całe g... nic, decyzja zapadła i nasza rodzinna ekipa mogła wrócić do klejenia :)
(Płytki, które wybrali rodzice są naprawdę super. Tak nam się spodobały, że zdecydowaliśmy się je położyć także w kuchni i wiatrołapie :D)
Wydawało się, że dalej będzie już tylko dobrze. I było. Pomijając nieco krzywe ściany, uszkodzony dekor oddany do wymiany i konieczność dostawienia prowizorycznej ściany zamiast obudowy wanny, wszystko szło świetnie. "Już był w ogródku, już się witał z gąską"... Pozostało jedynie zamontować szafeczkę, blat, umywalkę i podstawowa wersja łazienki miała być skończona. Jednak to radosne zakończenie odwlekło się nieco w czasie. Jak się okazało, polecona nam przez Pana w sklepie umywalka, która bardzo mi się podobała (była tania i ogromna) okazała się za duża do naszej szafki i blatu ! Przy zwrocie uprzejmy Pan sprzedawca zwierzył się Tacie, że często one wracają bo są niewymiarowe... Cudnie! I byliśmy bez umywalki. Najchętniej zabrałabym naszą francuską :P Żartowałam nawet do Pana Męża żebyśmy spróbowali ją odkupić. Miała idealny kształt i wymiary. Ostatecznie, również przy tym wyborze zdaliśmy się na Tatów, bo to oni widzieli tu na miejscu najlepiej co się nada.
I tak sobie myślę...trzeba było całkiem się nie przejmować tym remontem i tymi kłopotami. 
Chyba niepotrzebnie się w to angażowaliśmy :) bo Tatom poszło zdecydowanie lepiej niż nam :P

Po zakończeniu łazienki w wersji podstawowej brakowało jeszcze dodatkowych szafek. Jest w niej duża wnęka pod skosem, więc wymyśliłam tam przestrzeń do przechowywania rozmaitości. Najlepiej dopasowały nam się tam szafki kuchenne i po castingu wśród sklepów meblowych zdecydowaliśmy się na jeden model do samodzielnego montażu. W końcu złożenie 3 szafek kuchennych nie powinno być trudne - już to kiedyś zrobiliśmy :P Nie powinno, a jednak zajęło nam to jeden dzień na jedną szafkę! Rysunki - dramat, opisów brak, a niektóre części zepsute jeszcze zanim je dotknęliśmy :( Rozpacz! I jeszcze ostatni "kwiatek" w tym temacie: samodomyk plus otwieranie bezuchwytowe (bo nie mogłam dobrać pasujących do szafki pod umywalką uchwytów). Takie połączenie nie działa! A przynajmniej nie tak jakbym to sobie wyobrażała, a mam już szafki z samodomykiem :D Widać Pan, który nam to sprzedał (przemiły gość!!!serio :D ), nigdy czegoś takiego nie montował. Wygląda na to, że "albo rybki albo akwarium". Założyliśmy tenże wynalazek (bezuchwytowy) do jednego frontu i już się go pozbyłam... Widać nie dla nas "nowoczesność w domu i w zagrodzie". Mieszkam na wsi i jak prosty człowiek dokupię sobie uchwyty, nawet gdyby miały nie pasować :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz