czwartek, 6 lipca 2017

Nie ma kaloryfera...

...ani nawet szaściopaku...

Kolejna super-karate-sexi-joga-flexi-fit-mama pochwaliła się swoimi oszałamiającymi zdjęciami jak to wypiękniała i wytrenowała w mig swe doskonałe ciało po ciąży.
Szczęśliwej mamie gratulujemy :)
A tymczasem internety się ugotowały...
Że za szybko, za ładnie, zbyt niemożliwe, by było prawdziwe i w ogóle fotoszopy!
Jakby tego było mało: ktoś z pewnością jej pomagał, sto nianiek, dwóch trenerów, a do tego, skandal !!! , bo na pewno ma 'dobre geny'.

U nas minęło już 6 tygodni od powitania na świcie Adaśka i...
Mimo dobrych genów, sztabu niań (czyt. Babcia, Dziadki etc.) i wielu prób zastosowania 'fotoszopa': "bryndza Panie, bryndza".
Zatem szczęśliwej mamie z opisu powyżej również zazdraszczamy!!
Mi raz się udało, bo po Pyzce prędko "nie było śladu". Po Adasiu zaś będę miała pamiątkę na zawsze...
Nie będę nawet próbowała ściemniać!
Nie wrzucę tu fotki mojego idealnego manicure, a co dopiero wystylizowanej mnie w super kiecce przy wózku. 
Dlaczego?
Bo paznokcie zniszczyłam grzebiąc się w piachu z Pyzką, a całą resztę ciała zdewastowałam (bo inaczej tego nie nazwę) zażerając się ciastkami i innymi słodkościami podczas ciąży. Nie zmieszczę się zatem w żadną moją sukienkę, o tych z półki "super" mnie wspominając.

Nie pochwalę się świetną formą po porodzie, bo zwyczajnie, jak pewnie większość świeżo upieczonych mam, w niej nie jestem. Owszem, czuję się dobrze (poza niewyspaniem :P) i funkcjonuję bez zarzutu, ale prawda jest taka, że nadal wyglądam jakbym była w ciąży. O 'kaloryferze', 'tarce' czy '6-ciopaku' na brzuchu mogę co najwyżej pomarzyć. Moja figura zdecydowanie nie zachwyca, oj nie!  Linia jest dość wyrazista, co nie jest to powodem do radości, ale tak jest i już... Nawet gdybym miała chwilę, by zająć się tym, co zostawiłam sobie z tłustego czwartku czy mazurków wielkanocnych na 'boczkach' (chociaż moje 'zamiłowanie' do ćwiczeń znacie), to przez "uśmiech", który wycięli mi 'pod pępkiem' jeszcze przez jakiś czas jest to po prostu niemożliwe. Gdybym wiedziała, że tak się skończy moja przygoda z drugim brzuchem (mam tu na myśli wspomniany wzorek na podbrzuszu) na pewno odpuściłabym kilka kawałków czekolady i ciasteczek, a tak mam cellulit nawet na kolanach (wiedzieliście, że to możliwe?!)!
Jednym słowem "niewesoło".
Do tego, jakby mało mi było spotkań z własnym odbiciem w lustrze, za tydzień muszę wyjść do ludzi, bo idziemy na wesele, a jak już wyżej wspomniałam, nie mieszczę się w NIC! No, oczywiście poza koszulami do karmienia... Jedna jest nawet całkiem nowa, dość wyjściowa, długość 'w kolanko', letni, żółciutki kolor, zawsze modny deseń w kropki no i z opcją karmienia, czyli praktycznie strój idealny, ale jednak coś mi mówi, że reszta gości może się połapać, że to piżama.
Jest też opcja nr 2, czyli moja własna suknia ślubna :P W prawdzie jest w rozmiarze 38, a mój aktualny rozmiar to coś między 46 a 64 (zależy w których partiach ciała), ale to jedyny mój ciuch z regulacją rozmiaru, bo ma sznurowanie z tyłu, więc mogłoby się udać... Widziałam gdzieś kiedyś, że ewentualny brak materiału na podkładkę można dosztukować albo też usunąć tkaninę całkowicie, pozostawiając seksownie nagie plecy obciągnięte sznurkiem niczym szynka (seksowna szynka! :P). Dodatkowo, sukienka nie ma ramiączek, więc dostęp do Adaśkowej kuchni wygodny... Tylko co na to prawdziwa Panna Młoda?!
Tak trudno wybrać!
Może coś doradzicie?
Ja tymczasem zbiorę tyłek z kanapy i ruszę na poszukiwania "opcji nr 3" ;)

Schowana za wózkiem - taką siebie teraz lubię :)

1 komentarz:

  1. przecież suknie bez pleców zawsze są modne, zawiąż na szyi, niech z przodu dynda i góra gotowa, co do reszty, wystarczy obwiązać się czymś w pasie :P
    a znając życie, wcale nie jest tak źle, bo widziałam Cię przed samym porodem i do 46 musiałabyś jeszcze sporo przypakować, a w 64 to już razem z Panem Mężem wchodzić:P
    -pe

    OdpowiedzUsuń