Czyli jaki?
Dzień "lenia" z brzuchem do góry na kanapie?
Czy może dzień mnóstwa aktywności?
Spędzony w domu, z rodziną, znajomymi, a może obcymi?
Co kto lubi :P
Nasz idealny dzień był każdym z powyższych ;)
To była sobota.
Wcale nie najładniejszy dzień...
Padało od rana, a w prognozach na później "na dwoje babka wróżyła".
Nie zrażeni tym ani trochę, po porannym kokoszeniu w rodzinnym łożu (to co Pyzka lubi najbardziej!) przystąpiliśmy do realizacji planu na najbardziej udany dzień. Nie był absolutnie nadzwyczajny :) Ale nauczyłam się już cieszyć z małych sukcesów, "małych rzeczy"...
Nim się obejrzałam byliśmy po śniadaniu, zakupach, drzemce, a na kuchni stał gar ugotowanej zupy. Zegar wskazywał południe, Pyzka przystąpiła do konsumpcji obiadu, a deszcz na trochę ustał. Przed nami zaś był cały dzień... Cały dzień razem!
Po obiedzie spakowaliśmy manatki i ruszyliśmy do oddalonej o niespełna godzinę drogi miejscowości Laudun.
Co jest w Laudun i czemu właśnie tam?
Szczerze?
Nic tam nie ma :P
Znaczy się jest... małe miasteczko, jak tysiące innych w okolicy. Po środku gotycki kościół, na wzgórzu ruiny "zamku" (do niczego nie podobne:P).
Ot, całe Laudun.
Co nas więc tam pognało?
Przeprowadzka.
Para znajomych z pracy Pana Męża zmieniała lokum i poprosiła o pomoc w przeniesieniu rzeczy. Pan Mąż się zgłosił, a ja uznałam, że to świetna okazja na zwiedzanie okolicy :) I tak tam trafiliśmy.
Znajomi Pana Męża okazali się być przesympatyczni, uroczy i tacy, hmmm.... francuscy :P
Przez chwilę przemknął mi przez głowę cień zdziwienia na zastaną sytuację, ale po chwili, uśmiechając się do samej siebie, przypomniałam sobie ten ich luz i spontan. Całkiem nie w naszym stylu, a już na pewno nie w moim, ale na swój sposób ich podziwiam. Z pewnością tak żyje się łatwiej :)
Przeprowadzka dotyczyła zmiany mieszkanka o jedną ulicę. Jaka więc jest tu taktyka na zmianę lokum w takich okolicznościach? Otwierasz jedne drzwi, otwierasz drugie drzwi, a znajomym, który zaoferowali ręce do pomocy pokazujesz trasę między nimi i gotowe! Pakowanie? Kto by się w to bawił! Przecież to jedna ulica :) Nie, nie zgrywam się wcale. Spacerowałam z Pyzką po miasteczku i na własne oczy oglądałam dobytek nowożeńców. A co z bezpieczeństwem, zapytacie? Pootwierane na oścież drzwi to jak zaproszenie... Nic podobnego! To miasto było puste. PUSTE. Gdy Pyzka przysnęła w wózku pomyślałam, że mogłabym wstąpić gdzieś na rogala i herbatę, ale szybko przekonałam się, że jedynym miejscem, gdzie mogę na to liczyć jest któreś z dwóch otwartych mieszkań ;P Nawet mini-market był zamknięty podczas lunchu!
Co się zaś tyczy miasteczka, jak już pisałam było puste, ale przez to jeszcze bardziej urocze. Niestety, całe położone jest na wzgórzu, a jego uliczki są dość strome i musiałam się trochę nachetać z wózkiem. Nie zwiedziłam przez to najniższych jego części, bo bałam się, że nie uda mi się wepchnąć dyliżansu z powrotem na górę :P To co widziałam wystarczyło jednak by stwierdzić, że małe miasteczka nie odznaczające się niczym szczególnym na turystycznej mapie okolicy są nie mniej ładne od tych polecanych w przewodnikach. Nie trzeba przepychać się w tłumie turystów, za to bardziej można wczuć się w klimat miejsca. A klimat Laudun przez wszechobecną ciszę i pustkę był interesujący i tajemniczy.
Dotlenieni, wyspacerowani, po zakończonej przeprowadzce i szklanicy chłodnego piwka ruszyliśmy w drogę powrotną, by ugościć nasze międzynarodowe towarzystwo na spotkaniu koleżeńskim przy winku, czipsach i planszówkach :)
Było i coś dla ciała i dla ducha...
I obcy i znajomi...
Domowo, ale i niezdrowo :P
Ale przede wszystkim cały czas razem <3
Idealna sobota!
Było i coś dla ciała i dla ducha...
I obcy i znajomi...
Domowo, ale i niezdrowo :P
Ale przede wszystkim cały czas razem <3
Idealna sobota!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz