poniedziałek, 22 lutego 2016

Chodzimy "do dzieci" :D

Zawsze mi się wydawało, że małe dzieci nie bawią się ze sobą po prostu, dlatego...
... że są małe, że wystarcza im własne towarzystwo,
... że nie chcą dzielić się zabawkami, 
... nie potrafią dzielić się pomysłami na zabawę w związku z niemożliwością skomunikowania się (werbalnego)... 
Dużo miałam pomysłów na to czemu roczne-półtoraroczne czy nawet dwuletnie szkraby zdają się być "samotnikami". 
Odkąd poznałam w szpitalu "Kaśkę", mamę rówieśnicy mojej Pyzki, spotykamy się raz na jakiś czas by wypić razem herbatę, wymienić się doświadczeniami, ponarzekać czy po prostu pogadać, jak dorosły z dorosłym :) W tym czasie nasze dzieci "bawią się ze sobą". Piszę to w cudzysłowie, gdyż to zabawa, ale nie-zabawa... Otóż córka Kaśki bywa w żłobku odkąd skończyła drugi miesiąc życia. Niesamowite, jak widać po niej, że ma kontakt z innymi małymi stworzeniami. Lara żywo interesuje się moją córką. Chętnie wyciąga do niej dłonie, by "obadać" z czym ma do czynienia. Dotyka więc głowy, łapie ucho, wkłada palce do buzi... Można rzec, że się z Pyzką bawi :) 
A co Ona na to? 
Dla mojej Pyzki Lara jest obiektem niezidentyfikowanym, któremu poświęca 0% swojej uwagi. Interesuje ją klocek, lalka czy piłka dzierżona w dłoni Lary, ale nie ona sama.  
Po tej obserwacji stwierdziłam, że może to nie jest tak, że dzieci nie chcą czy nie potrzebują się ze sobą bawić... Jeśli tego nie robią, to chyba dlatego, że nie umieją, bo niby gdzie miały się nauczyć?!

W przychodni, gdzie co tydzień prowadzam Pyzkę na kontrole wagi, wzrostu, czerwonej kropki za uchem jeśli takowa się pojawia, dowiedziałam się o miejscu, w którym spotykają się rodzice z dziećmi, takimi szkrabami jak mój. To rodzaj żłobka, ale takiego, w którym podczas pobytu dziecka to rodzic się nim opiekuje. 
Wiedziałam o tym punkcie już od dawna... I podarować sobie nie mogę, że dopiero teraz postanowiłam się tam wybrać. Choć pielęgniarki gorąco mnie zachęcały jakoś nie mogłam się zebrać szukając wciąż nowych wymówek....jak nie na pogodę, to na Pyzkę, że za długo spała, a przecież spotkanie na 9 rano w centrum...zawsze znalazłam coś! 
Prawda jest taka, że trochę obawiałam się co ja tam powiem, tego że nie mówię po francusku no i tego jak mnie przyjmą, jak się dogadam... takie tam można powiedzieć 'głupoty'!
Spotkania z Kaśką i jej córką uświadomiły mi jednak, że powinnam spróbować, że może to dobry pomysł na socjalizację Pyzki.
W ubiegły czwartek zebrałam się więc w sobie i ruszyłyśmy "do dzieci".
I zakochałam się w tym miejscu bez pamięci!
Żłobek jest nieodpłatny, znakomicie wyposażony, przestronny, jasny, czysty, bezpieczny...
Nie ma zapisów, rezerwacji - przychodzisz i jesteś!
Spotkania są 3-godzinne, ale można przyjść kiedy się chce.
Ilość miejsc ze względów pojemności sali jest ograniczona do 10-ciorga dzieci, a więc 20 osób, warto więc przyjść wcześniej niż później... mało prawdopodobne by o 11 było jeszcze wolne miejsce.
Wspaniałe miejsce, gdzie każdy odnajduje coś dla siebie...
Dzieci mają kontakt z rówieśnikami oraz dostęp do przeróżnych zabawek...innych często niż te w domu.
Dzieci bawią się z dziećmi, z mamami, mamy wymieniają doświadczenia, plotkują, piją herbatkę i obserwują poczynania swoich pociech :) 
Po dzieciach poznanych w tej grupie, podobnie jak po Larze, widać, że kontakt z innymi szkrabami dobrze im robi.
Spotkania w tym gronie z całą pewnością dobrze zrobią również mi :) Mam szansę poznać nowych ludzi, bywać w dorosłym towarzystwie, rozwiewać swoje wątpliwości z zakresu 'okołorodzicielskiego' często związane z nieznajomością języka... a także, w dalszym ciągu, uczyć się francuskiego... także od dzieci (to nawet łatwiejsze, bo rodzice mówią pojedyncze słowa i to bardzo wyraźnie!!).
Gdy wróciłyśmy Pan Mąż zapytał: "Jak było?", na co szczerze odparłam, że dzięki temu spotkaniu nasza córka nabyła pierwszego mini-guza na czole.
Jako, że to córunia tatunia nieco się zmartwił. Reszta relacji z dnia również nie wprawiła go w zachwyt...
Poza guzem nabitym pokaźnych rozmiarów grzechotką nowo poznana, starsza o 5 miesięcy, koleżanka - Jasmin - uraczyła bowiem naszą córkę palcem w buzi, oku, jak również szczypnięciem w policzek. Obie z jej mamą stale ich oczywiście pilnowałyśmy, ale jak wiadomo....to tylko dzieci! Nie mają wyczucia ani pojęcia, że mogą zrobić krzywdę! Na szczęście tylko w opisie wygląda to tak brutalnie... (przy tym wszystkim ja nauczyłam się słowa 'delikatnie', które mama Jasmin powtarzała co 10 sekund - nauka przez powtarzanie!!!! :P ).
Zastanawiacie się co na to wszystko Pyzka?!
Pacnięciem grzechotki zachwycona nie była i jakaś tam łezka się zakręciła w oku, ale tak poza tym to leżała na brzuszku i bawiła się po swojemu nie mając pojęcia co też wokół niej się wyrabia!
Jestem jednak przekonana, że po kilku spotkaniach w tym zacnym gronie nauczy się współistnienia w takiej grupie i z pewnością za kilka tygodni to ja będę przepraszać którąś z mam, gdy jej pociecha oberwie łopatką oraz strofować Pyzkę by bawiła się delikatnie...
...a dzięki pierwszej "lekcji" wiem już jak zrobić to po francusku, tak by francuska mama była pewna, że udzielam reprymendy  :P


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz