Podczas gdy Wy mogliście podziwiać moje wykony przedświąteczne, my dochodziliśmy do siebie po dłuuuuugiej nieobecności w domu...
Przewidziałam, że trochę czasu zajmie nam ogarnięcie sytuacji na nowo. Pomyliłam się jednak w obliczeniach o jakiś tydzień :P I tym sposobem ostatnie kilka dni Brykusiowo milczało. Teraz jednak postaram się uzupełniać na bieżąco nasz "avignoński pamiętnik".
Tymczasem o powrocie...
Nie spodziewałam się, że może to nastąpić, ale naprawdę tęskniłam za Avignon.
Dziwna ta tęsknota, bo w Polsce jej nie odczuwałam...
Jednak teraz, gdy znów jesteśmy tutaj, widzę wyraźnie czego było mi brak.
To takie moje małe tęsknoty...
Brakowało mi głównie spokoju i normalności :) Nie w tym sensie, że pobyt w kraju był nienormalny :P ale w tym, że teraz jesteśmy u siebie, nie w gościach, nie w jednym pokoju na kupie, nie w walizce ze wszystkimi rzeczami... Na pewno rozumiecie, o co mi chodzi... Po prostu U SIEBIE.
Brak mi było też tej codziennej 'nudy', na którą tak zawsze narzekałam. Teraz, z każdym dniem, nudzę się coraz mniej, bo Pyzka mi na to nie pozwala, ale to zupełnie inny rodzaj zajęcia niż załatwianie miliona spraw w Polsce i gonitwa jak przysłowiowy 'kot z pęcherzem', by zdążyć ze wszystkim na czas... Choć bycie mamą półrocznego brzdąca nie pozostawia wiele czasu na własne rozrywki i spokojne wypicie herbaty, to porównując aktualny stan do tego sprzed miesiąca czuję spokój.
(Pomijając oczywiście wieczne zamartwianie się :P tak typowe dla rodziców, szczególnie przy pierwszej latorośli. To właśnie odkryłam przy ostatniej lekturze, gdy jeden z bohaterów mówi, że się martwi, a siostra pyta go o co, ten odpowiada, że martwi się po prostu, bo tak już mają rodzice... A ja, mimo wrodzonego optymizmu jestem doskonałym na to przykładem :P Od "jednej nóżki bardziej" zaczynając na "czy jedno ucho odstaje bardziej?" kończąc :P)
Spotkania z rodziną i przyjaciółmi są wspaniałe! Jednak gdy jest się 'na miejscu' wszystko bardziej rozkłada się w czasie. My byliśmy w kraju niespełna miesiąc i zaliczyliśmy spotkania przewidziane w normalnym trybie na jakieś pół roku. Jeśli dodać do tego, że staraliśmy się małej zapewnić jako taki rytm dnia w tym całym wariactwie to robi się naprawdę szaleństwo. Wszystko jednak przetrwaliśmy dzielnie :)
Wiemy też na pewno, że choć wszyscy nasi bliscy za nami tęsknią i bardzo nas kochają (tak przynajmniej twierdzą :P) również odetchnęli z ulgą, gdy opuściliśmy ich skromne progi... Nasza wizyta nie tylko nasze życie stawia na głowie i zdajemy sobie z tego sprawę... Pozwalamy więc znów za sobą zatęsknić i wyczekiwać naszego kolejnego przyjazdu na wiosnę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz