środa, 25 stycznia 2017

Co się robi na końcu świata? :)

Co robię ja?
A... odpoczywam sobie!

Odwiedził nas Pan by wziąć wymiary na lustro do łazienki i mówi "pięknie tu mieszkacie" :)
A ja mu na to: "Koniec świata, ale piękny" :D
Nie ma się co oszukiwać...
Tutaj nawet psy nie szczekają, ale za taki widok z okna niejeden dałby się pokroić. 


Nadal oswajamy rzeczywistość, a codzienna logistyka jest trochę skomplikowana. Pan Mąż musi dotrzeć do pracy na czas, jego Tato także pracuje korzystając z samochodu, fotelik samochodowy zamontowany jest na stałe w tylko jednym aucie, więc gdy muszę wyjść z domu z Pyzką trzeba to wszystko zaplanować i przegadać, a dodatkowo, od czasów wycieczek do Lidla we Francji nie jeździłam autem... Potrzebuję więc teraz także kierowcy, bo brak mi trochę doświadczenia i odwagi by w taką pogodę, na drogę 7 kategorii odśnieżania, skutą lodem ruszać za kierownicą...

Pomijając jednak te niedogodności, życie tu ma wiele plusów, które odkrywam każdego dnia, od bajecznego krajobrazu witającego mnie co rano poczynając, na braku kolejek do lekarza kończąc ;) Tak, to nie żart! Gwoli przypomnienia: przed wyjazdem do Francji, gdy mieszkałam jeszcze w stolicy, na pytanie o wizytę u lekarza, a był to listopad 2014, zaproponowano mi termin w połowie czerwca. Na wsi, gdzie mieszkam, 16 stycznia zapisałam wizytę na 6 lutego :D Niech żyje polska wieś! I nie, nie kładą pacjentów na siennikach, a obsługa jest a)kompetentna i b)mega uprzejma i pomocna :D I to wszystko w ramach NFZ!!! Niewiarygodne? Może... Ale prawdziwe :P

Wracając zaś do krajobrazów...
Gdy mieszkaliśmy w Avignon spacerowałyśmy z Pyzką codziennie minimum godzinę (2 razy po 30 minut to była trasa do przedszkola i z powrotem). Tu nie mamy niestety przedszkola i to jest minus mojego aktualnego położenia. Pocieszam się jednak, że w mieście nie jest lepiej, bo sale zabaw są dla nieco starszych dzieci, a godzinka uciechy to koszt ok. 15 zł, więc tak czy siak raczej nie korzystałybyśmy zbyt często... Mamy za to spory ogródek, a także łąkę, rzekę i las, a wszystko to pokryte cudnie białym, czyściutkim, puszystym śniegiem :) Z tych wszystkich dobrodziejstw korzystamy co dnia, a Pyzula rozwija przy tej okazji swój zimowy słownik. Nadal nie mogę wykrzesać z niej niektórych prostych słów, jak np. nazwy "dwójeczki" na nocniku, za to świetnie wie, że bałwan to bałwan, a śnieg to śnieg :D 


I kiedy tak drepczę sobie po skrzypiącym śniegu, ciągnąc za sobą sanki pełne radości to myślę sobie o chrząszczu, co to brzmi w trzcinie, a który ostatnio jest u nas bardzo na czasie ;) No bo po co właściwie ja tak drepczę sobie? Ano, tak samo jak ten chrząszcz co brzęczy w trzcinie: "Jak to po co? To jest praca! Każda praca się opłaca " :P  


A co ja właściwie mam z tego?
Ano dokładnie tyle samo co ten chrząszcz...
'Też pytanie! Wszystkie gaje,
Wszystkie trzciny po wsze czasy,
Łąki, pola oraz lasy,
Nawet rzeczki, nawet zdroje,
Wszystko to jest właśnie moje!''
Tak, pięknie tu!
I cicho, głucho i pusto...
Naprawdę ma się wrażenie, że wszystko to jest tylko moje <3

Wymarzona praca! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz