czwartek, 12 stycznia 2017

Ostatnie dni w Avignon

Nasze ostatnie dni pod francuskim niebem spędziliśmy oczywiście na niekończących się pożegnaniach...  

Z naszą paczką (głównie ukraińsko-meksykańską) żegnaliśmy się co dnia. Adrianna po trzecim pożegnalnym spotkaniu stwierdziła, że tak jest łatwiej, bo się z tym oswajamy, na co jej mąż roześmiał się serdecznie "oczywiście", po czym zwrócił się do mnie, czy też po każdym z nich płaczę ? :P Takie to ułatwienie... I śmiech przez łzy gotowy!

Pożegnanie ze żłobkiem też nie było łatwe...W końcu spędziłam z nimi prawie cały rok! Zaczęłyśmy chodzić tam na początku lutego i odwiedzałyśmy go do samego końca 2-3 razy w tygodniu, a czasem nawet częściej. Tam również nie obyło się bez łez... ale na szczęście także dobrej zabawy :)


Podobnie żegnaliśmy się z Avignon. 
Co dzień ruszaliśmy na spacer, na jeszcze jeden "krąg", tak jak na początku, gdy jeszcze byłam w ciąży i później, gdy Pyza była mała i rodzinnie spacerowaliśmy wieczorami czy w weekendy. Obowiązkowo zaglądaliśmy pod Pałac Papieski, przechodziliśmy "Republiką" i zatrzymywaliśmy się przy karuzeli, która ozdobiona świątecznymi wieńcami była jeszcze piękniejsza niż zwykle!

 

Nie da jednak zobaczyć niczego na zapas, na zaś... 
Gdy kilka dni temu znajomi wrzucili do sieci fotografie ze świątecznej parady moje serce rozdarła tęsknota... 
Ach, jak chciałabym być razem z nimi!
Ale zaraz za tym przyszło drugie "Ach"... bo dobrze jest być w DOMU!

'C'est la vie'
Wieczne rozstania i powroty, powitania i pożegnania, i ciągła za czymś tęsknota... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz