Pisałam ostatnio, że stęskniłam się za Avignon...
Nie wspomniałam jednak ani słowem o największej tęsknocie, czyli słońcu!!!
Podczas naszego pobytu w Polsce słonka było naprawdę sporo, a pierwszych kilkanaście dni aura przypomniała bardziej tą, którą zwykliśmy podziwiać tutaj, w końcu jednak szare, ponure, a potem i mroźne dni przypomniały nam co to znaczy polska zima...
Gdy pierwszego dnia naszego pobytu świeciło piękne słonko i było całkiem ciepło zażartowałam do Pana Męża, że pogodę zabraliśmy ze sobą z Avignon, więc tu pewnie teraz jest szaro, zimno i deszczowo... No i się nie pomyliłam! Gdy wróciliśmy i spotkałam się z naszą meksykańską znajomą, okazało się, że faktycznie, podczas naszej nieobecności pogoda tu była fatalna. I to bez żadnej przesady! Podobno nawet tubylcy mówili, że takiej zimy to nie było od lat... Bo owszem, zdarzają się tu dni i pochmurne i deszczowe, ale nigdy tak, by przez tydzień nie oglądać słońca! (Swoją drogą tubylcy chyba przesadzają... jesteśmy tu rok a tekst "tak to jeszcze nie było" słyszałam już ze 3-4 razy! :P) Jak zwierzyła mi się koleżanka nie pozostawało nic innego jak siedzieć w domu, klikać w komputer i zajadać chandrę masą czekolady...
Na szczęście jednak wróciliśmy, a wraz z nami słonko :D
W momencie lądowania w Marsylii siąpił deszczyk, ale nim dotarliśmy na dworzec kolejowy po chmurach nie było śladu. I jak zawsze, oboje z Panem Mężem westchnęliśmy, że będzie nam tego brakowało...
Choć cały miesiąc (pół grudnia i stycznia) nie było nas w domu nie musieliśmy rozpalać ogniska na środku pokoju by się ogrzać... W mieszkaniu, którego 2 ściany są ścianami zewnętrznymi budynku, a nad którego połową nie mamy już sąsiadów, było 15 stopni!
Sami rozumiecie, można zatęsknić za takim klimatem!
Musicie też wybaczyć, że taka "bieda" ostatnio na blogu, ale nadrabiamy z Pyzką wszystkie spacery...
Choć czasem korci mnie by podczas jej drzemki zostać w domu, bo tyyyle rzeczy jest do zrobienia ostatecznie słońce zwycięża! Mimo, że póki co okna jeszcze pozamykane słyszę jak woła mnie bym wystawiła do niego twarz :D
Pakuję więc Pyzę do jej dyliżansu i suniemy uśmiechnięte wąskimi uliczkami starego miasta... Albo też z termicznym kubkiem z herbatą (ten kto go wynalazł zasługuje na Nobla!!!) i e-książką (tak, wiem, książka to papier i szelest kartek... ale gdyby nie e-book pozostałoby mi czytanie po francusku hehehehe!) drepczę do pobliskiego parku, by rozciągnąć się na leżaku niczym na plaży i wygrzewać, wygrzewać, wygrzewać...
Jako, że zima tu zakończyła się raczej na dobre rozpoczęliśmy na nowo opcję wycieczkową :)
Pierwsze "wojaże" za nami, a wspomnienia z nich już wkrótce...
Tymczasem zmykam :)
Plan na dziś: wygrzewanie :P
U nas słońce jak balia, a termometr pokazuje 18 kresek powyżej zera!!!
Grzech nie skorzystać!
Miłego dnia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz