Pamiętacie, gdy zaraz po naszym przyjeździe do Francji opisywałam Wam szeroko nasze doświadczenia i przeboje z tutejszą papierkologią?
Oj, trochę tego było... z resztą, nie tylko na początku!
W końcu jednak udało nam się uporać z bankiem, ubezpieczeniami i innymi kontraktami na nasze nazwisko, a mieliśmy ich w sumie 7 (!) plus konto w banku, dwóch instytucjach ubezpieczeniowych oraz 'opiece społecznej' i mogliśmy wieść spokojny żywot emigrantów na słonecznym południu.
Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy...
Okazało się, że opuszczenie Francji, z uwagi na wszystkie te cyrografy, któreśmy na nas podpisali, jest nie mniej skomplikowane niż ich otwarcie. W sumie po spędzonym tu czasie nie powinno nas to może dziwić? Po cichu liczyłam jednak na to, że uda się tak po prostu zrezygnować, podziękować, zapłacić i wyjechać.
Marzenie...
Marzenie...
Kilka razy mocno się zaskoczyłam, bo tam gdzie wydawało mi się, że pójdzie łatwo ledwo się udało, a tam, gdzie zakładałam porażkę udało się od ręki, ale po kolei...
Poziom trudności "łatwy": Rezygnujemy z mieszkania
Właściciele naszego mieszkania rozumieli angielski i pozostawaliśmy z nimi w stałym kontakcie mailowym, zatem złożenie rezygnacji, zgodnie z umową na 30 dni przed wyprowadzką było bułką z masłem, stąd poziom trudności "łatwy". Niestety, z czasem przerodził się on w wyższy numerek, bo ludzie wynajmujący nam "apartament" dosłali oraz dostarczyli nam na piśmie dokumenty, z których wynikały dopłaty z tytułów najróżniejszych... A to prąd na klatce, a to śmieci, a to dopłata za wodę (czy myśmy kąpali się w oceanie?), na podatku niewiadomego pochodzenia (gruntowy?), kończąc. Zabazgraliśmy wspólnie kilka ładnych kartek A4 zanim znaleźliśmy konsensus i ostatecznie to my odzyskaliśmy pieniądze (czyli jednak nie było oceanu w wannie, ani nawet Bajkału :P).
Choć trochę martwiliśmy się o nasz dobytek, który nijak nie zmieściłby się do auta, szczęśliwie, w promocji udało nam się wcisnąć wszystkie gabaryty wynajmującym, zatem wpadło jeszcze kilka groszy i pozbyliśmy się przypalonej patelni :D
Francja vs. Brykusie 0 : 1
* * *
Poziom trudności "extra hard": Rezygnujemy z opieki społecznej
Jako, że to jedyna instytucja, poza pracą Pana Męża, która dawała nam jakąś tam kaskę od razu pospieszyłam im wyjaśniać, że się wyprowadzamy. Czemu tak wysoko oceniłam stopień trudności? Ano temu, że poza Panem z ochrony, który już tam nie pracuje (o matko! i co teraz?) nikt nie mówił tam po angielsku. Wyjaśnianie po francusku takich spraw napawało mnie nieodmiennie przerażeniem, a jednak musiałam spróbować... Odstałam swoje w kosmicznej kolejce, a gdy w końcu ekran wyświetlił mój numerek podeszłam do komputera pełna trwogi. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie się martwiłam! Zmiana adresu i zablokowanie wypłat zajęły mi może 3 minuty, a przemiła Pani napisała w moim imieniu list, że "dziękuję bardzo i do widzenia". To takie proste, że aż nieprawdopodobne! Czyli jednak level "easy" :)
Francja vs. Brykusie 0 : 2
* * *
Poziom trudności "średni": Rezygnujemy z usług bankowych
Bank jest w mieście, więc można załatwić wszystko od ręki... Tak się jednak tylko wydaje. Po pierwsze trzeba umówić randez-vous. Bez tego można pogadać sobie z Panią z recepcji, która układa dokumenty w wysokie sterty i na tym koniec. Zatem, z poziomu "średniego" szybko wskoczyłam na "trudny", a po spotkaniu z Panem, który miał mówić po angielsku, a nie mówił i miałam nadzieję, że chociaż rozumiał co ja mówiłam, na poziom "extra hard". Zostawiłam dokumenty recepcjonistce, by po tygodniu nadal nie mieć żadnego potwierdzenia, że oddała je komuś kompetentnemu, a nie zrobiła na nich np. kółka z kubka od kawy... Udałam się tam ponownie z żądaniem potwierdzenia otrzymania moich dokumentów, grożąc, że nie opuszczę banku (wraz z rozbrykaną, jak na Brykusiównę przystało, Pyzką). Recepcjonistka zapewniła mnie, że dostanę upragnionego maila. Tak też się stało. Mail potwierdzał, że...zamkną mi konto!! Aaaa!!! Poziom trudności: "nie do zrobienia"?! Odpisałam mojemu konsultantowi, co to "mówi-nie mówi" po angielsku, że ja konta nie zamykam, tylko inne rzeczy. Mail był w dwóch językach, na kolorowo, podkreślenia, pogrubienia...jak polecenia z matematyki w 3 klasie szkoły podstawowej. No to odpisał mi na to, że OK. Świetnie! Wróciliśmy do Polski, minął pierwszy tydzień, wchodzimy na konto, a tam: wszystkie usługi aktywne! Aaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!! Ja zwariuję!!! Piszę zatem do gościa (w dwóch językach), że miał zamknąć to i to i nie zamknął itp. itd. A on mi na to, że sorry, sorry, on już to konto zamka... Że co?! Że jak?! Nie konto!!! Aaaaaaaaa!!! I już teraz nawet okupowaniem banku nie mogę zagrozić :(
Sama radość!
Jest jednak światełko w tunelu. Jeśli od 'drugiej strony' (prądy, internety i inne takie) prawidłowo zakończyliśmy kontrakty nic się nie stanie. Czekamy zatem w napięciu...
Francja vs. Brykusie 0 : 2 ( rozgrywka trwa :P)
Sama radość!
Jest jednak światełko w tunelu. Jeśli od 'drugiej strony' (prądy, internety i inne takie) prawidłowo zakończyliśmy kontrakty nic się nie stanie. Czekamy zatem w napięciu...
Francja vs. Brykusie 0 : 2 ( rozgrywka trwa :P)
* * *
Poziom trudności "średni": Rezygnujemy z internetu
Poszłam do SFR, czyli naszego dostawcy internetu i... d*** w kwiatach. Mogłam oczywiście zrezygnować ze wszystkiego, tyle że musiałam to zrobić przez telefon. Kolejny 'hardcore'! Jakim niby cudem miałabym to zrobić?! Szczęśliwie, gdy zabraliśmy się za załatwianie tych wszystkich spraw odwiedził nas przyszywany Wujek z Ciocią, którzy mieszkają we Francji i pomogli nam to załatwić :) Ufff. To dopiero jednak połowa sukcesu! Wysłaliśmy przygotowane dla nas przez Wujaszka pismo o rezygnacji i cierpliwie czekaliśmy na rozwój wypadków. W odpowiedzi dostałam maila, że rezygnacja została przyjęta, a internet odłączą nam 7.12. Świetnie, 2 ostatnie dni bez kontaktu ze światem... To jednak nie koniec 'dobrych' wieści. Musieliśmy także czekać na dokumenty, by oddać SFR-owe pudło, za które daliśmy sporą kaucję. Oczywiście nie można odnieść go do salonu, bo to byłoby zbyt proste. Wysłanie go jest darmowe (łaskawcy) tyle, że z odpowiednimi papierami od nich... Zatem z duszą na ramieniu, czy zdążą przed naszym wyjazdem dosłać ten śmietek, czekaliśmy na pocztę. W tak zwanym międzyczasie cudny SFR dzwonił do nas z pytaniami i instrukcjami, których za chińskiego pana nie mogłam zrozumieć (no bo po francusku, ale "niech się pani nie martwi, będę mówił powoli" hehehehehehe...), więc zbierając dziecko z gołym tyłkiem z nocnika biegałam po piętrze w poszukiwaniu życzliwego sąsiada, który z nimi pogada i objaśni mi czego chcą. Jak ich nie kochać?!
Na 3 dni przed wyjazdem nadal nie miałam śmietka, więc zadzwoniłam w akcie desperacji na infolinię i dokładnie tak samo jak w polskich biurach obsługi, wybierając 1, 0 a potem 7 albo jeszcze ze 3 inne cyferki, gdy chcesz zapytać o abonament/umowę/oferty/urządzenia/rozmowa z konsultantem - "wybierz 1" połączyłam w końcu z byle kim tylko po to by poprosić o połączenie z jakąś osobą mówiącą po angielsku.Pękałam z dumy, że dobrnęłam do żywego człowieka po drugiej stronie słuchawki :D anglojęzyczna osóbka posłała mi natomiast mailem papierki niezbędne do oklejenia paczki i tym sposobem udało nam się rozstać z SFR :D Pozostało jedynie czekać na zwrot kaucji... (i właśnie po to mi to francuskie konto, czego pan z banku za chińskiego pana nie ogarnia...)
Francja vs. Brykusie 0 : 3
* * *
Francja vs. Brykusie 0 : 3
* * *
Poziom trudności "łatwy": Rezygnujemy z prądu
Jak już kiedyś pisałam, we Francji wszystkie media w domu podpisane są osobnymi kontraktami na lokatorów. Z nami nie było inaczej. Najpierw w pierwszym, a potem w drugim mieszkaniu mieliśmy zatem umowę na prąd, którą oczywiście również trzeba było wymówić. Po wcześniejszej wizycie w punkcie EDF dowiedziałam się, że w ostatnim dniu zamieszkania, gdy spiszemy już liczniki muszę przyjść i podać im te cyferki i sprawa będzie załatwiona. Trudno było nam w to uwierzyć. Nie dostałam nawet żadnego specjalnego druku. Kiedy nadszedł czas mojego wyjazdu spisałam liczniki i podreptałam do biura obsługi. Tam, w jakieś 3 minuty załatwiłam wszystko! Wystarczył dowód i ogryzek kartki z cyferkami. równie dobrze mogły być to numery w totka :P Wprost nie mogłam w to uwierzyć! :D Czekała mnie jednak jeszcze jedna wizyta w tym punkcie... Pyzka zgubiła tam swojego szydełkowego konia :P
Francja vs. Brykusie 0 : 4
* * *
Chociaż nadal nie mamy pewności co do tego, czy sprawy bankowe zostały pomyślnie załatwione, to i tak czuję się wygrana :P Prawie jakbym pokonała system! Wszyscy, których poznałam we Francji, Francuzi i obcokrajowcy narzekają na ten papierkologiczny system... A jednak udało nam się z nimi rozstać!
Jak już kiedyś pisałam, we Francji wszystkie media w domu podpisane są osobnymi kontraktami na lokatorów. Z nami nie było inaczej. Najpierw w pierwszym, a potem w drugim mieszkaniu mieliśmy zatem umowę na prąd, którą oczywiście również trzeba było wymówić. Po wcześniejszej wizycie w punkcie EDF dowiedziałam się, że w ostatnim dniu zamieszkania, gdy spiszemy już liczniki muszę przyjść i podać im te cyferki i sprawa będzie załatwiona. Trudno było nam w to uwierzyć. Nie dostałam nawet żadnego specjalnego druku. Kiedy nadszedł czas mojego wyjazdu spisałam liczniki i podreptałam do biura obsługi. Tam, w jakieś 3 minuty załatwiłam wszystko! Wystarczył dowód i ogryzek kartki z cyferkami. równie dobrze mogły być to numery w totka :P Wprost nie mogłam w to uwierzyć! :D Czekała mnie jednak jeszcze jedna wizyta w tym punkcie... Pyzka zgubiła tam swojego szydełkowego konia :P
Francja vs. Brykusie 0 : 4
* * *
Chociaż nadal nie mamy pewności co do tego, czy sprawy bankowe zostały pomyślnie załatwione, to i tak czuję się wygrana :P Prawie jakbym pokonała system! Wszyscy, których poznałam we Francji, Francuzi i obcokrajowcy narzekają na ten papierkologiczny system... A jednak udało nam się z nimi rozstać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz