środa, 5 października 2016

Tropem rzymskich budowli, czyli zwiedzamy Nimes


Słynące z rzymskich zabytków Nimes przywitało nas wszechobecnymi robotami drogowymi i budowlanymi. Na szczęście, trudności wywołane licznymi barierkami, wykopami i dziurami nie przesłoniły nam urody wszystkiego tego, co chcieliśmy zobaczyć wybierając się na tę wycieczkę :)
 Nimes oddalone jest od Avignon o niespełna 50 km. Nie jest to daleko i nie mam pojęcia czemu trafiliśmy tam tak późno... Jest co zwiedzać i choć spędziliśmy tam kilka ładnych godzin, spacerując w piekącym lipcowym słońcu, pozostał mi pewien niedosyt. 
Podczas naszej wizyty skupiliśmy się na tak osławionych pozostałościach budowli z czasów rzymskich, z Areną na czele. Miasto ma do zaoferowania jednak dużo więcej, m.in. przyjemną starówkę z plątaniną wąskich zaułków, przez którą zaledwie przemknęliśmy, czy liczne muzea. 
Wracając jednak do tego co zobaczyliśmy...
Na początek ujrzeliśmy zamknięte drzwi Biura Informacji Turystycznej... Cudnie! Ponoć jest gdzieś w mieście drugi taki przybytek, ale niestety nie udało nam się go znaleźć. Arena w Nimes jest jednak największym tak dobrze zachowanym tego typu obiektem spośród zaledwie kilku w Europie, nie mieliśmy więc, mimo braku mapy, problemu z jej odnalezieniem :) 
 
Budowla zachowała się do naszych czasów w niemal niezmienionym kształcie! Jest naprawdę ogromna, choć na mnie osobiście większe wrażenie zrobiła z zewnątrz. 
 
W liczbach prezentuje się ona następująco: 60 arkad na dwóch poziomach (górny z kolumnami, a dolny z filarami),  133 m długości, 101 m szerokości i ponad 20 m wysokości, pojemność: ponad 20 tys. widzów. Zwiedzając arenę wewnątrz na własnej skórze można przekonać się jak perfekcyjnie zaplanowano system wyjść i przejść. Nie powiem, trochę się nachodzić trzeba... Audioprzewodnik poprowadził nas chyba przez wszystkie możliwe przejścia, ale dzięki temu podziwiałam arenę z każdej możliwej strony :) 

 
 
 

Oryginalna widownia, w związku ze stałym wykorzystaniem obiektu na corridy, rekonstrukcje walk gladiatorów czy koncerty, przykryta została trybunami ułożonymi na rusztowaniach. Przez to, niestety, nie prezentuje się tak okazale jakbyśmy tego oczekiwali. Jest jednak druga strona medalu: miło, że po 2000 lat arena nadal "tętni życiem".  Kiedy zaś pomyśli się o tym jeszcze dłużej pojawia się także małe ukłucie zazdrości... uczestniczyć w koncercie granym w takim miejscu, to jest COŚ!! 
 
Dla fanów zwiedzania i/lub zabytków z czasów rzymskich dobra wiadomość jest taka, że na wszystkie te trakcje turystyczne w Nimes można zakupić wspólny bilet :) Jakby tego było mało, przy kasach jest oficjalna deklaracja, że komunikują się po angielsku!!!
 
Zakupiwszy potrójny bilet wprost z Areny udaliśmy się do doskonale zachowanej świątyni Maison Carree. Kolejna zachwycająca, ogromna budowla. W całej Francji zachowały się tylko dwie takie (druga stoi koło Lyonu)! Zakupiony bilet upoważniał nas do wstępu na półgodzinny seans filmowy wyświetlany we wnętrzu świątyni, przedstawiający rekonstrukcję starożytnego Nimes oraz najważniejsze wydarzenia z historii miasta. Nie miałyśmy popcornu, a film był raczej z tych niskobudżetowych, gdyż aktorzy występowali w piżamach z Lidla, niemniej jednak warto było poświęcić pół godzinki... Historia Nimes w pigułce, a wszystko to w klimatyzowanej sali :D

Kolejnym punktem na naszej mapie zwiedzania były ruiny świątyni Diany, znajdujące się na skraju ogrodów Fontaine. Cóż, ruiny jak to ruiny :) Urokliwa góra kamieni...
 
 
 
...jednak ogrody to zupełnie inna sprawa... Urocze miejsce, usiane mostkami, kanałami, fontannami... 
 
 
 
 
  
 

Idealne miejsce na odpoczynek pod palmą, z czego skorzystali ochoczo Pan Mąż Pyzką. 
 
 Podczas gdy oni oddawali się błogiemu lenistwu ja ruszyłam na wzgórze parkowe, na którego szczycie znajduje się wieża Magne (32 metry), stanowiąca pozostałość fortyfikacji miejskich. 
Mimo wąskich, krętych stopni, udało mi się dostać na górę... Było tłoczno i gorąco a słońce przypiekało niemiłosiernie, ale faktycznie, z góry widać jak na dłoni całe miasto, arenę, a nawet, tak dobrze nam znany szczyt Mont Ventoux


Nieoczekiwanie, na trasie naszego zwiedzania, pojawiło się także miejsce, gdzie dopływała woda prowadzona moim ulubionym akweduktem Pont du Gard. Wiedziałam, że to ujście znajdowało się gdzieś w Nimes, ale myślałam, że jest ono zniszczone lub niedostępne dla zwiedzających. Nic bardziej mylnego. Owszem, nadgryzł je nieco ząb czasu, jednak nie ma wątpliwości co do tego, jaką pełniło funkcję. Zdziwiło mnie jednak, że jest takie niepozorne. W porównaniu do akweduktu jego ujście jest tyciutkie! Nie tego się spodziewałam, jednak cieszę się niezmiernie, że udało mi się to zobaczyć :D
  

Nimes to piękne miasto, na którego zwiedzanie warto przeznaczyć calutki dzień, a i to może nie wystarczyć :) Jak pisałam na początku, pozostał niedosyt, ale to chyba dobrze... To znaczy, że jeszcze mnie ciągnie do tego, by ruszyć tyłek, poznawać świat, szukać, że jeszcze mi się chce, jeszcze nie przyklejam etykietki "tam byłam" i lecę dalej... Chętnie jeszcze kiedyś tam będę :) 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz