Wróciliśmy już ze świąteczno-noworocznej wizyty w Polsce...
Tym razem był to prawie miesiąc (bez 2 dni!) i choć wydawało się, że to szmat czasu, to minął jak jeden dzień!
Naładowani pozytywną energią ze spotkań z rodziną i przyjaciółmi powróciliśmy do "domu"...do naszego kąta na świecie przez ten najbliższy rok.
Od dziś wiedziemy znów nasze leniwe życie w słonecznym Avignon.
Powróciliśmy do naszych codziennych aktywności, na wydeptane, znajome ścieżki... Pan Mąż bladym świtem pomaszerował do pracy, ja zaś wiodę znów spokojny żywot 'gospodyni domowej' :)
Całkiem sprawnie poszło mi ogarnięcie naszego gniazdka i rozpakowanie bagaży, a teraz już gdy pranie się suszy mogę napisać Wam o naszych z Pyzką spacerach codziennych.
Jak wiecie spaceruję po Avignon od samego początku dużo i wszędzie! Jeszcze gdy byłam w dwupaku pokonałam chyba wszelkie jego uliczki (za wyjątkiem tej prowadzącej do szpitala! pewnie nigdy nie dowiem się gdzie on jest! Może to i lepiej - obym nie musiała się dowiedzieć! :P ). Teraz, gdy mam Pyzulę również nie odpuszczam... nawet gdy łapie mnie leń staram się zmobilizować i ruszyć choć na godzinkę, by ją dotlenić i przespać (nigdzie nie śpi jej się tak dobrze jak na świeżym powietrzu! czyli standard, jak większość takich brzdąców...).
Z moich wcześniejszych postów (z zamierzchłych już prawie czasów, gdy poszukiwaliśmy mieszkania) wiecie, że naszym najbliższym sąsiadem jest cmentarz.
I to o nim dziś chciałam Wam napisać!
I o tym, jak wspaniałe to sąsiedztwo...
Na początku nie byłam zachwycona tą okolicą... i pewnie nikogo to nie zdziwi... Szybko się jednak oswoiłam, tym bardziej, że cmentarz, z którym sąsiadujemy inny jest od tych, znanych mi z rodzimego podwórka. Przede wszystkim dlatego, że nie ma tu zniczy, a więc i ich charakterystycznego zapachu... Nie ma może klimatu, jaki dają one po zmroku, no ale umówmy się, nie dla klimatu się je pali i nie dla oglądania świateł się na cmentarz chodzi. Nie mam pojęcia szczerze mówiąc, czemu tu nie ma świateł (może dlatego, że mistral mógłby spowodować poważne szkody...), jednak, jak to mówią, "w to mi graj"!
Kolejnym punktem odróżniającym tą nekropolię od tych znanych mi z Polski jest wygląd grobów. Oczywiście standardowych nagrobków jest mnóstwo, jednak wzdłuż głównych alejek usytuowane są okazałe, monumentalne pomniki, a niekiedy i niewielkie mauzolea!
Również dekoracje pomników bardzo mi się podobają. Każdy nagrobek ozdobiony jest pamiątkowymi tablicami (mam wrażenie, że stale dostawianymi przy okazji kolejnych rocznic czy świąt przez najbliższych zmarłego) oraz ceramicznymi kwiatami, z którymi spotkałam się tu po raz pierwszy, prezentujących się w południowym słońcu naprawdę pięknie. Szczerze przyznam, że te ceramiczne kwiaty bardzo przypadły mi do gustu...może nie wszystkie "modele" mi się podobają, ale są naprawdę urocze, a przy tym trwałe!!!, niewiędnące, oryginalne, niemarznące na ewentualnym mrozie (co akurat tego rejony nie dotyczy, ale rozważając np. przeniesienie tej "tradycji" do Polski) i nieprzewracalne przez wiatr. Jedyną ich wadą jest cena, bo np. kompozycja kwiatów wielkości zeszytu A4 kosztuje ok. 200 EUR! Może w ogólnym rozrachunku nie wychodzi to drogo, bo przecież żywe kwiaty stale się wymienia, ale słysząc o ciągłych kradzieżach co elegantszych zniczy (o szopkach czy choinkach w okresie bożonarodzeniowym nie wspomnę!!! aż brak na to słów!!!!) nieco obawiałabym się pozostawić taką dekorację na polskim cmentarzu...
Nasze najbliższe sąsiedztwo to więc nieśmierdzące, eleganckie miejsce, a jeśli dodać do tego mega szerokie, wyasfaltowane i w miarę równe (tam, gdzie nie są porozsadzane przez korzenie drzew) alejki osłonięte cieniem rozłożystych drzew otrzymujemy wprost doskonały teren do codziennych spacerów!
Żeby tego było mało jest to również nasz najlepszy skrót do lekarza (wówczas od naszej bramy północnej kierujemy się na południe), a także w stronę "miasta" - czyli (i wówczas idziemy na zachód).
Tym sposobem nie ma innego częściej odwiedzanego przez nas miejsca!
Znają nas tu wszyscy wartownicy przy każdej bramie :)
A ja szybko przekonałam się, że to najlepszy możliwy sąsiad!
Gdy było totalnie upalnie i nie było kompletnie czym oddychać wśród cieni drzew odnajdywałam nieco wytchnienia...
Gdy mam wizytę u lekarza i znów za długo zagadałam się z sąsiadem wiem, że w 3 minuty dolecę na miejsce :) bez wyprzedzania innych pieszych i czekania na zielone światło (czasem jeszcze zdarza mi się czekać na zielone :P)...
Gdy wybieram się do miasta (mam tu na myśli wejście "w mury") wybieram przyjście przez cmentarz zamiast wąskiego, krzywego chodnika, upstrzonego psimi minami, wiodącego wzdłuż ruchliwej ulicy, obok stacji benzynowej i pod wiaduktem! - chyba mój wybór nikogo nie dziwi! :)
Gdy wieje mistral i z zimna aż trzeszczą kości wewnątrz cmentarnych murów, pośród pomników i drzew mogę spokojnie powozić moją karetą, osłonięta nieco od przeszywających podmuchów wiatru...
A gdy kompletnie nie mam ochoty na spacer, a jednak powinnam się ruszyć, by wywietrzyć brzdąca, nie muszę drałować pół godziny do parku, czy krążyć bez celu wokół murów, ścigając się z miejskimi autobusami, bo piękny "park" mam tuż pod nosem...
Bywają dni, że jestem pierwszym odwiedzającym, bo na 9 idę do lekarza, a jednocześnie ostatnim, bo kończę popołudniowy spacer wraz z syreną uruchamianą przy wyjściu na 10 minut przed zamknięciem naszej bramy...
Cisza, spokój, zero spalin, śpiew ptaków, a w lecie granie cykad (mi już nieco obrzydło, ale Pyzula była w siódmym niebie!), przyjemny chłód w cieniu drzew, idealne wprost miejsce do wszelkich przemyśleń, a do tego bliskie sąsiedztwo domu tak "w razie W"... czegóż chcieć więcej?!
A Wam jak się podoba nasz "park"?
Kolejnym punktem odróżniającym tą nekropolię od tych znanych mi z Polski jest wygląd grobów. Oczywiście standardowych nagrobków jest mnóstwo, jednak wzdłuż głównych alejek usytuowane są okazałe, monumentalne pomniki, a niekiedy i niewielkie mauzolea!
Również dekoracje pomników bardzo mi się podobają. Każdy nagrobek ozdobiony jest pamiątkowymi tablicami (mam wrażenie, że stale dostawianymi przy okazji kolejnych rocznic czy świąt przez najbliższych zmarłego) oraz ceramicznymi kwiatami, z którymi spotkałam się tu po raz pierwszy, prezentujących się w południowym słońcu naprawdę pięknie. Szczerze przyznam, że te ceramiczne kwiaty bardzo przypadły mi do gustu...może nie wszystkie "modele" mi się podobają, ale są naprawdę urocze, a przy tym trwałe!!!, niewiędnące, oryginalne, niemarznące na ewentualnym mrozie (co akurat tego rejony nie dotyczy, ale rozważając np. przeniesienie tej "tradycji" do Polski) i nieprzewracalne przez wiatr. Jedyną ich wadą jest cena, bo np. kompozycja kwiatów wielkości zeszytu A4 kosztuje ok. 200 EUR! Może w ogólnym rozrachunku nie wychodzi to drogo, bo przecież żywe kwiaty stale się wymienia, ale słysząc o ciągłych kradzieżach co elegantszych zniczy (o szopkach czy choinkach w okresie bożonarodzeniowym nie wspomnę!!! aż brak na to słów!!!!) nieco obawiałabym się pozostawić taką dekorację na polskim cmentarzu...
Nasze najbliższe sąsiedztwo to więc nieśmierdzące, eleganckie miejsce, a jeśli dodać do tego mega szerokie, wyasfaltowane i w miarę równe (tam, gdzie nie są porozsadzane przez korzenie drzew) alejki osłonięte cieniem rozłożystych drzew otrzymujemy wprost doskonały teren do codziennych spacerów!
Żeby tego było mało jest to również nasz najlepszy skrót do lekarza (wówczas od naszej bramy północnej kierujemy się na południe), a także w stronę "miasta" - czyli (i wówczas idziemy na zachód).
Tym sposobem nie ma innego częściej odwiedzanego przez nas miejsca!
Znają nas tu wszyscy wartownicy przy każdej bramie :)
A ja szybko przekonałam się, że to najlepszy możliwy sąsiad!
Gdy było totalnie upalnie i nie było kompletnie czym oddychać wśród cieni drzew odnajdywałam nieco wytchnienia...
Gdy mam wizytę u lekarza i znów za długo zagadałam się z sąsiadem wiem, że w 3 minuty dolecę na miejsce :) bez wyprzedzania innych pieszych i czekania na zielone światło (czasem jeszcze zdarza mi się czekać na zielone :P)...
Gdy wybieram się do miasta (mam tu na myśli wejście "w mury") wybieram przyjście przez cmentarz zamiast wąskiego, krzywego chodnika, upstrzonego psimi minami, wiodącego wzdłuż ruchliwej ulicy, obok stacji benzynowej i pod wiaduktem! - chyba mój wybór nikogo nie dziwi! :)
Gdy wieje mistral i z zimna aż trzeszczą kości wewnątrz cmentarnych murów, pośród pomników i drzew mogę spokojnie powozić moją karetą, osłonięta nieco od przeszywających podmuchów wiatru...
A gdy kompletnie nie mam ochoty na spacer, a jednak powinnam się ruszyć, by wywietrzyć brzdąca, nie muszę drałować pół godziny do parku, czy krążyć bez celu wokół murów, ścigając się z miejskimi autobusami, bo piękny "park" mam tuż pod nosem...
Bywają dni, że jestem pierwszym odwiedzającym, bo na 9 idę do lekarza, a jednocześnie ostatnim, bo kończę popołudniowy spacer wraz z syreną uruchamianą przy wyjściu na 10 minut przed zamknięciem naszej bramy...
Cisza, spokój, zero spalin, śpiew ptaków, a w lecie granie cykad (mi już nieco obrzydło, ale Pyzula była w siódmym niebie!), przyjemny chłód w cieniu drzew, idealne wprost miejsce do wszelkich przemyśleń, a do tego bliskie sąsiedztwo domu tak "w razie W"... czegóż chcieć więcej?!
A Wam jak się podoba nasz "park"?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz