Choć czasy pieczenia pizzy na patelni minęły mam nadzieję bezpowrotnie ;) co jakiś czas pod nasz dach zakrada się duch studenckiego życia :P
Dzieje się tak nie tylko za sprawą mojej inwencji twórczej...
Kolejny weekend za nami, a wraz z nim kolejna 48-godzinna impreza...
Tak, tak... impreza za ścianą.
Na dobrą sprawę nie wiem nawet za którą, ale raczej nie ma to większego znaczenia, czy to lokator mieszkania sąsiadującego z nami, czy jednak ten zza pierwszych drzwi na piętrze. Faktem jest, że od piątku, od godziny 12 w naszej rezydencji zaczyna się studenckie, weekendowe życie. A objawia się to oczywiście dudniącą muzyką.
Kocham muzykę!
Naprawdę!
Ale te weekendy z trzęsącymi się ścianami "trzymają mnie przy życiu".
Szczególnie, że rzeczony amator wyjątkowo głośnych dźwięków szczególnie upodobał sobie jeden utwór, który jest jak dudnienie bębna... Słychać więc w kółko "duduuummmm, duuuduuuummmm"
Zdarzyło mi się już obudzić się w środku nocy i słyszeć to dudnienie w uszach, choć akurat tego dnia (cud?!) nic nie grało...
Raz na jakiś czas słychać również walenie do drzwi i/lub awanturę... Zdaje się, że to któryś z sąsiadów niebędący, jak my wielkim fanem grającej non-stop muzyki, który jednak ma tą przewagę nad nami, że może delikwenta opieprzyć w znanym sobie i jemu języku. My nie mamy tyle szczęścia, pozostaje nam więc jedynie się modlić...
I pomyśleć, że ja miałam jakiekolwiek skrupuły, gdy raz czy dwa nasza Pyzka zaprezentowała sąsiadom pojemność swoich (nie takich jednak małych) płucek...
Zdaje się, że się zestarzałam...
Zrobiłam się zrzędliwa i czepliwa :P
Niewinna imprezka, a ja już awanturę chcę kręcić...
Cóż... "zapomniał wół jak cielęciem był" ?
Nieee... ja taka nie byłam!
Niemożliwe!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz